środa, 1 lipca 2015

Hej Kochani! :)

Cześć i czołem!
Moi kochani wiem, że czekacie na kolejny rozdział ale kiespko z tym będzie. Lenny nie daje tu znaku życia, więc są dwie opcje. Albo będę prowadzić to sama, zmieni się wtedy nie co fabuła albo zawieszam i koniec. Blog będzie na bloggerze ale nie będzie kontynowany. W tym momencie to wy decydujecie. Piszcie komentarze, ponieważ nie mam jak zrobić ankiety :/
Pozdrawiam Vicky :*

poniedziałek, 16 marca 2015

7 ~ Roxy

Leżałam na łóżku patrząc w sufit i bujałam nogami nad krawędzią łóżka. Kiedy wróciłam do pokoju Jane w nim nie było. Nie wiedziałam gdzie jest ale szerze miałam to gdzieś. Serio. Ta dziewczyna doprowadza mnie do szału, żeby nie powiedzieć, że mnie wkurwia. Zdrzemnęłam się a potem uzupełniłam dziennik. Przekręciłam się na brzuch. Potwornie się nudziłam. Dotarło do mnie, że od prawie dwóch dni nie chodziłam do łazienki. Podreptałam po cichu do toalety i zrobiłam siusiu. Postanowiłam nie wracać do siebie, więc ruszyłam korytarzem. Dopiero teraz zauważyłam, że na drzwiach oprócz numeru są również nazwiska lokatorów. Przyjrzałam się każdej plakietce. Jade mieszkała z niejakimi Miley i Kat, a Demi z Sel. Przeszłam do męskiej części. Luke miał pokój z Niall'em, Calum z Evan'em i Justin'em. Następnie zauważyłam, że Logan ten chłopak, który czytał referat, zamieszkuje z jakimś Mike'iem. Zatrzymałam się przy drzwiach na końcu korytarza. Było miejsce na trzy plakietki jednak na miejscy była tylko jedna : James Wright. Niżej wydrapane były jeszcze dwa nazwiska. Ashton Irwin i Luke Hemmings. To było dziwne. Przejechałam opuszkami palców po metalowej powłoce.
Zanim zamieszkaliśmy w Anglii na stałe, często się przeprowadzaliśmy. Urodziłam się w Nowym Yorku. W wieku moich trzech lat wyjechaliśmy do Kaliforni. Po czterech latach wyprowadziliśmy się do Australii, ojczyzny mamy. Zamieszkaliśmy u babci. Była mi najbliższą osobą. Jej przyjaciółka miała syna. Dowiedziałam się, że w młodości podkochiwał się w mamie. Jego syn nazywał się Luke. Właśnie tak. Miałam nadzieję, że to był tylko zbieg okoliczności. W każdym razie... Przez pięć lat zaprzyjaźniliśmy się. Chodziliśmy razem do szkoły, odrabialiśmy lekcje, nocowaliśmy. Często mi dokuczali z powodu mojej nadwagi, jednak Luke'owi to nie przeszkadzało. Zawsze mnie bronił. Kiedy dziewczyny wplątywały mi gumę do włosów on dzielnie siedział i wycinał ją. Jak podrzucali mi bomby z farbą do szafki, pomagał mi czyścić książki a jeśli jakiś zeszyt ucierpiał przepisywaliśmy go na zmianę. Był przy mnie zawsze gdy go potrzebowałam. Dzień przed moim wylotem do Anglii razem z chłopakiem poszliśmy do naszego miejsca. Było to w lasku za naszymi domami, dziesięć minut marszu. Od starego sąsiada, pana Phisher'a podkradaliśmy deski, gwoździe, farby i inne materiały aż w końcu zbudowaliśmy mały domek na drzewie. Właśnie tam spotkaliśmy się tego wieczora.
-Luke - płakałam. - Ja nie chcę się przeprowadzać. Mam już dość.
-Wiem Roxey - tata wziął to przezwisko dla mnie właśnie od Luke'a. - Ale nie mamy na to wpływu.
Byliśmy bardzo inteligentni jak na dwunastolatków.
-Obiecaj mi coś - oderwałam się od jego niebieskiej koszulki.
-Tak - spojrzał na mnie w dół.
Leżeliśmy na podłodze w domku na drzewie.
-Nigdy o mnie nie zapomnij.
-Oczywiście, że nie zapomnę. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką - ścisnął mnie mocniej.
-Zagraj mi coś - poprosiłam.
Uśmiechnął się. Lubiłam kiedy grał mi na gitarze. Wpatrywałam się zachwycona jak jego palce delikatnie ślizgają się po strunach. Dźwięki były kojące, a ja poczułam, że przestaję płakać i się uśmiecham. Kiedy skończył piosenkę przytulił mnie mocno.
-Kocham Cię Roxey - nie wiedziałam jeszcze do końca co te słowa oznaczają ale słyszałam jak tata mówił tak do mamy a moja starsza kuzynka do młodszego brata.
-Ja Ciebie też Lukey. Zawsze będę.
Zeszliśmy na ziemię. Po raz ostatni się z nim pożegnałam i wróciłam do domu. Tej samej nocy wyjechaliśmy na lotnisko. Potem w szkole dalej mi dokuczali, rodzice zaczęli się od siebie oddalać, chociaż tata walczył o mnie. Wszystko zaczęło się walić. Zapomniałam o Luke'u. Koło czternastego, może piętnastego roku życia odkryłam głupi sposób na odreagowanie tego. Zaczęłam się ciąć. Potem przestałam jeść i wymuszałam wymioty. W końcu mnie złapali i zamknęli tu, w ATM.
Świadomością wróciłam do teraźniejszości. Uśmiechnęłam się na wspomnienia. Ruszyłam powoli czytając po cichu imiona na plakietkach. Usłyszałam czyjś jęk. Zaczęłam iść w tamtym kierunku. Zatrzymałam się pod drzwiami Justin'a, Evan'a i Calum'a. Założyłam, że krzyki należały do tego ostatniego. To możliwe aby nadal cierpiał po bójce? Nie znałam Jane i nie wiedziałam jak bardzo może przyłożyć, jednak sądząc po tym jaki strach budziła, mogła posunąć się nawet do zabójstwa, jeśli ktoś wszedł w jej drogę.
Zapukałam do drzwi i słysząc pozwolenie, weszłam do środka. Pokój był niewiele większy od naszego. Po mojej prawej stronie było jedno łóżko a pod oknem dwa. Na posłaniu pod oknem na lewo leżał zwinięty w kulkę Calum. Nie widziałam jego współlokatorów. Zamknęłam za sobą drzwi i usiadłam obok cierpiącego chłopaka.
-Po co tu przyszłaś?
-Usłyszałam jak krzyczysz.
Chciał kiwnąć głową jednak za bardzo go bolało. Przyjrzałam się jego twarzy. Nikt nie opatrzył mu ran zadanych przez Jane. Od nosa przez wargę aż obojczyki kreśliła się linia zaschniętej krwi.
-Przynieść Ci jakieś leki?
-Po co?
-Może nie będzie tak boleć.
-To załatw morfinę.
-Ćpałeś przed przyjazdem do tego wariatkowa?
Zmieszał się co potwierdziło moje przypuszczenia.
-Mogę Ci przynieść tabletki przeciwbólowe i nasenne - skwitowałam.
-Dzięki. Czekaj - zatrzymał mnie kiedy byłam już przy drzwiach. - Dlaczego to robisz?
Nie znałam odpowiedzi. Zrobiłam to, bo nie chciałam żeby cierpiał. Z natury taka byłam. Starałam się pomóc ludziom - przy okazji zapominając o sobie.
-Po prostu - uśmiechnęłam się i wyszłam.
Za oknami powoli robiło się ciemno. Starając się być niezauważona przemknęłam do skrzydła szpitalnego tylko dwa razy chowając się przed patrolującymi opiekunkami. Próbowałam wejść do gabinetu jednak był zamknięty. Przypomniałam sobie sztuczki, której nauczył mnie tata. W tylnej kieszeni spodni wyciągnęłam wsuwkę i kartę. Po chwili otworzyłam pomieszczenie. Nie znalazłam leków. Jednak natknęłam się na dwie butelki wody, które zabrałam, wodę utlenioną i waciki. Pochowałam wszystko po kieszeniach i wyszłam z gabinetu kierując się do sąsiedniego. Drzwi były otwarte. Uchyliłam je a następnie usłyszałam czyjeś jęki. Jednak to nie były takie jakie wydawał Calum. Na sto procent, ktoś się tam pieprzył. Zacisnęłam szczękę i bez skrupułów weszłam do środka. Spojrzałam szybko na Jane i doktora Green'a. Złapałam za rączkę od jednej z szafek. Chwila... co?! Wróciłam wzrokiem do Cardwish, która leżała na stole z głową lekarza w dekolcie.
-Co ty tu kurwa robisz?! - krzyknęła.
-Szukam leków - założyłam ręce na piersi.
Przewróciłam oczami i odwróciłam się z powrotem do półki. Przeczesywałam półkę i kiedy już złapałam odpowiednie opakowania poczułam śliny ból z tyłu głowy a potem ciecz na czole. Krew. Wszystko przede mną zawirowało a potem spotkałam się podłogą. Jedyne co pamiętam to szept Jane
-No kurwa świetnie.
~*~
Wszystko było we mgle jednak miałam świadomość, że nadal leżę na zimnej posadzce. Słyszałam dwa przyciszone głosy, które zawzięcie o czymś dyskutowały.
-Czekaj... czyli jeśli dobrze rozumiem, właśnie ogłuszyłaś swoją współlokatorkę?
-Mogła tu nie wchodzić. Przysięgam, że jeśli komuś powie to ja zabiję.
-Mówiłaś, że sypiasz z wieloma osobami.
-Ale nikt nie może wiedzieć o tobie.
Wydałam z siebie cichy pomruk dając znać, że się budzę. Przekręciłam się na lewy bok a następnie otworzyłam oczy. Z góry przyglądały mi się dwie pary oczu. Złapałam się za głowę i usiadłam. Chciałam wstać jednak za bardzo zakręciło mi się w głowie. Oparłam się o ścianę. Potem wspierając się na niej stanęłam samodzielnie. Miałam mroczki przed oczami jednak nie poddałam się. Zgarnęłam dwa pudełka leków do kieszeni bluzy i udając, że nic się nie stało, nadal wspierając się na ścianie wyszłam z gabinetu. Nie dane mi było odejść dalej niż na dwa metry, ponieważ Carwish złapała mnie za łokieć ciągając mnie z powrotem do środka.
-O nie. Teraz nie pójdziesz sobie tak, po prostu.
-To co mam zrobić? Nie mam komu powiedzieć, że pieprzysz się z byle kim. Chociaż z tego co mi wiadomo to i tak wszyscy o tym wiedzą. Nie obchodzi mnie twoje życie tak jak Ciebie nie obchodzi moje. Poprzestańmy na tym - odparłam twardo ponownie wychodząc z pomieszczenia.
Tym razem udało mi się. Nadal wspierając się na ścianie podążałam korytarzami szkoły. Ignorowałam krew spływającą po moim nosie. Zamiast pójść od razu do Calum'a aby zostawić leki skierowałam się do łazienki. Nie wiem jak to jest, że zawsze trafiam gdy jest pusta ale podziękowałam szczęściu. Przemyłam twarz. Kiedy miałam pewność, że jest w porządku zabrałam się do Hood'a. Tym razem w na jego łóżku siedział Justin. W rękach trzymał miskę i jakąś szmatkę przecierając twarz chłopaka. Podeszłam do nich.
-Um... mam leki - odparłam.
-Jak je zdobyłaś? - zdziwił się Jus.
-Ukradłam - przyznałam. - Czekaj mam też wodę utlenioną.
Zaczęłam opatrywać bruneta. Krzywił się trochę jednak ścierpiał to.
-Krwawisz - wyszeptał
-Co? Nie? To lekkie draśnięcie.
-Ale krew leci - zaśmiał się.
Nie wiem gdzie i kiedy zniknął Justin. Calum złapał za wacik i przetarł moje czoło.
-To jest dziwne, odłóż to i weź leki - podałam mu podwójną dawkę każdej z tabletek.
-Co to jest? - złapał mnie za podbródek.
-O czym mówisz? - wyrwałam się.
-Ta kreska. Ktoś Cię uderzył? Tutaj? Czy to jeszcze z zewnątrz?
-Z zewnątrz. Nikt mnie nie uderzył. To taka stara blizna.
Zapewne kiedy przemywałam twarz wodą podkład musiał spłynąć. Chłopak nie dawał za wygraną jednak nie zdradziłam mu pochodzenia rany. Przykryłam go drugim kocem i siedziałam dopóki nie zasnął. Usłyszałam trzaśnięcie drzwiami, a następnie na łóżku obok usiadł Justin. Uśmiechnął się kiedy Calum zaczął mamrotać coś pod nosem. Cisza była komfortowa. Nagle blondyn wstał i złapał mnie za nadgarstek. Wstałam nie wiedząc czego chce. Weszliśmy do wnęki i usiedliśmy na podłodze.
-Czego to zrobiłaś?
-Bo krwawił i go bolało a po za tym to wina mojej współlokatorki.
-Po raz pierwszy widzę go tak spokojnego. Często w nocy ma koszmary, krzyczy. Trudno się z nim mieszka ale przywykłem. Masz może ochotę zagrać w karty?
-Jasne czego nie tylko ja nie umiem...
-A wojna?
-Serio? No dobra - westchnęłam, a on zaśmiał się.
 Podszedł do szafki z której wyciągnął talię kart. Usadowił się przede mną i je rozdał. Śmialiśmy się cicho, chociaż teraz Calum'a nie obudziłoby nawet trzęsienie ziemi czy napad obcych. Nie wiedziałam gdzie był Evan ale jakoś mnie to nie obchodziło. W towarzystwie Justina świetnie się bawiłam. Nie miałam pojęcia, że wśród tych popapranych dzieciaków możne znaleźć się ktoś z kim można po prostu pogadać. Bez oceniania. Bez wytykania wad i błędów. Pierwsza rudna skończyła się dość szybko, więc zaczęliśmy od nowa. Pomiędzy wyrzucanymi kartami dowiadywałam się coraz więcej o tym miejscu. Jus był otwartą osobą i zastanawiałam się dlaczego tu jest. Nie powstrzymałam się i zadałam to pytanie na głos.
-Narkotyki. Za szybko i za bardzo się w to zatopiłem wciągając w kłopoty Sel a za nią Demi, chociaż ona miała swoje problemy i to pogorszyło jej sytuacje ale nie przydział. Jest... niegroźna. A agresywny narkoman, który bezwiednie kradnie jest niebezpieczniejszy.
-Ćpałeś? - przytaknął. - I... czekaj jak to się nazywało...
-Kleptomania?
-Tak. O to mi chodziło. Kiedy Ci się to wszystko zaczęło?
-Jak byłem młodszy nagrywałem filmiki na YouTube potem miałem swoje pięć minut sławy, które niewłaściwie wykorzystałem. A cudze rzeczy w moich rękach były od kiedy pamiętam. A ty? Niemożliwe, że jesteś tu tylko za to, że się cięłaś. Znam inne osoby, które też tak robiły ale nie wsadzali ich do pomarańczu.
-Sama nie wiem czy chce o tym gadać.
-Ej no! Ja Ci powiedziałem o sobie - odparł wyrzucając na podłogę kolejną kartę.
-No dobra... Od czego by tu zacząć...
-Woah! Aż tyle tego jest?
-Czy ja wiem. Cięłam się, głodziłam a jak coś zjadłam, wymiotowałam. Od zawsze dokuczali mi, że jestem gruba.
-Tak źle z Tobą nie jest - przerwał mi. Podziękowałam i kontynuowałam.
-Ogólnie mówią, że miałam depresję. Kiedyś jakaś dziewczyna zaatakowała mnie na korytarzu, bo nazwała mnie grubą a ja posłałam jej jakąś ciętą ripostę. Wtedy on się wkurzyła i zaczęła mnie bić. Nie przewidziała jednak, że w dzieciństwie coś tam trenowałam a kiedy to połączyło się z moją słabą cierpliwością tak się broniłam, że trafiła do szpitala. A potem przyjechali policjanci, którzy chcieli zabrać mnie na posterunek. Wyrywałam się, więc próbowali mnie obezwładnić lecz ja ich pobiłam i tak do moich akt przypisali podejrzenie, że jestem socjopatką albo psychopatką. Znaczy tyle podejrzałam u Ann. Kilka razy upiłam i raz brałam jakieś dragi ale moja mama od razu robi ze mnie alkoholiczkę i narkomankę. To chyba tyle.
-No nieźle. Do grzecznych dziewczynek nie należysz - parsknął śmiechem.
Nie wytrzymałam i również zaczęłam się śmiać. Kiedyś to wszystko wydawało mi się okropnie smutne i dołujące a teraz było niedorzeczne i idiotyczne. Jak mogłam się tym wszystkim aż tak przejmować? Słuchać uwag na temat mojego wyglądu i wagi. To moja sprawa. I mimo, iż teraz było na to za późno cieszyłam się, że w ogóle sobie to uzmysłowiłam. Rozmowa toczyła się dalej. Nie mogłam przestać rozmawiać z Justin'em. Mieliśmy tak wiele wspólnych tematów. Koło północy wstałam i się przeciągnęłam.
-Będę spadać - szepnęłam.
-Nie idź jeszcze. Może w ogóle zostań na noc? -zaproponował.
-Nie mogę. Nie mam ciuchów i nie myłam się od wczoraj.
-No to mam pomysł - wstał i podszedł do jednej z półek. - Moje koszulki będą na Ciebie na styk a zakładam, że chcesz większe, a Calum jest od Ciebie większy, więc trzymaj - rzucił we mnie szarą z napisem NASA. - W łazience, w części w prysznicami, na samym końcu po lewej znajdziesz niebieską butelkę z szamponem. Jest moja. Częstuj się. A tu masz ręcznik. Spokojnie. Jest świeżo wyprany - zaśmiał się.
Kiwnęłam głową i się uśmiechnęłam w podziękowaniu. Poszłam do łazienki gdzie po cichu rozebrałam się i unikając patrzenia w lustra weszłam pod prysznic. Zanim odkręciłam wodę związałam włosy tak by ich nie zmoczyć. Umyłam się płynem Justina, który pachniał nieziemsko. Omijałam tylko niektóre miejsca gdzie były blizny. Po prysznicu wysuszyłam się i ubrałam w prowizoryczną piżamę. Wróciłam do pokoju chłopaków. Justin był już przebrany a krople wody skapywały z jego włosów. Spojrzałam na niego zaskoczona.
-Nie zauważyłaś mnie - zachichotał.
-Podglądałeś mnie?
-Nie. Byłem na samym początku i umyłem się szybciej.
Wróciliśmy do gry w karty. Gdy zaczynało świtać zdecydowaliśmy, że pora zdrzemnąć się chociaż chwilę. położyłam się w łóżku Evana.
-Dobranoc Justin.
-Kolorowych snów shawty - ziewnął.
Nawet nie zauważyłam jak zasnęłam. Obudził mnie cichy chichot koło mojego ucha i poczułam jak ktoś poprawia moje włosy tak aby nie opadały na moją twarz. Od razu zdzieliłam owe dłonie, ponieważ nienawidzę gdy ktoś dotyka moje włosy. Przewróciłam się na drugi bok i ziewnęłam.
-Pora wstawać Dzwoneczku - usłyszałam koło ucha.
Przeszły mnie ciarki, bo głos każdego faceta/chłopaka o poranku to coś co mnie totalnie zabija. Mruknęłam i powoli otworzyłam oczy. Obraz był trochę zniekształcony a moje rzęsy sklejone. Potałam powieki pięściami i ponownie otworzyłam ślepia. Koło mnie siedział uśmiechnięty Evan.
-Dzień dobry - zaśmiał się.
-Hej - odparłam.
-Jak Ci sie spało w moim łóżku?
-Bardzo dobrze. Dziękuję, że pytasz - zaśmiałam się. - Ale ja już powinnam iść.
Wstałam i ruszyłam w stronę drzwi.
-Dlaczego ona ma na sobie moją koszulkę? - Krzyknął Calum. - Pytam dlaczego ten paszczur ma na sobie moją ulubioną koszulkę?
-Um... Ja Ci ją oddam - stałam oparta o drzwi. - Obiecuję. Upiorę i oddam.
-Teraz to spierdalaj! Nosisz ją pasztecie! Nie chcę jej więcej widzieć! A co mówić o noszeniu!
-Cal... - upomniał go Justin.
-To ty? Ty dałeś tej tłustej świni moją koszulkę? Napierdolić Ci?
Łzy stanęły mi w oczach. Cała pewność siebie jaką wczoraj pozyskałam dzięki Justinowi prysła w ułamku sekundy niczym bańka mydlana.
-Prze... przepraszam - wyszeptałam i nacisnęłam na klamkę wybiegając z pokoju.
Nie zważałam na to czy zauważy mnie którakolwiek z opiekunek czy jakikolwiek uczeń. Biegłam jak najszybciej mogłam. Wpadłam do pokoju i trzasnęłam drzwiami. Rzuciłam się na łóżko i rozpłakałam się jak dziecko. Dopiero po chwili uzmysłowiłam sobie, że Calum i Evan widzieli moje blizny.
~~~~~~~~~~
Hejka! Wiem. Totalnie dałam ciała. Nie pisałam już nic bardzo długo. W ogóle dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że Peril ma już rok. Znaczy teraz rok i trzy miesiące ale mniejsza. Chciałam wszystkich przeprosić ale nie miałam/nie mam komputera i nie mam jak pisać/obrabiać rozdziałów. Do tego nie mam kompletnie weny. I tak, pracuję nad drugą częścią Peril. Ale jak na razie mam dwa rozdziały. Pozdr600. No i trzeci powód. Za miesiąc mam egzaminy gimnazjalne. Chcę się dostać do dobrego liceum żeby potem mieć jakąś nie najgorszą przyszłość. Hm... to chyba tyle. Jeszcze raz przepraszam za opóźnienia. Kochamy was i dziękujemy za opinie :*
Vicky/Vee <3

niedziela, 18 stycznia 2015

6 ~ Jane

Kiedy miałam dwanaście lat wbiłam sobie drzazgę w palec. Bałam się cokolwiek z nią zrobić i zamiast wyciągnąć ją od razu, zostawiłam ją wmawiając sobie, że to cholerstwo samo wyjdzie. Naturalnie, nic takiego się nie stało. Z każdym ruchem drzazga wbijała się głębiej sprawiając mi ból a przede wszystkim doprowadzając mnie do szaleństwa. Coś tak małego a tak denerwującego. Z  Roxanne było dokładnie tak samo. Powinnam była się jej pozbyć od razu, wyrwać z korzeniami, a nie się z nią cackać jakby miała dla mnie jakieś znaczenie. Z minuty na minutę coraz bardziej żałowałam tej decyzji, bo blondyna zaczynała mnie najzwyczajniej w świecie wkurwiać. I proszę – nim się obejrzałam wparadowuje w połowie mojego seksu, bardzo dobrego seksu i długo wyczekiwanego.
- No kurwa świetnie! – warknęłam, spoglądając z góry na nieprzytomną blondynkę leżącą na wznak na kafelkowej podłodze gabinetu dr.Ethan’a Green’a. Nie leżała tam sama z siebie. Przed sekundą z całej siły przywaliłam jej w łeb. Patrzyłam jak na jasnych włosach dziewczyny odznacza się krew wypływająca z rany po uderzeniu.
- No kurwa świetnie – powtórzyłam. A przecież nie byłam sama, nielicząc tej blond-suki płaszczącej mi się u stóp, którą dźgałam właśnie w bok czubkiem dużego palca mojej lewej stopy.
 - Ogłuszyłaś ją ? – odwróciłam się i spojrzałam na Ethan’a wciągającego właśnie spodnie. Wtedy zorientowałam się, że nadal jestem naga. Podeszłam do doktora i wyrwałam mu z rąk błękitną koszulę, którą już zaczynał nakładać.
- Nawet nie waż się tego nakładać – powiedziałam poważnym tonem – To zbrodnia dla ludzkości, zakrywanie czegoś tak pięknego! – przejechałam po raz setny bo jego torsie. Zaśmiał się w odpowiedzi i pochylił się żeby mnie pocałować. Przyciągnęłam go do siebie i mocniej wpiłam w jego usta. Położył dłonie na mojej talii i zaczął zjeżdżać w dół aż poczułam jego palce na swoich nagich pośladkach. Podniósł mnie i oparł się plecami i o stół. Nie dane nam jednak było w spokoju się sobą nacieszyć, gdyż dziewczyna na podłodze zaczęła wydawać z siebie najróżniejsze jęki, jakby pragnąc przypomnieć że jest jeszcze wśród żywych. Westchnęłam. Zeskoczyłam z Ethan’a i narzuciłam na siebie jego koszulę. Za nim udało mi się zapiąć wszystkie guziki i dotrzeć do Roxy, moja współlokatorka usiłowała się postawić do pionu, hałasując i zrzucając połowę rzeczy z półek przy okazji. Stałam z boku i uśmiechając się pod nosem przyglądałam się jej poczynaniom. Zainterweniowałam dopiero gdy usiłowała opuścić gabinet. Złapałam ją za ramię i wciągnęłam z powrotem do środka. Dziewczyna zachwiała się na nogach. Najwyraźniej zdrowo jej przywaliłam. I dobrze.
- Gdzie lecisz pomarańczowa? O nie. Teraz nie pójdziesz sobie tak, po prostu.
Zaczęła coś mówić ale nie wiele z tego zrozumiałam. Odwróciłam się i spojrzałam w głąb gabinetu na postać w spodniach o zielonych oczach. Mam teraz ważniejsze rzeczy do roboty, zabić mogę ją o każdej porze, stwierdziłam i puściłam Roxy, która od razu zniknęła za drzwiami gabinetu, a ja  pośpiesznie je zamknęłam. I by uniknąć niezapowiedzianych gości, przekręciłam klucz w zamku. Odetchnęłam z ulgą.
- Przepraszam cię za tą blondynę – westchnęłam łapiąc Ethan’a za rękę i wpatrując w jego bajeczne oczy.- Może zaczniemy od tego na czym skończyliśmy – mruknęłam, przygryzając wargę.
- Z wielką chęcią – uśmiechnął się sięgając do pierwszego guzika błękitnej koszuli. Byłam szybsza. Odskoczyłam i pociągnęłam go do leżanki za parawanem. Popchnęłam go na mebel pokryty warstwą foli ochronnej. Sama usiadłam okrakiem na wysokości bioder doktora.
Pochyliłam się i zaczęłam całować jego szyję. Powoli przesuwałam się do góry. Lekki zarost przyjemnie drapał moje wargi. Jednocześnie czułam jak wkłada swoje ręce pod moją koszulę pieszcząc moją skórę. Najpierw tą na udach, brzuchu aż zatrzymał się na piersiach. Dotarłam do jego ust i zaczęłam napierać językiem o dostęp do środka. Jednak nie odpowiedział. Zamarł ze skupioną miną i dłonią pod moją lewą piersią.
- Coś nie tak? – spytałam z przyspieszonym oddechem.
- Nie –odparł z namysłem.- Zdejmij koszulę. – powiedział poważnym tonem. Byłam przyzwyczajona do poleceń tego typu ale on nie traktował mnie jak dziwkę. Nie w takim stopniu. Posłusznie odpięłam jednak koszulę i rzuciłam materiał na podłogę. Spojrzał na moje piersi. Ale nie tak jak to zawsze robili faceci. Jakby to nie były cycki tylko jakiś zwykły przedmiot. Patrzył na nie jak lekarz. Wyciągnął rękę i zaczął oglądać skórę tuż nad sercem. Musiał czuć pod palcami moją dudniącą pompę tłoczącą krew, która teraz wydawała mi się tak gorąca, że można by zaparzyć nią herbatę.
- Próbowałaś się zabić? – z namysłu wyrwało mnie to pytanie. Spojrzałam w dół na bliznę pod lewą piersią. Była tam. Jak mogłam o niej zapomnieć. – Jane ?
Podniosłam wzrok i spojrzałam mu w oczy. Czemu one muszą być tak bajecznie zielone?! No kurwa mać, nikt nie powinien mieć takich pięknych oczu. Człowiek raz w nie spojrzy i już po nim. No przynajmniej teraz było po mnie.
- Jane, skąd masz tą bliznę? – spytał ponownie i usłyszałam w jego głosie coś jeszcze poza tą melodyjnością, która to mi się tak podobała. Nie potrafiłam tego nazwać. Teraz wiem, że była to troska.
-  Nie pamiętam – wydusiłam z siebie w końcu i poczułam ulgę gdy udało mi się przełamać blokadę. Reszta kłamstwa wyleciała ze mnie jak z odkorkowanego szampana.- Pewnie na coś się nadziałam, nie wiem sama. Może kiedy przechodziłam przez ogrodzenie. W ogóle tego nie zauważyłam – uśmiechnęłam się przelotnie mając nadzieję, że wypadłam przekonująco. Westchnęłam i opadłam na niego przytulając się do jego torsu. Objął mnie.
-Skoro tak uważasz – odparł. Czułam, że nie do końca kupił moje kłamstwo więc postanowiłam zmienić temat.
- Masz morfinę? – spytałam bez ogródek.
- Do czego ci potrzebna?
- Jak to do czego? – podniosłam się i spojrzałam na niego.- Przecież czytałeś moją kartę. Wiesz, że kocham narkotyki. I seks. – pogłaskałam go po policzku i zeszłam z niego. Narzuciłam na siebie koszulę i rozejrzałam się po gabinecie. Próbowałam sobie przypomnieć gdzie poprzedni lekarz trzymał morfinę. Podeszłam do szafki i zaczęłam sprawdzać szuflady. Gdy już traciłam nadzieję znalazłam to czego szukałam. Wróciłam radosnym krokiem do Ethan’a z dwoma torebkami rozpuszczonego narkotyku i potrzebną aparaturą. Zobaczyłam jego niepewną minę.
- Będzie fajnie – uśmiechnęłam się do niego i pochyliłam żeby pocałować. – Nie pożałujesz, masz moje słowo?
- A ile jest warte? – spytał. Kurde, czego on jest taki bystry z tym swoim pieprzonym akcentem. Zgrywanie przed nim promiennej dziewczyny nie pomaga. Jakby miał jakiś pojebany rentgen w tych swoich cholernie zielonych oczach. I ta mina umęczonego księcia, kiedy patrzy jak montuje kroplówki. Sorry – księżniczka okazała się zwykłą ulicznicą.
- Ethan – zaczęłam nie bardzo wiedząc co chce powiedzieć.
- Wiem. – powiedział. – Nie jesteś najlepsza w wyrażaniu tego co czujesz i nie musisz. Nic mi nie musisz tłumaczyć ani nic udawać. Kochałaś się ze mną dla morfiny, więc ją sobie weź. Nie musisz odstawiać tej całej szopki. Może poprzedni lekarze się na to łapali ale nie ja. Wiedziałem to od samego początku..
-Ethan, to nie tak… Tak, zawsze tak było, ale …
- Ale co? Coś czujesz? Dobrze wiesz, że nie. I ja też
Kurwa. Jak mam mu to wyjaśnić. „Gdy zobaczyłam twoje oczy wiedziałam że muszę cię przlecieć.”- brzmi bardzo normalnie i logicznie.
- Jane, masz problemy i ja jako twój lekarz to rozumiem.
Chwila, co ?!
- Ja nie mam żadnych problemów – powiedziałam dumnie. Cholera, pewnie wyglądałam jak Miss Drama Queen gdy to powiedziałam – goła,z narzuconą koszulą faceta, którego właśnie zaliczyłam i z torbą morfiny w ręku.
- Jane – wyciągnął rękę, którą odtrąciłam.
- Skoro ty nie będziesz z niej korzystać to tym więcej dla mnie – powiedziałam zgarniając morfinę i pośpiesznie narzucając na siebie ubranie.
-  Jane! Zrozum, ja chce ci pomóc- złapał mnie za ramię. Odwróciłam się. Starałam się ignorować jego szybko podnoszący się i opadający nagi tors.
- Tak? Jakoś nie wydawało mi się żebyś chciał mi pomóc. Nie kiedy się pieprzyliśmy. Nie potrzebuję żadnej pomocy. – wyszłam trzaskając drzwiami. Nie otworzyły się jednak ponownie i nie wypadł przez nie żaden półnagi doktorek. Szłam sama aż do pokoju. Czułam jak wrze we mnie krew. Nie z podniecenia, byłam zwyczajnie wkurwiona!
Czym? Tym, że powiedział prawdę? Że znalazł bliznę? Że nie chciał z tobą ćpać? Czym Jane? A może ty wcale nie jesteś zła na niego?, odezwał się cichy głos gdzieś w mojej nabuzowanej głowie. No pięknie, zamieniam się w Brooksa!
Potrząsnęłam głową chcąc uporządkować wszystko co w niej się kotłowało. Jakby miało mi to poszufladkować wszystko w moim rozgorączkowanym mózgu.
Sięgnęłam po Ipod z szafki i puściłam muzykę na full w słuchawkach. Potrzebowałam odskoczni. Czegoś co da mi uciec od tego gówna. To dawała mi muzyka. Rozkoszowałam się intrem do A pain that I’m used to. Kochałam to mocne wejście, które nokautowało poczucie teraźniejszości w moim mózgu. Przez te cztery minuty nie byłam Jane Cardwish, dziwką z wariatkowa. Byłam wolna od wszystkiego. Od swojego ciała, tego miejsca, życia.
Pozwoliłam piosence się skończyć i dopiero wtedy wstałam z łóżka i rozejrzałam się po pokoju. Byłam sama. Zawsze jestem sama, stwierdziłam. Ale może to lepiej dla Roxy. Z chęcią bym ją zmasakrowała w tej chwili. Jest tu drugi dzień a ja już zastanawiam się gdzie upchnąć jej zwłoki. To chyba jakiś nowy rekord!
Schowałam morfinę do swojej skrytki pod obluzowaną deską. Spomiędzy torebek z lekami wyjęłam ostatnią butelkę wódki. Moja stara dobra przyjaciółka pani Czysta. Odkręciłam butelkę i wzięłam porządny łyk. Poczułam jak alkohol piecze mnie w przełyku. Miałam mocną głowę do picia, więc jedna flaszka nie sprawi, że urwie mi się film. Potrzebowałam tylko odrobiny rozluźnienia, czegoś co uniemożliwi rozmyślanie nad irytującymi mnie tematami.
Po niecałym kwadransie pusta butelka walała się po podłodze a ja ze słuchawkami na uszach i z zamkniętymi oczami śpiewałam Days are forogtten zdzierając sobie przy okazji gardło i kotłując już i tak wymaltretowaną pościel na moim łóżku. Właśnie usiłowałam wyciągnąć refren na równi z Tom'em Meighan'em, kiedy drzwi się otworzyły i do pokoju On.
- Jane – spojrzał na mnie z litością. Musiałam rzeczywiście żałośnie wyglądać: zmechacona bluzka spadająca mi z ramion odsłaniająca krwiście czerwony stanik, skołtunione włosy, rumieńce od alkoholu no i na dodatek darłam się w niebogłosy jak wyjątkowo upośledzony jeleń na rykowisku. Z pewnością wyglądam dziewczyna, która nie potrzebuje pomocy, pomyślałam.
- Jamie, sorry wyglądam jak menel. – zaczęłam ale podszedł do mnie i pochylił się. Zadrżałam. Dobrze wiedziałam, że nie pachnę swoimi jaśminowymi perfumami.
- Piłaś? – spytał a ja unikałam spojrzenia jego złoto-niebieskich oczu. Podniósł rękę i chudymi palcami odgarnął kruczoczarny kosmyk moich włosów za ucho.- I się ze mną nie podzieliłaś? – zerknęłam na niego. Uśmiechał się.
- Było przyjść wcześniej! – odgryzłam się i pokazałam mu język.
- Przyniosłem fajki. Idziemy zapalić? – powiedział wyciągając paczkę papierosów z kieszeni luźnych jeansów.
- Jasne. A która jest w ogóle godzina? – spytałam, bo nie miałam pojęcia ile czasu minęło od badań kontrolnych.
- Coś koło piątej chyba – odparł przeglądając stertę książek z biblioteki zalegającą na mojej półce.- Tego jeszcze nie czytałem- mruknął wskazując na jeden z tomów.
- Co to ? – zapytałam podchodząc do niego i związując włosy w luźny warkocz. Zerknęłam mu przez ramię. – A, to- westchnęłam, gdy zauważyłam co przykuło jego uwagę – „Cmętarz Zwieżąt” King’a? Nie czytałeś ? Weź sobie. Spodoba ci się – rzuciłam z głębi szafy. Wynurzyłam się i narzuciłam na siebie bluzę.- Idziemy?
Przytaknął głową i wyszliśmy z pokoju.
- Może wracając pójdziemy na gimnastyczną, powinna być jeszcze otwarta – rzucił gdy wyszliśmy ze skrzydła damskiego i minęliśmy grupkę pielęgniarek. Podsłuchałam ich przyciszone szepty. Zamartwiały się dwiema paczkami morfiny, które zaginęły z jednego z gabinetów. Wlepiłam wzrok w swoje buty.
- Jane?
- Tak, tak jasne – odparłam zamyślona.
- A słyszałaś moje pytanie ? – zapytał podejrzliwie patrząc na mnie.
- Oczywiście, wiesz, że ciebie zawsze słucham. Pytałeś czy pójdziemy na gimnastyczną.
Reszta drogi do jego pokoju upłynęła w milczeniu bo Jamie wyjął z kieszeni odtwarzacz muzyki i szliśmy słuchając wspólnie dzieląc się słuchawkami. Dał mi do posłuchania kilka nowo ściągniętych piosenek.
- Jak się nazywa ten zespół? – spytałam wsłuchując się jakiś utwór którego nigdy wcześniej nie słyszałam, ale bardzo mi się spodobał. Był energiczny i nie mogłam się powstrzymać od poruszania się w rytm lekkiego rock'n'roll'owego brzmienia. Po chwili przyłapałam się na podśpiewywaniu refrenu, którego nauczyłam się już na pamięć.
- The Black Keys. A piosenka Gold on the ceilling. Są spoko. Kiedyś byłem na ich koncercie, przez przypadek z resztą ale mi się spodobali – powiedział i odgarnął sobie złote włosy, które opadły mu na czoło. Dalej mi opowiedział o całym koncercie a ja słuchałam go wpatrując się w jego profil. Uwielbiałam jak opowiadał mi o swojej przeszłości przed ATM.O koncertach, życiu w mieście, jeździe na motorze, wakacjach u swojego kuzyna w Stanach, wolności.
Otworzyliśmy drzwi do jego pokoju i wyszliśmy na dwór przez okno. Owiało mnie chłodne jesienne powietrze. Opatuliłam się cieplej bluzą i ruszyliśmy przez zapuszczony trawnik do jeszcze bardziej zapuszczonego parku. Kiedyś musiał być piękny. Wyniosłe, wiekowe drzewa rosnące po obu stronach alejek , teraz pokrytych grubą warstwą opadłych i mokrych liści, z których unosił się lekki odór zgnilizny. Tu i tam spomiędzy bluszczu i bezimiennych krzaków usiłowały wydostać się egzotyczne rośliny, których nazw nie potrafiłabym z pewnością wymówić. Zostało ich z resztą niewiele – tylko te, którym udało się przetrwać w brytyjskim klimacie bez opieki ogrodnika i walczyć z rodzimymi gatunkami o ziemię, światło i wodę. A mimo to lubiłam ten park, zwłaszcza o tej porze roku. Latem było tu pełno tych ATM’owskich pizd i to miejsce traciło cały urok jakim był spokój. Tak, spokój- to było dobre słowo, stwierdziłam patrząc na drzewa zapadające już w zimową hibernacje i zaciągając się dymem z papierosa.
Usiedliśmy na ławce w naszym ulubionym miejscu pod wielkim dębem. Raczej Jamie usiadł, a ja wywaliłam się na ławce kładąc głowę na jego nogach. Pozwoliłam żeby wolną ręką przeczesywał moje gęste loki spływające po jego kolanach i prawie muskające mokrą ziemię pod nami. Zamknęłam oczy. Tego było mi trzeba, stwierdziłam wsłuchując się w Bullets wlewające mi się do mózgu ze słuchawki tkwiącej w moim lewym uchu. Zaczęłam wybijać rytm muzyki palcami na udzie.
- Zostańmy tu – szepnęłam nie otwierając oczu gdy Archive opuściło scenę w mojej głowie robiąc miejsce dla Arctic Monkyes.
- Wiesz, że nie możemy – odparł. Gdybym rozchyliła powieki dostrzegłabym, że skończył palić papierosa i opierając się o ławkę wpatruje się we mnie swoimi złotymi oczami.
- Ale moglibyśmy spróbować – powiedziałam i spojrzałam na jego piękną twarz wiszącą nade mną.
- Mówisz jak Ashton. - zaśmiał się. Ale mi nie było do śmiechu. Zesztywniałam, napinając wszystkie mięśnie mojego ciała. Jamie musiał to poczuć bo miał minę jakby chciał cofnąć to co powiedział. Teraz było jednak za późno. 
- Jego tu nie ma – mruknęłam dotknięta do żywego.
- Jane, sorry, nie chciałem... - zaczął zmieszany dalej delikatnie głaszcząc mnie po głowie. 
Masz, kurwa szczęście, że nie potrafię się na ciebie gniewać, chciałam powiedzieć ale ugryzłam się w język. Milczałam patrząc na niebo zasłonięte ciężkimi szarymi chmurami. Starałam się za wszelką cenę nie patrzeć mu w oczy, bo wiedziałam, że jak raz w nie spojrzę nie będę mogła przestać. Zaciągnęłam się papierosem. 
- Janie - szepnął. Drgnęłam lekko. Tylko on mnie tak nazywał. Nie mogłam się powstrzymać. Spojrzałam mu w oczy. Nie wydusiłam z siebie żadnego słowa. Czemu ty musisz być tak cholernie idealny, pomyślałam patrząc na jego piękną twarz o nieziemskich oczach otoczoną grzywą złotych włosów, silne ramiona i liczne tatuaże wystające spod ubrania. Tak bardzo chciałam go dotknąć, ale czułam się jak sparaliżowana. To pewnie od tego leżenia na mokrej, zimnej ławce . Bo od czego innego?
- Dlaczego nic nie może być proste? - spytałam cicho wdychając wilgotne, chłodne, pachnące liśćmi powietrze w płuca i czułam, że też do mózgu.
Nie odpowiedział. Patrzył mi w oczy a ja Jemu. Ta chwila mogłaby trwać wiecznie, aż czas obrałby nasze kości z mięsa a świadomość ulotniła się wraz z październikowym wiatrem. Nawet gdybym chciała, nie mogłam się ruszyć. Nie byłam w stanie oderwać wzorku od Jego złoto-niebieskich oczu, wyjąć słuchawek z uszu, przestać wdychać chłodne powietrze, nie czuć Jego długich palców w moich włosach. Wiedziałam, że to On będzie musiał przerwać tą cudowną chwilę, sekundę szczęścia pośród oceanu bezcelowych godzin.
- Chodźmy zanim zamkną nam gimnastyczną - mruknął. Westchnęłam i podniosłam głowę z Jego kolan. Ponownie związałam szybko włosy, z których wcześniej zdjął mi gumkę. Wstałam, szybko dopaliłam papierosa i zgasiłam peta butem. Poprawiłam słuchawkę w moim lewym uchu i ruszyliśmy alejką w kompletnej ciszy przez park, w którym popołudnie minęło a teraz wieczór powoli zastępowała noc. Naciągnęłam kaptur na głowę.
Całe szczęście sala gimnastyczna była otwarta i było w niej cieplej niż na zewnątrz. Rozłożyłam się na startym parkiecie czekając na Jamie'go, który skoczył na chwilę do pokoju. Gdy wrócił, nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Zwykle sam Jego widok sprawiał mi przyjemność, zwłaszcza gdy tak jak teraz niósł gitarę przerzuconą przez ramię. 
Nie byłam fanką sportu, ale zawsze chętnie z Nim przychodziłam na gimnastyczną tylko po toby posłuchać jak gra na gitarze. Wykorzystywaliśmy do tego to miejsce ze względu na akustykę, która pozwalała mi się w pełni nacieszyć dźwiękami wypływającymi spod Jego długich palców. Przez mniej więcej godzinę dane mi było wsłuchiwać w magnetyczny duet jakim było połączenie gitary i Jego głosu. Po tym czasie, który dla mnie definitywnie zleciał za szybko i bez wątpliwości odpowiadała za to jakaś dziura w czasoprzestrzeni, Jamie postanowił nauczyć mnie rzucania do kosza. Sam nie był w tym wybitny ale zdecydowanie lepszy ode mnie. Nawet trzymiesięczne dziecko z porażeniem mózgowym mogłoby startować do NBA w porównaniu z moimi umiejętnościami a raczej ich brakiem tak samo z resztą jak koordynacji ręka-oko. Ostatecznie udało mi się kilka razy trafić do kosza rzucając w prawidłowy sposób co i tak było już progresem. Wszystko szło dobrze i powoli zaczynało mi się to podobać, a zwłaszcza pochwały Jamie'ego. Za którymś razem niestety piłka odbiła się od obręczy kosza i dostałam pięknego headshot'a. Gdy wstałam na nogi odmówiłam dalszej współpracy w robieniu ze mnie koszykarki.
- Na dziś chyba mi już wystarczy - powiedziałam trzymając rękę na czole gdzie czułam jak robi mi się wielki siniak. 
- Dasz radę iść? - spytał patrząc na moją niewyraźną twarz.
- A mam wyjście? - westchnęłam- Mam chyba jeszcze jakieś prochy przeciwbólowe - zaczęłam myśleć nad obecną zawartością mojej skrytki pod deską. Nagle stanęłam. - Ja pierdziele, ale jestem głupia! Przecież mam dwie torebki morfiny! 
Spojrzałam na Jego profil. Przez chwilę miał minę jakby chciał o coś zapytać ale po chwili się rozpromienił.
- Może u mnie - zaproponował przytrzymując mi ciężkie drzwi sali gimnastycznej. - Trochę byłoby słabo gdyby ta blondi wlazła do pokoju jak będziemy brać w żyłę.
-O tak, ona jest w tym dobra. Już dziś dostała ode mnie w łeb. Teraz by chyba już się nie podniosła jakbym jej przypierdzieliła.
Patrzył na mnie pytająco, więc szybko opowiedział o wszystkim co miało miejsce w gabinecie dr.Green'a. Nie skomentował tego w żaden sposób, za co byłam mu wdzięczna. Mogłam mu mówić o sobie najgorsze rzeczy a on nigdy mnie nie ganił, wyszydzał. Na pewno mnie oceniał, miał o mnie własne wyrobione zdanie ale nigdy się ze mną tym nie dzielił co sprawiało że czułam się przy nim komfortowo.
- To idziemy? - spytał w końcu. Kiwnęłam głową w odpowiedzi. 
Droga pustymi korytarzami do mojego pokoju zajęła nam kilka minut. Gdy stanęliśmy przed drzwiami prawie zapomniałam, że dostałam piłką od kosza. 
- Zaczekaj tu -mruknęłam do Jamie'go. - Zobaczę czy ta ciota jest w środku.
Zajrzałam do pokoju ale był pusty. Mojej współlokatorki nie było. Dziwne - gdzie może się podziewać przez ten cały czas będąc tu dopiero drugi dzień. Powinna siedzieć skulona w pozycji embrionalnej na łóżku, płakać i krzyczeć, że jest tu przez pomyłkę. Tak zachowywały się wszystkie moje współlokatorki. Te które były jeszcze przytomne drugiego dnia.
Potrząsnęłam głową. Co mnie obchodzi, co ta ciota robi?, pomyślałam klękając przy swoim łóżku. Wsunęłam dłonie pod spód i paznokciami z odłażącymi resztkami czarnego lakieru podważyłam obluzowaną deskę. Wzięłam dwie kroplówki morfiny i zabezpieczyłam schowek stawiając na nim parę zabłoconych butów. Wyszłam z pokoju wciągając na twarz uśmiech. Myślałam, że wizja wspólnego ćpania przez resztę nocy wprawi mnie w lepszy humor.
- Proszę – wręczyłam mu jedną z torebek z płynem i plątaninę kroplówki z welflonem.
- Dzięki – odparł zaciskając chude palce na torebce, która odkształciła się pod jego naciskiem. Nie mogłam odgadnąć wyrazu jego twarzy bo była aktualnie ukryta pod kurtyną złotych włosów. Przez resztę drogi do jego pokoju wpatrywałam się w moje buty. Oderwałam od nich wzrok dopiero gdy stanęliśmy pod jego drzwiami. Przejechałam wzrokiem po plakietce „James Wright” i dwóch wyblakłych śladach z których dało się jeszcze wyczytać  „Luke Hemmings” i „Ashton Irwin”. Szybko oderwałam wzrok od ostatniego nazwiska poczułam jak skoczył mi puls. Jego tu nie ma, zostawił cię i musisz o tym pamiętać, rozkazałam sobie i po wzięciu głębokiego wdechu weszłam do pokoju.
Jamie zdążył już powiesić swoją porcje morfiny na gwoździu nad łóżkiem. Podwijał sobie właśnie rękaw na swojej lewej ręce. Lustrował swoje przedramię ściskając pieść i napinając mięśnie szukając odpowiedniej żyły. Uwielbiałam go oglądać gdy był czymś zajęty. Nie musiałam się wtedy obawiać że zauważy jak pochłaniam wzorkiem każdy kawałek jego osoby. Mogłam tak jak teraz patrzeć jak w skupieniu tężeje  mu twarz, jak złota grzywa mu opada na kark, jak jego błyszczące oczy błądzą po skórze szukając właściwego miejsca by wkłuć igłę.
- Daj, ja to zrobię – zaproponowałam i przycupnęłam koło niego. Przytaknął skinieniem głowy i wyciągnął rękę. Położyłam ją sobie na udzie i opuszkami palców zlokalizowałam żyłę. Nie było to trudne zważywszy na to że wyraźną siatką oplatała napięte mięśnie. Szybko wbiłam igłę pod skórę w zgięciu łokcia. Gdy upewniłam się, że welflon jest dobrze umocowany podłączyłam kroplówkę z morfiną.
- Dzięki – mruknął i rozłożył się na łóżku. Sama potrzebowałam niecałej minuty na wbicie igły. Kiedyś panicznie bałam się wszelkich zastrzyków, szczepionek, strzykawek i wszystkie co wiązało się z przebijaniem skóry. Teraz nie miałam z tym najmniejszego problemu. ATM mnie zahartowało -w szkole dla pojebów nie ma miejsca dla zlęknionych dziewczynek. A przecież są rzeczy znacznie gorsze od igieł.
Jeszcze raz sprawdziłam czy torebka z płynem dobrze się trzyma i położyłam się obok Jamie’go. Wtuliłam się w jego ramię i pozwoliłam by wolną ręką głaskał mnie po głowie. Poczułam jak całe napięcie znika pod wpływem jego dotyku. Chciałam, żeby to była prawda. Wolałam sobie tłumaczyć, że jest mi lepiej dzięki niemu a nie narkotykowi powoli rozlewającemu się w moim krwiobiegu. Ale nie mogłam zaprzeczyć, że morfina w moim ciele uprzyjemniała ten moment.
- Za czym najbardziej tęsknisz? - przerwałam ciszę. Nie mam pojęcia jak te pytanie wydostało się ze mnie, choć tak długo się we mnie kłębiło szukając wyjścia na zewnątrz. Spojrzałam na niego. Zaśmiał się ale zmarszczył czoło gdy zobaczył, że wpatruje się w niego w skupieniu.
- Pytasz na poważnie? -  kiwnęłam głową w odpowiedzi.Westchnął głęboko. - Nie wiem, dużo tego.
- A gdybyś miał wybrać jedną rzecz? Czego ci tutaj najbardziej brakuje? - nie ustępowałam. Cały czas patrzyłam na jego twarz chcąc dostrzec co kłębi się pod czaszką w odmętach jego mózgu.
- Może to głupio zabrzmi - zaczął niepewnie z lekkim uśmiechem błąkającym się na ustach- ale okropnie brakuje mi normalnego żarcia
Normalnie wybuchnęłabym ze śmiechu, ale byłam już na innym poziomie świadomości i aktualnie brałam wszystko bardzo na poważnie. Gapiłam się więc tylko dalej na niego tymi powiększonymi źrenicami.
- Nie żartuję - kontynuował- Od tak dawna nie jadłem nic normalnego poza tym stołówkowym gównem.Wiesz jaką mam ochotę wyskoczyć na pizzę. Poczuć ten smak. Tą normalność. Za nią tęsknie najbardziej.
- Co to normalność? - spytałam automatycznie jak małe dziecko. No bo skąd mogłam wiedzieć? Nie znałam nic poza ATM więc życie w szkole dla wariatów było dla mnie normą. Normą było dla mnie to że nic dla nikogo nie znaczyłam, że dawałam dupy by coś dostać, że nie miałam nikogo. Że byłam nienormalna. 
- Mnóstwo rzeczy - spojrzał na mnie w dół i znowu ciężko westchnął- To na przykład to, że mogę spotykać z przyjaciółmi, chodzić na imprezy, umawiać się z dziewczynami do kina na jakieś badziewne filmy. To, że muszę wynieść śmieci, martwić się o studia, kupić mleko. To, że mógłbym teraz wstać i sobie pójść.
Zadrżałam na tą myśl. Nie wiem czemu. Wtuliłam się mocniej w jego ramiona i jeszcze ściślej przyległam do jego torsu (jeśli to było w ogóle możliwe).
- Janie, spokojnie - mruknął kiedy wczepiłam się kurczowo palcami w jego osobę, wbijając paznokcie w jego skórę. - Nigdzie nie idę.
Znowu zaczął głaskać mnie po włosach i dopiero wtedy nieco rozluźniłam mięśnie. Nadal się bałam, że wstanie i zniknie. Nie mogłam zamknąć oczu, bo gdybym je ponownie otworzyła mogłoby go już nie być. 
- Dlaczego życie jest takie cholernie niesprawiedliwe? - spytałam wpatrując się w sufit. Poczułam jak pode mną rozbrzmiał śmiech.- Co cię śmieszy?- mruknęłam nieco urażona marszcząc brwi.
- Bo to jest śmieszne - odparł- Zadajesz takie naiwne pytania. Myślałem, że kto jak kto,ale ty wiesz dobrze, że nie ma co szukać sprawiedliwości. Nic nie jest sprawiedliwe.
- Coś musi. Skoro istnieje słowo, które opisuje jakieś zjawisko to to zjawisko musi istnieć.
- Jane, czy ty nie możesz po prostu zaakceptować, że to fakt?
- Nie
- To co twoim zdaniem jest sprawiedliwe? Skoro nie życie to co? Może śmierć? - warknął lekko zirytowany.
Chciałam mu powiedzieć, że sama nie wiem co jest a co nie jest takie a owakie. Ale śmierć?
- Tak -powiedziałam cicho - Tak, śmierć - powtórzyłam pewniejszym głosem.
- Jane, co ty bredzisz - zaczął ale poderwałam się i spojrzałam mu w oczy. Zamilkł. W nikłym świetle panującym w pokoju dostrzegłam coś w jego nienaturalnie rozszerzonych źrenicach. Strach? Niepokój? Musiało mi się przewidzieć. Było ciemno. Byłam zaćpana.
- Śmierć jest sprawiedliwa - szepnęłam - bo w jej obliczu wszyscy są równi. Nie ma taryf ulgowych. Wszyscy umrą, prędzej lub później. Jej nie da się oszukać, przekupić, pokonać. Jest nieunikniona i pewna. Niezależnie co się stanie ona będzie zawsze. Niezmienna. Czeka na nas wszystkich.
- Jane, proszę..- głos mu się... załamał? Nie, przesłyszało mi się. Byłam przecież tak szaleńczo wpatrzona w jego oczy, że mogłam to sobie wymyśleć. Jego błyszczące oczy. Łzy? A może to były moje łzy? 
Pamiętał jak znowu opadłam przyciskając twarz do jego piersi. I było mi ciepło. Znowu zatopił palce w moich włosach. A ja wystukiwałam paznokciami na jego ramieniu rytm jego serca, które dudniło pod moim policzkiem. Zamknęłam oczy. 
- Wszyscy umrzemy, ale ja umrę bez ciebie.

I potem wszyscy obróciliśmy się w pył.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Mordeczki kochane!
Proszę Was o przebaczenie, że znowu Was zawiodłam. Mam teraz bardzo ciężki okres w życiu więc mam nadzieję,że będziecie dla mnie łaskawi. Liczę też że rozdział 6 Wam się spodoba choć ja najchętniej wyrzuciłabym go do kosza. Ja takie beztalencie :> Przepraszam za wszystkie błędy, które z pewnością wasze bystre oczy znajdą, ale sprawdzałam rozdział jakieś 23484596774653287 razy.
Miłego czytania kochani i zapraszam do komentowania. Każdy komentarz jest dla mnie bardzo ważny :>
Enjoy!
Lov,
Sociopathiq
P.S. Dziękujemy za ponad 9,7k wyświetleń <3

sobota, 3 stycznia 2015

Witajcie kochani w 2015!

Trochę nas tu nie było z różnych przyczyn (głównie szkoła :< ). W pierwszej kolejności chciałam za to przeprosić a w drugiej życzyć Wam wszystkiego najlepszego w Nowym Roku - mało zmartwień i dużo radości z każdego dnia <3. Jak spędziliście Święta i ferie (które niestety się już kończą ;__; )? Co znaleźliście pod choinką? No i jak Sylwester, o ile coś pamiętacie? :>
Co do kolejnego rozdziału... ma on być mojego autorstwa. Mimo wielu utrudnień (zgon mojego laptopa :<) możecie się spodziewać, że pojawi się w najbliższym czasie na blogu. Niech każdy kto czeka na rozdział 6 zostawi komentarz pod tym postem - chcemy zobaczyć kto tu jeszcze zagląda!
Trzymajcie się mordeczki! LOVE YA!
P.S. Dziękujemy za ponad 9k wyświetleń <3
Lenny