niedziela, 31 sierpnia 2014

3 ~ Roxy

Siadłam naprzeciwko skupionej brunetki o paląco błękitnych oczach. Kiedy drzwi za rodzicami zamknęły się jej postawa zmieniła się. Nie była już taka uh... jakby to nazwać... sztywna?
-A więc... czego zaczęłaś się ciąć? Tylko proszę, bądźmy konkretne - zaczęła prosto z mostu.
-Bo moje życie to jedno wielkie gówno? - warknęłam.
-Okey. Teraz to ty przestań pieprzyć. Obie wiemy, że tak nie jest więc podaj mi prawdziwy powód - wzruszyła kościstymi ramionami.
-A ty? Co tu robisz? Zaczęłaś jako jedna z wariatek skończyłaś jako psycholożka? Powodzenia życzę.
-Hm... mocna jesteś. I spostrzegawcza. Nie złamią Cię tu tak szybko.
-Nie złamią mnie nigdy.
Uśmiechnęła się i luźno oparła o fotel. Podniosła brwi w oczekiwaniu na odpowiedź.
-Wszystko wokół zaczęło mnie dobijać. Rodzice mieli mnie gdzieś. Liczyła się tylko praca i reputacja. Jak już zaczęło się walić znalazłam sobie... przyjaciół - prychnęłam. - Nie ważne jacy byli, grunt, że byli. Przez chwilę miałam chłopaka, który prawie mnie zgwałcił. To chyba tyle. Wystarczy?
-Prawie?
-Możemy o tym nie rozmawiać?
-A bulimia? Anoreksja? - zignorowała mnie.
-W szkole wyzywali mnie od grubych. Po części mieli racje. Zawsze byłam trochę grubsza. Kiedyś gdzieś o tym poczytałam i stwierdziłam, że spróbuje.
-Często masz wahania nastrojów? - podniosła brew.
-Dość.
-A jak to jest z zadawaniem sobie bólu oprócz cięcia się? - wysunęła szczękę dotykając językiem tylnych zębów.
-Było - byłam zwięzła.
Następnie kobieta uderzyła dłońmi o uda i wstała. Zrobiłam to samo.
-Więc tak. Dostaniesz pokój z Jane Cardwith i już Ci współczuję, bo na jest tu na szczycie łańcucha pokarmowego. Nie jest popularna, po prostu wszyscy się jej boją - wyszłyśmy z jej gabinetu i skierowałyśmy się s prawo a następnie po schodach na górę. Wiszącym na szyi kluczem otworzyła bramkę i puściła mnie przodem. - Twoje rzeczy już tam są i radziłabym Ci nie odzywać się do Jane chyba, że lubisz dostać w twarz albo ona pierwsza się do Ciebie odezwie.
-A nie mogę dostać z kimś innym pokoju?
-Nie. Jak na ten moment to jedyne wolne miejsce.
-Boje się pytać dlaczego.
-Jej współlokatorka popełniła samobójstwo trzy tygodnie temu.
-Serio? Mam spać w łóżku trupa?
-Nie. Ona wyskoczyła przez okno na drut kolczasty. A po za tym na życzenie Jane wymieniliśmy łóżko i zmieniliśmy ustawienie w pokoju.
Po kolei mijałyśmy różne pomieszczenia a Anette objaśniała mi co gdzie się znajduje. Zahaczyłyśmy o bibliotekę w której siedział jakiś brunet.
-Może już Cię z nim poznam - pomyślała głośno lekarka. - Brooks!
Chłopak podskoczył i spojrzał w naszą stronę. Uśmiechnął się a następni odłożył książkę na fotel, wstając. Podszedł do nas.
-Luke to jest Roxy. Roxy to Luke. Nie będziecie razem w klasie ale chciałabym żebyś kogokolwiek poznała. Jest od Ciebie rok starszy ale tu i tak łączymy was w grupy przydziałami - wyjaśniła.
-Czyli to ty jesteś nową współlokatorką Pani Walniętej? - zaśmiał się kręcąc ręką przy skroni.
-Sądziłam, że to właśnie jest szkoła dla walniętych - odburknęłam.
-Spoko. Zacznę inaczej. Jesteś nową współlokatorką Jane? Współczuję. Jestem Luke  - ponownie się uśmiechnął i, wow, tak jak ja miał dołeczek w lewym policzku. Wysunął rękę w moją stronę aby się przywitać lecz ja tylko skinęłam głową w jego stronę i wysiliłam się na sztuczny grymas mający przypominać... uśmiech, bo wiedziałam, że w każdym momencie może podwinąć mi się rękaw. Ruszyłam dalej za panią Monrow a Luke razem ze mną. - Więc czego tu jesteś?
-Uh... - szukałam innego 'schorzenia' niż cięcie się.
-Typowo dla dziewczyn. Zaburzenia odżywiania, bulimia, akoreksja - wyliczała brunetka a ja byłam wdzięczna, że nie podała głównego powodu mojego pobytu.
Szliśmy głównym holem. Po prawej stornie mijaliśmy globusy a po lewej wielkie okna. Pogoda była dość nietypowa jak na przedmieścia Londynu jesienią, bo świeciło słońce. Zobaczyłam jeszcze główną salę, której będziemy używać podczas WF-u, salę od muzyki i angielskiego, chemii i fizyki, stołówkę, plac na którym w ciepłą pogodę odbywały się zajęcia sportowe i inne pomieszczenia, których nie zapamiętałam. Na sam koniec weszliśmy na drugie piętro i skręciłyśmy w lewo.
-A ty nie idziesz? - spytałam gdy zauważyłam brak obecności Luka.
-Nie mogę. To żeńskie skrzydło. Za to ty możesz odwiedzać mnie. Pokój 167 - puścił mi perskie oko i ruszył w przeciwną stronę.
-To prawda? - spytałam. - To, że chłopaki nie mogą przychodzić do dziewczyn ale na odwrót już tak?
-Tak. Nie wiem dlaczego ale spytam dyrektorki, bo sama jestem ciekawa. Tyle tu pracuje i nie wiem. Nie ważne - pod koniec korytarza skręciłyśmy w prawo i na jego końcu po lewej stronie znajdowały się drzwi. Kurwa, zgubię się w tej szkole jak nic. - Tu jest twój pokój - Nacisnęła klamkę.
Weszłyśmy do pomieszczenia. Mojej współlokatorki Jane nie było.
-Hm... teraz zapewne jest w stołówce albo na zajęciach z profesorem Rochester'em. Tak więc, nie wiem co Ci jeszcze mogę powiedzieć. Masz pytania?
-Masz mapę? Bo już się zgubiłam.
-Jak dobrze pójdzie i dogadasz się z Jane to może nie będzie taka zła i pokaże Ci szkołę - zawiesiła głos i roześmiała się na głos. Gdy napotkała moje zaskoczone spojrzenie wyjaśniła - Przepraszam, ale nie jestem w stanie wyobrazić sobie Jane - znowu wybuch śmiechu.
-Co ja? - w drzwiach pojawiła się brunetka o porcelanowej cerze. Mimo wszystko była... no cóż piękna. Jej włosy opadały lokami na ramiona a błękitne tęczówki skanowały moje ciało. Miała wyraźnie zarysowane kości policzkowe a jej drobne usta złączyły się w linię, kiedy zauważyła, że ja również jej się przyglądam. Była mniej więcej mojego wzrostu. Do głowy nasunęło mi się pytanie dlaczego wszyscy się jej boją skoro wygląda tak niewinnie. Na jej lewym nadgarstku widniała czerwona opaska. Od razu dopisałam to do listy rzeczy o których muszę się dowiedzieć. Z każdą minutą w ATM, zestawienie powiększało się. - To jest ta pomarańczowa ? - spytała patrząc na mnie jak na małego kotka który zgubił się w na ulicy.
-Tak - wymownie spojrzała na dziewczynę.
-No co?! Przecież jej nie zjem?! Ani nie zabiję - prychnęła. - Jeszcze - mruknęła do wychodzącej lekarki.
Drzwi się zamknęły a ja zostałam sama w pokoju z tajemniczą Jane Cardwish. Dziewczyna zrzuciła ciężkie buty i wskoczyła do łóżka zakopując się w pościeli. Założyła słuchawki na uszy i puściła muzykę. Nawet z odległości kilku metrów rozpoznałam Knight of Cydonia Muse'u. Zrozumiałam,że nie mogę liczyć na więcej z jej strony. Przynajmniej miałam pewność, że słuchamy podobnej muzyki.
Rozpięłam małą walizkę w której były buty i wszystkie kosmetyki. Przy łóżku Jane była wnęka wyposażona w dwie pary drzwi. Zakładam, że tam znajdowała się nasza szafa. Wyciągnęłam trzy pary Convers'ów, i nie, nie szpanie po porostu te buty są zajebiście wygodne. Parę czarnych i granatowych Vans'ów, jedną parę skate'ówek i klapki. W bagażu zostały jeszcze sztyblety, które nosiłam jako kalosze i emu. Nagle dziewczyna wstała i zniknęła we wnęce. Wróciła po chwili powracając do pościeli. Weszłam do szafy. Zauważyłam, że połowa z czternastu półek jest wolna, więc zaczęłam zagospodarowywać swoją część. Na drzwiach spostrzegłam liczne bruzdy. Jakby ktoś ciął drewno nożem. Wtedy zrozumiałam, że to kalendarz.
- Jak długo jesteś w ATM ? - nie mogłam się powstrzymać i zapytałam. Jane zmierzyła mnie wzrokiem. Poczułam się jakby miała lasery w oczach.
- Dziesięć lat - odpowiedziała po chwili namysłu.
-To coś ty zrobiła? W wieku, powiedzmy siedmiu lat, bo stawiam, że jesteśmy z jednego rocznika, zabiłaś rodzinę?
Nie odpowiedziała tylko posłała mi przerażający uśmiech i stwierdziłam, że lepiej nie drążyć tematu.
-Rozpakuj się. Mam nadzieję, że pół godziny Ci wystarczy? - zakomenderowała
-Tak, raczej tak.
-No to jak nie chcesz się zgubić to tu siedź. Będę za równo trzydzieści minut - odparła i wyszła.
Odetchnęłam z ulgą. Wydawała się dość dziwna. Rozłożyłam swoje ciuchy na półkach a następnie do półki przy łóżku włożyłam telefon, dwie pary słuchawek, dwie książki, szczotkę do włosów, ładowarkę do telefonu i laptopa. Komputer wsunęłam za łóżko. Reszta pozostała w torbach. Jedna z nich, mała, czarna, nie rzucająca się w oczy znalazła swoje miejsce w kącie garderoby. Na podłodze zauważyłam uwypuklenie. Delikatnie dotknęłam tego miejsca, które okazało się schowkiem. Kiedy już miałam podnieść niewielką klapę do moich uszu dotarł trzask drzwi. Szybko odstawiłam walizkę i wróciłam do pokoju.
-Zadomowiona? - prychnęła od niechcenia. - Tak w ogóle to ty znasz moje imię a ja twojego nie. Więc?
-Roxy.
-Dobra. Mamy jeszcze koło dwudziestu minut do obiadu. Powiesz mi coś o sobie?
-Po co Ci to? Za dwa miesiące mnie tu nie będzie - warknęłam poprawiając pościel.
-Naprawdę myślisz, że stąd wyjdziesz? - zaśmiała się.
-Tak. Rodzice po mnie przyjadą.
-Oj, jeszcze wiele się musisz nauczyć o tym miejscu. Nie lubię udawać Bóg wie kogo, jednak jestem wybitnie inteligentna. Mogę zrobić dla Ciebie wyjątek i ogólnie poznać Cię z tym cholerstwem, które nazywają szkołą. W zamian coś mi o sobie powiesz. Dawno nie widziałam pomarańczowej.
-Dziękuję, nie skorzystam. Długo tu nie zabaluje.- wolałam się nie pytać o co jej do cholery chodziło z tą "pomarańczową".
-Nikt stąd nie wyszedł. No prawie nikt ale to jest tak naprawdę niemożliwe. Gdyby to było dostatecznie proste by taka słodka blondyneczka jak ty sobie dała z tym radę, uwierz mi, nie byłoby mnie tu teraz z tobą.
-Ciekawe. I nie jestem słodka. Nie znasz mnie, nie oceniaj - fuknęłam.
-Są trzy sposoby - kontynuowała ignorując moje warknięcie. - Jako trup, jako Ashton Irwin lub pół trup zwany Luke'iem Hemmings'em ale to inna bajka.
-Możemy po prostu posiedzieć, pomilczeć i udawać, że wcale nie spędzimy w tym pokoju razem czasu? Po prostu ignorować się? Oczywiście w granicach rozsądku.
Zamyśliła się po czym wróciła na swoje miejsce na łóżku. Obie wpatrywałyśmy się w sufit. Nagle nabrałam chęci porozmawiania z nią, zadania choć jednego z setek pytań kłębiących się w moim mózgu, jednak moja duma nie pozwoliła mi na to. Dokładnie dwadzieścia minut później przyszła jedna z opiekunek oznajmiając, że czas na obiad. Wstałyśmy z łóżek. Nie zmieniłam ciuchów i na razie nie miałam takiego zamiaru. Dziewczyna z gracją opuściła pomieszczenie jednak ja się zawahałam. Chwilę potem znów pokazała się w drzwiach.
-Idziesz? Za nieobecność dorzucą Ci podwójną dawkę jakiegoś świństwa. Jeśli chcesz mogę Ci pokazać jak tu przetrwać. Ale to kosztuje - uśmiechnęła się chytrze.
-Co chcesz?
-Po pierwsze: nie grzeb pod moim łóżkiem. Po drugie: spóźniaj się. Dostaniesz podwójną dawkę leków i oddasz mi. Ale jeżeli komuś powiesz to Cię zabije. Układ? - podeszła do mnie i wyciągnęła rękę. - Skoro uważasz, że stąd wyjdziesz...
-Bo wyjdę - przerwałam
-Powodzenia ...To lepiej nie zginąć w tych murach. To jak ? - znów podniosła brew w oczekiwaniu na mój wybór.
-Zgoda - złączyłam nasze dłonie razem a następnie obie przecięłyśmy przysłowiową przysięgę. - Co mam zrobić żeby jakoś przemycić te leki? Nie jestem idiotką. Na pewno was pilnują żebyście wszystko grzecznie połknęli - spytałam wychodząc z pokoju.
-Leki dostajemy po jedzeniu. Nie pij nic tuż po posiłku. Tabletki schowaj pod językiem a później jak już wyjdziemy ze stołówki wyplujesz i oddasz je mi.
-Prostsze niż myślałam - mruknęłam.
Przemieszczałyśmy się krętymi korytarzami. Przy końcu głównego holu zatrzymała mnie. Widziałam jak z pokojów wychodzą dziewczyny a w oddali zauważyłam również kilka męskich sylwetek. Jane przystawiła chudziutki palec do usta nakazując mi być cicho. Kiedy po kilku minutach korytarz opustoszał brunetka spojrzała na zegarek znajdujący się naprzeciwko nas. Odczekałyśmy aż większa wskazówka ustawiła się równo na szóstce. Było już w pół do szóstej. Ruszyłyśmy do schodów. Po drodze starałam się zapamiętać jak najwięcej szczegółów aby bez większego kłopotu wrócić do pokoju. Zeszłyśmy na pierwsze piętro gdzie mieściły się wszystkie 'szkolne' sale itp. Podążałam za brunetką, która zatrzymała się przy podwójnych, otwartych drzwiach. Na ich środku widniała plakietka z napisem 'Stołówka". Kiedy tylko przekroczyłyśmy próg wszystkie krzyki, piski i dźwięki sztućców odbijanych o talerze ucichły. Oczy wszystkich skierowane były na nas. Zastanawiałam się czy patrzą na mnie czy Jane ale ona się z tym nie kłopotała. Po prostu jak gdyby nigdy nic podeszła do kontuaru i wzięła tacę. Poszłam w jej ślady starając się uporczywe spojrzenia.
-Jak dajesz z tym radę? - szepnęłam odbierając talerz z kotletem mielonym, sałatką i ziemniakami.
-Lata praktyki.
-Chwilę - zatrzymała mnie kucharka. - Jaki przydział?
-Jest nowa. Pomarańczowa. Jeśli będą jakieś komplikacje to na moją odpowiedzialność - zsumowała a kobieta kiwnęła głową.
-Przepraszam - odparłam niepewnie. - Czy mogłabym dostać coś innego? Jestem wegetarianką. Nie jadam kotletów.
-Przykro mi. Jesteś z pomarańczu. Musisz to wziąć.
-To chociaż może pani zabrać tego kotleta? - posłałam jej uśmiech i powinna czuć się zaszczycona, bo był to mój, pierwszy, szczery uśmiech w tym miejscu.
-No dobra. Dawaj - próbowała udawać, że nadal jest wredna i naburmuszona jednak zauważyłam, że ucieszyło ją to, że ktoś jest tu dla niej miły.
Usiadłam razem z Jane w kącie stołówki. Ciekawskie spojrzenia opuściły już nasze ciała jednak hałas nie powrócił. Niby było głośniej niż kiedy zabierałyśmy jedzenie jednak nie powrócił do ilości decybeli sprzed naszego przybycia. Rozejrzałam się ab sprawdzić czy nikt na mnie nie patrzy. Nie lubiłam kiedy ktoś przygląda mi się jak jem. Czuję wtedy, że myśli 'Jezu! Taka gruba i dalej wpieprza!'. Tak, to było moje standardowe myślenie. Grzebałam w talerzy, Jane jadła normalnie kiedy ktoś dosiadł się do naszego stolika.
-Cześć Roxy - przywitał się Luke.
-Ty w ogóle tu mieszkasz? - prychnęła siedząca po mojej prawej stronie Cardwish
-Tak. Od dwóch lat.
-Jesteś tego pewien? - zapytała podejrzliwie.
-Tak... - odpowiedział Brooks po chwili namysłu. Zobaczyłam, że się waha. Jakby nie był pewien.
-A może to się tylko dzieje w twojej głowie - Jane wstała i podeszła do chłopaka. - Tu - przyłożyła palec do jego czoła. - To tylko głosy, tam w środku .
Wtedy Luke złapał się za głowę.
- Nie, nie, nie, nie! - krzyczał
- Słyszysz je ? Słyszysz je choć nikt nie mówi. Rozsadzają twój mały móżdżek od środ... - syczała mu do ucha a on zakrywał się dłońmi.
-Wystarczy! - wyrwało mi się. Byłam w szoku.
Ku mojemu zaskoczeniu Jane zamilkła.
-Żryj albo spieprzaj - warknęła a chłopak uciekł od stołu, ciągle trzymając się za głowę i zostawiając swoją tacę.
-Co to miało być?! Jak mo... - zaczęłam.
-Nigdy mi nie przerywaj - powiedziała takim tonem, że dostałam gęsiej skórki. - Nigdy. Ani z tym pierdolonym schizofrenikiem ani z nikim innym.
Jane powróciła do przerwanego posiłku. Nie oderwałam wzroku od talerza. Nabrałam niewielką porcję i wsunęłam ją ostrożnie do ust. Nie była zła. Posiłek trwał w ciszy. Kiedy nasze porcje zostały zjedzone wstaliśmy i odniosłyśmy talerze. Następnie uformowała się kolejka jak mnie mam po leki. Jane stałą przede mną. Kiedy odebrała swoją dawkę dyskretnie pokazała mi jak mam ukryć tabletki. Następnie wystawiła język aby pokazać, że nic na nim nie zostało. Stanęła przy drzwiach opierając się o ścianę. Czekała na mnie. Przełknęłam całą ślinę jaka znajdowała się w mojej buzi a następnie po podaniu na razie nic nie znaczącego koloru, odebrałam kieliszek z nie małą ilością tabletek. Niepostrzeżenie wsypałam całą zawartość naczynia pod język i oddałam je.
-Wystaw język - przewróciłam teatralnie oczami a następnie wykonałam jej polecenie. - Dobra, idź.
Podeszłam do Jane, która spojrzała na mnie pytająco a ja tylko skinęłam głową. Wyszłyśmy z pomieszczenia a ja czułam jak te cholerne leki mi się rozpuszczają a cierpki smak wstępuje na język. Zaszłyśmy za róg. Dziewczyna wypluła każdą tabletkę na dłoń a następnie wystawiła ją w moją stronę.
-Serio? - mruknęłam ale wyplułam wszystko. Zaczęłam mlaskać językiem aby pozbyć się tego obrzydliwego smaku jednak on nie ustępował. - Masz coś do picia?
-Nie. Dostajemy picie tylko na stołówce. Ale nie wracaj tam, bo coś zaczną podejrzewać. Po prostu przywyknij. Za góra tydzień nie będzie Ci to przeszkadzać.
-A ile razy dziennie dostajemy dawki?
-Zależy. Ale zważając na to, że jesteś pomarańczowa to z rana trzy tabletki, po południu cztery i na wieczór siedem.
-Siedem? - pisnęłam. - A to ze mnie robią wariatkę.
Nie odpowiedziała. Ruszyła korytarzem a ja pobiegłam za nią. Naprawdę szybko chodziła.
- Musisz odebrać opaskę, bo nie będę wszędzie za Tobą łazić- powiedziała gdy znów się zrównałyśmy ze sobą.
-Gdzie ją mogę dostać?
-U Ann. Zaprowadzę Cię.
Zeszłyśmy na parter zatrzymując się koło recepcji oddzielonej kratą.
-Hej Adie. Poprosisz doktor Monrow.
-A co ty Cardwish takiego dla mnie zrobiłaś, że miałabym spełnić twoją prośbę? - spytała odwracając się do nas.
-Jeszcze Cię nie zabiłam. To nie dla mnie tylko dla niej - wskazała na mnie kciukiem. - Nie dostała przydziału. A ja nie mam zamiaru robić za jej niańkę.
Chwilę potem w okienku pojawiła się Anette. Jane powtórzyła prośbę a następnie lekarka zaprosiła mnie do swojego biura.
-Poczekam - odparła brunetka siadając na podłodze, opierając plecy o kontuar.
Weszłam do gabinetu gdzie kobieta wyjęła pomarańczową opaskę zakończoną metalowymi skuwkami. Zapięła mi ją na lewym przegubie i odrzekła, że mogę wracać co siebie. Zastałam nastolatkę w miejscu w którym ja zostawiłam. Jak tylko znalazłyśmy się w pokoju każda zajęła się sobą. Przed dziesiątą wieczorem przyszła opiekunka oznajmiając, że za godzinę jest cisza nocna i mamy się iść myć.
-Um, pokażesz mi gdzie jest łazienka? - spytałam.
-Jasne. Ale musisz wiedzieć, że ja kąpię się po ciszy nocnej, żeby nikt mi nie przeszkadzał.
-Okey. Czyli mam godzinę?
Po raz pierwszy ujrzałam na jej twarzy szczery uśmiech. Czułam się zaaprobowana. Może i traktowała mnie trochę jak idiotkę i nie wiedziała dlaczego tu jestem ale zauważalnie się polubiłyśmy - biorąc pod uwagę jak traktuje innych. W każdym razie ja polubiłam ją. Wydawała się osobą wartą uwagi. Kimś na moim poziomie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hejcia! Co tak mało kom pod ostatnim rozdziałem. Przecież Mati świetnie pisze. Osobiście zatracam się w jej twórczości.
Tak więc jest trójeczka. Co sądzicie? Czekam na wasze opinie. W końcu Jane i Roxy się spotkał i jak widać nie lubią się ale jakieś tam zdanie Rox ma o wrednej jędzowatej pannie Carwish.
Z okazji jutrzejszego rozpoczęcia roku życzę wam duuużo cierpliwości. Osobiście właśnie będę kończyć gimbaze tak, więc czeka mnie sporo pracy.
No właśnie. Trzeba przejść do tej... mniej miłej części. Nie mam zielonego pojęcia jak to będzie z rozdziałami. Na pewno będzie to zależało od waszej aktywności. Ale sądzę, że damy radę dodać rozdział tak... raz w tygodniu koło soboty. Pasuje? Oczywiście muszą być jakieś komentarze. Wolimy wiedzieć czy ktoś czyta to co tam nam w duszy zagrało.
Jeśli to dla was wygodzniejsze zostawiajcie opinie na tt pod hashtagiem #Rebellionff
Dobra, starczy. Buziaki, powodzenia w szkole i czekamy na komcie :*
Lofciam Vee

10 komentarzy:

  1. świetny kochanie nie wiem co siedzi w tej twojej główce i jaki masz dalszy plan ale realizuj go bo idzie na prawdę dobrze :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne chociaż trochę krótkie XD do zobaczenia jutro w szkole :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekam na następny

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny, świetny, świetny. :) Czekam xx

    OdpowiedzUsuń
  5. cudny*.* czekamm

    OdpowiedzUsuń
  6. Cudowny rozdział ♥
    Czekam na kolejny, kicie ;*

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedy koleny ?! A poza tym Cudowny !!

    OdpowiedzUsuń
  8. To chyba jedno z najleprzych opowiadań które czytam... normalnie się zakochałam ♡
    xx

    OdpowiedzUsuń

Prosimy o komentarz. Tak niewiele, tak krótko to zajmuje a nas inspiruje do dalszego pisania xx