środa, 6 sierpnia 2014

1 ~ Roxy

Nabrałam głęboko zimnego, brytyjskiego powietrza, które przyjemnie drażniło mój nos. W tamtym momencie siedziałam na dachu mojego domu. Był to początek października, dokładniej piątek. W uszach tkwiły słuchawki w których na całą głośność ustawiona była moja ulubiona piosenka : Linkin Park - Rebellion. W rękach, między palcami obracałam drobny metalowy przedmiot, który we wcześniejszych okresach był dla mnie jedyną ucieczką od rzeczywistości. Licząc w głowie ile dni już go nie używałam z rachunku wyszło coś koło 40. Powiał wiatr a ja mocniej otuliłam się bluzą. Wspomnienia wróciły. Nie mogłam im stawić czoła. Nie chciałam po raz kolejny kaleczyć ciała. Już i tak przez to jestem w wystarczającym bagnie. Przyjaciele okazali się wrogami. Zamachnęłam się a następnie cisnęłam żyletkę w powietrze. Miałam świadomość, że ktoś ją może znaleźć ale co tam. I tak już mnie mają za psycholkę. Raczej gorzej być nie może. Po kolejnych dwóch godzinach siedzenia na dachu powoli zsunęłam się wzdłuż rynny i zeskoczyłam na balkon. Otworzyłam drzwi do mojego pokoju. Wysunęłam nogi z butów emu i położyłam się na łóżku. Była to ostatnia noc w tym domu, pokoju, łóżku. Po spojrzeniu na zegarek upewniłam się, że było już dobrze po trzeciej. Nie miałam zamiaru wstać o "ustalonej" porze. Nie chciałam w ogóle jechać do tej pojebanej szkoły. Nie byłam i nie jestem chora psychicznie. To, że pokaleczyłam moje ciało znaczyło tylko i wyłącznie o mojej słabości psychicznej. Słabości, nie chorobie. Wyciągnęłam w szafy za dużą koszulkę z jakiegoś koncertu. Półkę niżej odnalazłam materiałowe szorty. Z takim ekwipunkiem udałam się do łazienki. Po rozebraniu się weszłam pod prysznic. Nie ruszałam się. Po prostu kucnęłam w rogu i pozwalałam wodzie ściekać po mojej skórze. W mojej głowie kotłowało się od myśli. Zadawałam sobie wiele pytań na które nie znałam odpowiedzi. Chociaż niektóre ją posiadały. Takie jak powód konieczności umieszczenia mnie w tej szkole. Dobrze radziłam sobie w zwykłej. O ile powstrzymywanie się przed morderstwem rówieśników jest radzeniem sobie. Nienawidzili mnie. Szydzili. Przez chwilę miałam iluzję normalnego życia. Przyjaciół. Chłopaka, który cholernie mnie wykorzystał. Po ciele przeszedł dreszcz. Kiedy po długim lenistwie umyłam się i przebrałam, położyłam się w łóżku. Okryłam się jedwabną pościelą i zwinęłam w kulkę. Sen sam przyszedł.
~*~
-Roxy! - ktoś potrząsał moim ramieniem. Wymamrotałam kilka obelg i przewróciłam się na drugi bok. - Roxanne! - usłyszałam ponownie.
-Czego?! - burknęłam chowając się pod kołdrą.
-Jest dziesiąta. Miałaś wstać o ósmej i przygotować się do wyjazdu - odparła moja mama.
-Ja się nigdzie nie wybieram - warknęłam.
-Rozmawiałyśmy o tym. Musisz.
-Mamo - jęknęłam odkrywając głowę. - Po co?
-Twoje... nawyki... - zaczęła Liz, moja mama, wysoka blondynka o szarych oczach. Ubrana w białą koszulę, czarne spodnie i marynarkę tego samego koloru usiadła na skraju mojego dwuosobowego łóżka gładząc pościel.
-Jakie? Nie mam żadnych. Napiłam się może ze trzy razy w życiu!
-Córciu... musisz tam pójść. Dla Twojego dobra. Za bardzo Cię z tatą kochamy żeby dać Ci marnować życie. Jesteś piękna, mądra, inteligentna... A ty chcesz to zmarnować przez... dorastanie.
-Nie mamo! To był tylko drobne błędy, których nie mam zamiaru powtarzać, bo wiele mnie nauczyły. Obiecałam - załkałam. Trochę ją okłamałam ale w większości było to prawdą.
-Wierzę Ci ale nie ma już odwrotu.
-Jest! Zawsze mi powtarzałaś, że w każdej sytuacji są przynajmniej dwa wyjścia. Wykorzystajmy to drugie. Nie wieźcie mnie tam.
-Kochanie. Nie o to mi chodziło, że już nie ma odwrotu. Decyzja została podjęta - pogłaskała mnie po kolanie po czym wstała. - Roxy. Nie jest tak jak myślisz. My Cię bardzo kochamy. Dlatego tam jedziesz.
Z tym słowami na ustach opuściła mój pokój. Krzyknęłam aby dać upust złości i rzuciłam się na łóżko zakrywając twarz kołdrą.
Po godzinie byłam już ubrana, pomalowana, spakowana i co najgorsze w drodze do szkoły dla psycholi. Siedziałam skulona i naburmuszona na tylnym siedzeniu. Możliwe, że zachowywałam się jak dziesięciolatka, która nie dostała wymarzonej lalki na gwiazdę ale poniekąd tak się czułam. Nie chcieli mi dać tego co już i tak było moje. Wolności. Miałam tę świadomość, że przegięłam z jej używaniem ale przecież każdemu zdarza się błądzić. Każdy się myli i potyka. Dlaczego mamy takie osoby, takie jak ja, które trochę się we wszystkim pogubiły traktować jak ludzi chorych? Podróż trwała około czterech godzin. Po drodze rodzice zatrzymali się zjeść drugie śniadanie jednak ja nie miałam ochoty. Zamówiłam tylko kawę z mlekiem. Z Liverpool'u do Lodynu było około 220 mil, więc nie dziwne, że mój tyłek był obolały a bateria w telefonie do połowy wyczerpana. 
Tata który siedział za kierownicą właśnie użył klaksonu. Co mnie zdziwiło zatrąbił dwa razy a zazwyczaj ilość dźwięku powtarzała się przynajmniej trzykrotnie. Wyprostowałam się aby mieć lepszą widoczność na drogę. Jednak to co zobaczyłam przeraziło mnie i podziękowałam Bogu, że nic nie zjadłam. Przed nami wznosił się ogromny budynek wybudowany w stylu gotyckim. Wielkie strzeliste wieże straszyły mrocznością i ciemnymi oknami. Zrobiło mi się niedobrze i poczułam jak gorący napój, który piłam koło dwóch godzin temu wraca. Wjechaliśmy na podjazd i kiedy rodzice wyszli z samochodu zablokowałam swoje drzwi i bardziej skuliłam się podciągając nogi pod brodę. Mama zaczęła stukać w okno.
-Roxy! Odblokuj drzwi. Wiesz, że to nic nie da. A teraz wręcz pogarsza Twoją sytuacje.
-To może być gorzej?!
-Roxanne!
-Nie! Nie wyjdę!
-Harry - jęknęła mama.
-Roxey proszę - mężczyzna zajrzał do auta używając zdrobnienia jakim nazywał mnie w dzieciństwie.
-Nie! Powiedziałam nie!
Tata wcisną kłódkę na pilocie i usłyszeliśmy ciche kliknięcie a następnie delikatne dłonie mamy wyciągnęły mnie z samochodu. Ruszyliśmy marszem a żwir chrzęścił pod naszymi nogami. Robiłam małe kroczki stawiając piętę tuż przed palcami. Chciałam wydłużyć czas dotarcia tam. Powietrze było zwyczajne ale to nie tym chciałam oddychać. Przeszliśmy przez chodnik a mama co chwilę mnie pospieszała. Rodzice otworzyli drzwi a ja podążałam za nimi próbując jak najbardziej schować się w mojej czarnej bluzie Ramones. Liz podeszła do recepcji i delikatnie uderzyła w hotelowy dzwonek ustawiony na blacie. Po chwili za kontuarem pojawiła się kobieta koło trzydziestki. Miała proste, rude włosy a prosta grzywka, przysłaniała niebieskie oczy. Na jej lewej piersi, do białej koszuli, wpuszczonej w grafitową spódnicę, lśniła prostokątna plakietka.
"Adelaide Moon. Główny Kierownik"
-Witam - zaszczebiotała. - Nazywam się Adelaide Moon. W czym mogę państwu pomóc?
-Nazywam się Liz Malone. To mój mąż Harry oraz córka Roxanne.
-Roxy - burknęłam.
-Dzwoniliśmy do państwa ponieważ chcieliśmy umieścić naszą córkę w tej placówce. Wysyłaliśmy kartę... - mama zignorowała mnie i kontynuowała jednak ruda nie dała jej skończyć.
-Jeszcze raz poproszę nazwisko.
-Malone.
Dziewczyna szybko wystukiwała literki na klawiaturze.
-Rzeczywiście. Przyszło państwa... zgłoszenie - wstała i wyszła przez małe drzwiczki.
Podała ręce rodzicom jednak ja nawet na nią nie spojrzałam.
-Najpierw państwa córka przejdzie podstawowe badania i odbędzie się rozmowa z psychologiem.
Mama kiwała przyswajając informację. Kobieta ruszyła holem na lewo. Mijając troje drzwi zatrzymała się przy mahoniowych na których widniała tabliczka "Dr. Pattie Hornsby". Trzy razy stuknęła knykciami a słysząc pozwolenie nacisnęła klamkę, wchodząc do pomieszczenia. Wyglądało jak zwykły gabinet w przychodni. Zza biurka wyłoniła się starsza pani o blond, a bardziej siwych włosach i przyjemnym uśmiechu.
-Dzień dobry - powitała nas. - Ty musisz być Roxy? - ruszyła w moją stronę. Wydawała się być przyjazną osobą ale wtem zdrowy rozsądek przywalił mi patelnią w głowę przypominając, że to szkoła obłąkanych a ja do tej grupy nie należałam. - Nie bój się. Nikt nie chce dla Ciebie źle. Dzięki Adie. Wracaj na recepcję. Zajmę się państwem - machnęła ręką w stronę krzeseł. - A ty siadaj na leżance.
Wykonaliśmy jej polecenia. Zasiadła na krześle i z półki po swojej lewej stronie wysunęła kartę pacjenta.
 -To będą rutynowe pytania. Imiona i nazwisko? Data urodzenia? Pesel? - pytała a mama odpowiadała podając wszystkie informacje. - Wzrost? Waga?
Wszyscy na mnie spojrzeli.
-Na wadze nie stawałam od kilku tygodni. A wzrostu mam koło metra siedemdziesiąt.
-To zdejmuj buty i stawaj - podeszła do starej wagi.
Zacisnęłam oczy i nabrałam głęboko powietrza. Rozsznurowałam czarne Converse i ustawiłam je koło leżanki. Niepewnie podeszłam do doktor Pattie. Spojrzałam na nią błagalnym wzrokiem i stanęłam przodem do rodziców na metalowej powłoce.
-Wyprostuj się - wykonałam prośbę. - Metr siedemdziesiąt jeden i siedemdziesiąt kilo.
Kiedy tylko usłyszałam ile ważę na całym moim ciele pojawiły się ciarki. Znów miałam ochotę się głodzić. Wymuszać wymioty. Czułam się gruba. Tak jak kiedyś. Taka jaka byłam.
-Jeszcze nigdy nie widziałam tak świetnej figury. Nie wiem jak udaje Ci się utrzymać tę wagę ale... gratulacje - oznajmiła doktor Hornsby.
Ponury uśmiech wstąpił na moje usta a ja wróciłam do leżanki i ponownie wsunęłam nogi w trampki. Po pół godzinie, która minęła na wypełnianiu moich danych osobowych, karty chorób i innych informacji, lekarka wstała i stwierdziła, że teraz czeka nas tylko rozmowa z psychologiem. Wyszliśmy z gabinetu a Pattie pokierowała nas do drzwi naprzeciwko. Kiedy we framudze ukazała się kobieta mniej więcej w wieku Liz, staruszka pożegnała się z nami. To pomieszczenie wyglądało jak gabinet mojego ojca. Usiedliśmy na trzech skórzanych krzesłach a brunetka naprzeciwko nas po drugiej stronie biurka. Anette Monrow uśmiechnęła się jak na mój gust fałszywie, znad okularów. Okej, czy wszyscy w tej pieprzonej instytucji szczerzą się jak mysz do sera czy to tylko na czas pobytu rodziców? Kobieta ubrana była w czarne rurki, t-shirt i szpilki. Wszystko komponowało się wręcz idealnie. Na chudych ramionach ułożony był biały kitel a na szyi wisiał klucz. Nie wiedziałam czy on coś otwiera czy jest tylko ozdobą ale wzięłam sobie za cel dowiedzenia się tego. W końcu na jakiś czas tu zamieszkam. Czyż nie? Och, tak. Mam zamiar stąd zwiać. Ale o tym potem.
-Więc... - zaczęła Anette. - Dlaczego chcą państwo umieścić córkę w ATM?
-Może ja zacznę - odezwał się tata, który nie zabrał głosu od wyjścia z auta. - Roxy od dłuższego czasu zmieniła się. Kiedyś była wręcz prymuską w szkole. Iloraz inteligencji jest wysoko ponad przeciętną. Nie wywieraliśmy na niej żadnej presji. Po prostu podsuwaliśmy różne pomysły, które zatwierdzała lub odrzucała. Nie pamiętam kiedy to się zaczęło ale pewnego dnia wróciła pijana do domu. Nigdy wcześniej nie piła więc było to dla nas ogromnym zaskoczeniem. Oczywiście, spodziewaliśmy się tego ale jest na to za młoda. Następnie przypadkowo zauważyłem u niej dziwne blizny i siniaki. Próbowałem z nią o tym porozmawiać ale ona jakby zamknęła się przed nami. - Odwrócił głowę w moją stronę. - Wiem, że to nie jest tylko twoja wina. Poświęcaliśmy Ci za mało czasu. Dlatego się odsunęłaś. Bo nie rozmawialiśmy z Tobą, nie reagowaliśmy na to co się działo w szkole.
Widziałam w jego oczach smutek i żal. Jednak na to było już za późno. Chcą mnie tu zamknąć. Proszę bardzo! I tak stąd ucieknę. Zawsze mam jakiś plan. Do tego zostałam przystosowana. Do posiadania planu B.
-No tak - kontynuowała mama. - Nasza córka zaczęła się okaleczać. Poszliśmy do psychologa i zauważyliśmy widoczne zmiany. Nie powtarzała tego. Znaczy tak nam się wydawało. Po czasie zauważyliśmy jak bardzo schudła. Roxy zawsze była większa od reszty a my ciągle powtarzaliśmy jej, że jest piękna, bo zawsze była i jest. To, że oszpeciła swoje ciało nie oznaczało utraty urody. Zaczęłam przyglądać się jej posiłkom. Nie jadła prawie nic. Oprócz naszych co piątkowych kolacji i innych ważnych uroczystości. Jednak około pół godziny od posiłku znikała. A kiedy już wróciła była czerwona i rozpalona a jej makijaż widocznie poprawiany. Domyśliłam się, że prowokowała wymioty. Jej oceny były niższe jednak nadal nie schodziła poniżej średniej 3. Zaczęła wymykać się z domu i wracać następnego dnia. Zazwyczaj pijana bądź naćpana... - W tamtej chwili nie wytrzymałam
- Wzięłam tylko raz! Raz w życiu a ty mnie tak osądzasz?! Co z Ciebie za matka jak nawet nie wiesz co się ze mną działo?! I nie zgrywaj teraz dobrego rodzica, bo o tym wszystkim dowiedziałaś się od taty i Haylee! - wykrzyknęłam i nagle poczułam chęć przywalenia jej w twarz ale usiadłam jak gdyby nigdy nic z powrotem do fotela. Moja klatka piersiowa ciężko opadała, jak po długim biegu.
Mama nie drgnęła. Patrzyła takim samym wzrokiem jak Harry. Przepraszała mnie. To było widać w jej szarych oczach.
-Przepraszam - bąknęłam w stronę pani Monrow, która siedziała niewzruszona jakby codziennie miała do czynienia z takimi sytuacjami. Jej wyraz twarzy wyrażał... coś na kształt zainteresowania.
-Czy to wszystko? - spytała zwięźle, a ja poczułam, że polubię ją mimo, iż jest trochę chłodna.
Rodzice kiwnęli a ona napisała coś szybko na kartce.
-Tak więc czy są państwo pewni pozostawienia Roxy w ATM? - rzuciła surowo i ho, lubię ja coraz bardziej.
-Dla jej dobra. Za bardzo Cię kochamy - odparła mama.
-Pierdolenie - warknęłam.
-Dam państwu pięć minut na pożegnanie się. Następnie pogadamy same, okey? - zwróciła się do mnie. - Czy masz jakieś rzeczy osobiste? - spytała.
-Tak. Mam kilka walizek w samochodzie taty - szepnęłam.
-Zajmiemy się tym potem. - Spojrzała na zegarek na nadgarstku. Po dokładnie pięciu sekundach odparła - Pięć minut - i wyszła.
Przez pierwsze dwie minuty panowała cisza przerywana tylko i wyłącznie tykającym zegarem.
-Roxey. Ja... - tata klęknął koło fotela. - Przepraszam. Za to, że mnie z Tobą nie było kiedy tego potrzebowałaś. Nawaliłem a teraz musisz tu być...
-Nic nie muszę - burknęłam.
-Kocham Cię Roxey. Dlatego, że nie potrafimy poradzić sobie z tym co dzieje się wokół Ciebie przywieźliśmy Cię tu, bo nawaliłem po całości i jestem potwornym ojcem. W ogóle czasem zastanawiam się dlaczego podjąłem się tak trudnego wyzwania. Jak widać nie podołałem. Wybaczysz mi kiedyś? - ostatnie zdanie wyszeptał ze łzami w oczach.
-Na pewno już nic nie da się zrobić? Nie możecie mnie stąd zabrać? - pochyliłam się i szepnęłam do niego na ucho.
-Chciałbym ale tak jak mama powiedziała. Za bardzo Cię kochamy. Wrócimy. Obiecuję. Nie dam Ci tu zwariować. Nie jesteś chora. Tylko zagubiona. Potraktuj to jako zmianę szkoły, dobrze? To będzie nasza umowa. Ty nie sprawiasz problemów i bez ściemy wychodzisz z tego wszystkiego a my jak już nauczymy się być odpowiedzialnymi i rozsądnymi rodzicami wrócimy po Ciebie.
-Obiecujesz?
-Obiecuję.
-Na mały paluszek? - wyciągnęłam palec w jego stronę i od razu poczułam wznawiającą się z nim więź.
-Na wszystkie cztery - zaśmiał się płacząc jednak ujął małym palcem mój.
Bez myślenia rzuciłam się na niego wtulając w ciepłe ciało. Zaciągnęłam się jego perfumami i płakałam w koszulę.
-Będzie dobrze skarbie.
Kiedy już odczepiłam się od torsu taty wstałam prawie równając się z mamą. Był kilka centymetrów wyższa przez szpilki jednak gdyby je zdjęła byłybyśmy tego samego wzrostu.
-Przepraszam - wyłkała. - Że nie byłam dla Ciebie dobra. Że myślałam, że wyolbrzymiasz problemy, mimo, iż często tak było. Że ignorowałam twoje wewnętrzne krzyki. Myślałam, że to normalne. Nie to, że się tniesz ale bunt i dorastanie.
-Ja też przepraszam mamo. Za to, że nie doceniłam jak wiele wam zawdzięczam - przylgnęłam do blondynki a ona ściśle otuliła mnie ramieniem.
-Już czas - do pomieszczenia weszła Anette. - Spytam jeszcze raz, żeby nie było, że podejmujecie pochopną decyzję. Czy na pewno Roxy ma zamieszkać w Akademii Trudnej Młodzieży?
-Tak - wypaliłam. - Są pewni. I ja też.
Po raz ostatni przytuliłam rodziców i pożegnałam się z nimi.
-Czy mógłby pan przynieść rzeczy córki?
-Oczywiście - uśmiechnął się ukazując oba dołeczki, które miałam po nim. Znaczy odziedziczyłam tylko jeden w lewym policzku. - Pamiętasz naszą umowę?
Kiwnęłam potakująco głową a następnie Liz i Harry wyszli. Wiedziałam, że robią to z miłości. Ale czułam, że mój pobyt tu, w ATM, oddali nas od siebie. Możliwe, że mi pomoże ale oddalimy się od siebie. Nawet jeszcze nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo. Jak bardzo moje życie tu się zmieni.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Przepraszam, że tyle czekaliście ale nie miałam chwili. Ale jest. Przepraszam też za wszelkie błędy, chociaż rozdział sprawdzałam z 20 razy. Czekamy na komentarze ;)
Vee

11 komentarzy:

  1. Zaaaajebiste. Świetne i czekam na następny Szybkooooo ! ♡♡♡♡♡♡♡

    OdpowiedzUsuń
  2. czekam na następny :) @Pink_paradise0

    OdpowiedzUsuń
  3. aaaaa zajebiste <3 czekam na kolejny :D

    OdpowiedzUsuń
  4. to jest boskie czekam na next mam nadzieje że szybko dodasz :)

    OdpowiedzUsuń
  5. cudowne jejku nie mogę się doczekać next

    OdpowiedzUsuń
  6. Czy tylko ja plakalam jak to czytalam ?

    OdpowiedzUsuń
  7. Cudne *.* kiedy next?? KC<3

    OdpowiedzUsuń
  8. świetny roździał :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Kiedy Następny <3 !!!????? Błagam dodaj wkońcu

    OdpowiedzUsuń

Prosimy o komentarz. Tak niewiele, tak krótko to zajmuje a nas inspiruje do dalszego pisania xx