poniedziałek, 16 marca 2015

7 ~ Roxy

Leżałam na łóżku patrząc w sufit i bujałam nogami nad krawędzią łóżka. Kiedy wróciłam do pokoju Jane w nim nie było. Nie wiedziałam gdzie jest ale szerze miałam to gdzieś. Serio. Ta dziewczyna doprowadza mnie do szału, żeby nie powiedzieć, że mnie wkurwia. Zdrzemnęłam się a potem uzupełniłam dziennik. Przekręciłam się na brzuch. Potwornie się nudziłam. Dotarło do mnie, że od prawie dwóch dni nie chodziłam do łazienki. Podreptałam po cichu do toalety i zrobiłam siusiu. Postanowiłam nie wracać do siebie, więc ruszyłam korytarzem. Dopiero teraz zauważyłam, że na drzwiach oprócz numeru są również nazwiska lokatorów. Przyjrzałam się każdej plakietce. Jade mieszkała z niejakimi Miley i Kat, a Demi z Sel. Przeszłam do męskiej części. Luke miał pokój z Niall'em, Calum z Evan'em i Justin'em. Następnie zauważyłam, że Logan ten chłopak, który czytał referat, zamieszkuje z jakimś Mike'iem. Zatrzymałam się przy drzwiach na końcu korytarza. Było miejsce na trzy plakietki jednak na miejscy była tylko jedna : James Wright. Niżej wydrapane były jeszcze dwa nazwiska. Ashton Irwin i Luke Hemmings. To było dziwne. Przejechałam opuszkami palców po metalowej powłoce.
Zanim zamieszkaliśmy w Anglii na stałe, często się przeprowadzaliśmy. Urodziłam się w Nowym Yorku. W wieku moich trzech lat wyjechaliśmy do Kaliforni. Po czterech latach wyprowadziliśmy się do Australii, ojczyzny mamy. Zamieszkaliśmy u babci. Była mi najbliższą osobą. Jej przyjaciółka miała syna. Dowiedziałam się, że w młodości podkochiwał się w mamie. Jego syn nazywał się Luke. Właśnie tak. Miałam nadzieję, że to był tylko zbieg okoliczności. W każdym razie... Przez pięć lat zaprzyjaźniliśmy się. Chodziliśmy razem do szkoły, odrabialiśmy lekcje, nocowaliśmy. Często mi dokuczali z powodu mojej nadwagi, jednak Luke'owi to nie przeszkadzało. Zawsze mnie bronił. Kiedy dziewczyny wplątywały mi gumę do włosów on dzielnie siedział i wycinał ją. Jak podrzucali mi bomby z farbą do szafki, pomagał mi czyścić książki a jeśli jakiś zeszyt ucierpiał przepisywaliśmy go na zmianę. Był przy mnie zawsze gdy go potrzebowałam. Dzień przed moim wylotem do Anglii razem z chłopakiem poszliśmy do naszego miejsca. Było to w lasku za naszymi domami, dziesięć minut marszu. Od starego sąsiada, pana Phisher'a podkradaliśmy deski, gwoździe, farby i inne materiały aż w końcu zbudowaliśmy mały domek na drzewie. Właśnie tam spotkaliśmy się tego wieczora.
-Luke - płakałam. - Ja nie chcę się przeprowadzać. Mam już dość.
-Wiem Roxey - tata wziął to przezwisko dla mnie właśnie od Luke'a. - Ale nie mamy na to wpływu.
Byliśmy bardzo inteligentni jak na dwunastolatków.
-Obiecaj mi coś - oderwałam się od jego niebieskiej koszulki.
-Tak - spojrzał na mnie w dół.
Leżeliśmy na podłodze w domku na drzewie.
-Nigdy o mnie nie zapomnij.
-Oczywiście, że nie zapomnę. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką - ścisnął mnie mocniej.
-Zagraj mi coś - poprosiłam.
Uśmiechnął się. Lubiłam kiedy grał mi na gitarze. Wpatrywałam się zachwycona jak jego palce delikatnie ślizgają się po strunach. Dźwięki były kojące, a ja poczułam, że przestaję płakać i się uśmiecham. Kiedy skończył piosenkę przytulił mnie mocno.
-Kocham Cię Roxey - nie wiedziałam jeszcze do końca co te słowa oznaczają ale słyszałam jak tata mówił tak do mamy a moja starsza kuzynka do młodszego brata.
-Ja Ciebie też Lukey. Zawsze będę.
Zeszliśmy na ziemię. Po raz ostatni się z nim pożegnałam i wróciłam do domu. Tej samej nocy wyjechaliśmy na lotnisko. Potem w szkole dalej mi dokuczali, rodzice zaczęli się od siebie oddalać, chociaż tata walczył o mnie. Wszystko zaczęło się walić. Zapomniałam o Luke'u. Koło czternastego, może piętnastego roku życia odkryłam głupi sposób na odreagowanie tego. Zaczęłam się ciąć. Potem przestałam jeść i wymuszałam wymioty. W końcu mnie złapali i zamknęli tu, w ATM.
Świadomością wróciłam do teraźniejszości. Uśmiechnęłam się na wspomnienia. Ruszyłam powoli czytając po cichu imiona na plakietkach. Usłyszałam czyjś jęk. Zaczęłam iść w tamtym kierunku. Zatrzymałam się pod drzwiami Justin'a, Evan'a i Calum'a. Założyłam, że krzyki należały do tego ostatniego. To możliwe aby nadal cierpiał po bójce? Nie znałam Jane i nie wiedziałam jak bardzo może przyłożyć, jednak sądząc po tym jaki strach budziła, mogła posunąć się nawet do zabójstwa, jeśli ktoś wszedł w jej drogę.
Zapukałam do drzwi i słysząc pozwolenie, weszłam do środka. Pokój był niewiele większy od naszego. Po mojej prawej stronie było jedno łóżko a pod oknem dwa. Na posłaniu pod oknem na lewo leżał zwinięty w kulkę Calum. Nie widziałam jego współlokatorów. Zamknęłam za sobą drzwi i usiadłam obok cierpiącego chłopaka.
-Po co tu przyszłaś?
-Usłyszałam jak krzyczysz.
Chciał kiwnąć głową jednak za bardzo go bolało. Przyjrzałam się jego twarzy. Nikt nie opatrzył mu ran zadanych przez Jane. Od nosa przez wargę aż obojczyki kreśliła się linia zaschniętej krwi.
-Przynieść Ci jakieś leki?
-Po co?
-Może nie będzie tak boleć.
-To załatw morfinę.
-Ćpałeś przed przyjazdem do tego wariatkowa?
Zmieszał się co potwierdziło moje przypuszczenia.
-Mogę Ci przynieść tabletki przeciwbólowe i nasenne - skwitowałam.
-Dzięki. Czekaj - zatrzymał mnie kiedy byłam już przy drzwiach. - Dlaczego to robisz?
Nie znałam odpowiedzi. Zrobiłam to, bo nie chciałam żeby cierpiał. Z natury taka byłam. Starałam się pomóc ludziom - przy okazji zapominając o sobie.
-Po prostu - uśmiechnęłam się i wyszłam.
Za oknami powoli robiło się ciemno. Starając się być niezauważona przemknęłam do skrzydła szpitalnego tylko dwa razy chowając się przed patrolującymi opiekunkami. Próbowałam wejść do gabinetu jednak był zamknięty. Przypomniałam sobie sztuczki, której nauczył mnie tata. W tylnej kieszeni spodni wyciągnęłam wsuwkę i kartę. Po chwili otworzyłam pomieszczenie. Nie znalazłam leków. Jednak natknęłam się na dwie butelki wody, które zabrałam, wodę utlenioną i waciki. Pochowałam wszystko po kieszeniach i wyszłam z gabinetu kierując się do sąsiedniego. Drzwi były otwarte. Uchyliłam je a następnie usłyszałam czyjeś jęki. Jednak to nie były takie jakie wydawał Calum. Na sto procent, ktoś się tam pieprzył. Zacisnęłam szczękę i bez skrupułów weszłam do środka. Spojrzałam szybko na Jane i doktora Green'a. Złapałam za rączkę od jednej z szafek. Chwila... co?! Wróciłam wzrokiem do Cardwish, która leżała na stole z głową lekarza w dekolcie.
-Co ty tu kurwa robisz?! - krzyknęła.
-Szukam leków - założyłam ręce na piersi.
Przewróciłam oczami i odwróciłam się z powrotem do półki. Przeczesywałam półkę i kiedy już złapałam odpowiednie opakowania poczułam śliny ból z tyłu głowy a potem ciecz na czole. Krew. Wszystko przede mną zawirowało a potem spotkałam się podłogą. Jedyne co pamiętam to szept Jane
-No kurwa świetnie.
~*~
Wszystko było we mgle jednak miałam świadomość, że nadal leżę na zimnej posadzce. Słyszałam dwa przyciszone głosy, które zawzięcie o czymś dyskutowały.
-Czekaj... czyli jeśli dobrze rozumiem, właśnie ogłuszyłaś swoją współlokatorkę?
-Mogła tu nie wchodzić. Przysięgam, że jeśli komuś powie to ja zabiję.
-Mówiłaś, że sypiasz z wieloma osobami.
-Ale nikt nie może wiedzieć o tobie.
Wydałam z siebie cichy pomruk dając znać, że się budzę. Przekręciłam się na lewy bok a następnie otworzyłam oczy. Z góry przyglądały mi się dwie pary oczu. Złapałam się za głowę i usiadłam. Chciałam wstać jednak za bardzo zakręciło mi się w głowie. Oparłam się o ścianę. Potem wspierając się na niej stanęłam samodzielnie. Miałam mroczki przed oczami jednak nie poddałam się. Zgarnęłam dwa pudełka leków do kieszeni bluzy i udając, że nic się nie stało, nadal wspierając się na ścianie wyszłam z gabinetu. Nie dane mi było odejść dalej niż na dwa metry, ponieważ Carwish złapała mnie za łokieć ciągając mnie z powrotem do środka.
-O nie. Teraz nie pójdziesz sobie tak, po prostu.
-To co mam zrobić? Nie mam komu powiedzieć, że pieprzysz się z byle kim. Chociaż z tego co mi wiadomo to i tak wszyscy o tym wiedzą. Nie obchodzi mnie twoje życie tak jak Ciebie nie obchodzi moje. Poprzestańmy na tym - odparłam twardo ponownie wychodząc z pomieszczenia.
Tym razem udało mi się. Nadal wspierając się na ścianie podążałam korytarzami szkoły. Ignorowałam krew spływającą po moim nosie. Zamiast pójść od razu do Calum'a aby zostawić leki skierowałam się do łazienki. Nie wiem jak to jest, że zawsze trafiam gdy jest pusta ale podziękowałam szczęściu. Przemyłam twarz. Kiedy miałam pewność, że jest w porządku zabrałam się do Hood'a. Tym razem w na jego łóżku siedział Justin. W rękach trzymał miskę i jakąś szmatkę przecierając twarz chłopaka. Podeszłam do nich.
-Um... mam leki - odparłam.
-Jak je zdobyłaś? - zdziwił się Jus.
-Ukradłam - przyznałam. - Czekaj mam też wodę utlenioną.
Zaczęłam opatrywać bruneta. Krzywił się trochę jednak ścierpiał to.
-Krwawisz - wyszeptał
-Co? Nie? To lekkie draśnięcie.
-Ale krew leci - zaśmiał się.
Nie wiem gdzie i kiedy zniknął Justin. Calum złapał za wacik i przetarł moje czoło.
-To jest dziwne, odłóż to i weź leki - podałam mu podwójną dawkę każdej z tabletek.
-Co to jest? - złapał mnie za podbródek.
-O czym mówisz? - wyrwałam się.
-Ta kreska. Ktoś Cię uderzył? Tutaj? Czy to jeszcze z zewnątrz?
-Z zewnątrz. Nikt mnie nie uderzył. To taka stara blizna.
Zapewne kiedy przemywałam twarz wodą podkład musiał spłynąć. Chłopak nie dawał za wygraną jednak nie zdradziłam mu pochodzenia rany. Przykryłam go drugim kocem i siedziałam dopóki nie zasnął. Usłyszałam trzaśnięcie drzwiami, a następnie na łóżku obok usiadł Justin. Uśmiechnął się kiedy Calum zaczął mamrotać coś pod nosem. Cisza była komfortowa. Nagle blondyn wstał i złapał mnie za nadgarstek. Wstałam nie wiedząc czego chce. Weszliśmy do wnęki i usiedliśmy na podłodze.
-Czego to zrobiłaś?
-Bo krwawił i go bolało a po za tym to wina mojej współlokatorki.
-Po raz pierwszy widzę go tak spokojnego. Często w nocy ma koszmary, krzyczy. Trudno się z nim mieszka ale przywykłem. Masz może ochotę zagrać w karty?
-Jasne czego nie tylko ja nie umiem...
-A wojna?
-Serio? No dobra - westchnęłam, a on zaśmiał się.
 Podszedł do szafki z której wyciągnął talię kart. Usadowił się przede mną i je rozdał. Śmialiśmy się cicho, chociaż teraz Calum'a nie obudziłoby nawet trzęsienie ziemi czy napad obcych. Nie wiedziałam gdzie był Evan ale jakoś mnie to nie obchodziło. W towarzystwie Justina świetnie się bawiłam. Nie miałam pojęcia, że wśród tych popapranych dzieciaków możne znaleźć się ktoś z kim można po prostu pogadać. Bez oceniania. Bez wytykania wad i błędów. Pierwsza rudna skończyła się dość szybko, więc zaczęliśmy od nowa. Pomiędzy wyrzucanymi kartami dowiadywałam się coraz więcej o tym miejscu. Jus był otwartą osobą i zastanawiałam się dlaczego tu jest. Nie powstrzymałam się i zadałam to pytanie na głos.
-Narkotyki. Za szybko i za bardzo się w to zatopiłem wciągając w kłopoty Sel a za nią Demi, chociaż ona miała swoje problemy i to pogorszyło jej sytuacje ale nie przydział. Jest... niegroźna. A agresywny narkoman, który bezwiednie kradnie jest niebezpieczniejszy.
-Ćpałeś? - przytaknął. - I... czekaj jak to się nazywało...
-Kleptomania?
-Tak. O to mi chodziło. Kiedy Ci się to wszystko zaczęło?
-Jak byłem młodszy nagrywałem filmiki na YouTube potem miałem swoje pięć minut sławy, które niewłaściwie wykorzystałem. A cudze rzeczy w moich rękach były od kiedy pamiętam. A ty? Niemożliwe, że jesteś tu tylko za to, że się cięłaś. Znam inne osoby, które też tak robiły ale nie wsadzali ich do pomarańczu.
-Sama nie wiem czy chce o tym gadać.
-Ej no! Ja Ci powiedziałem o sobie - odparł wyrzucając na podłogę kolejną kartę.
-No dobra... Od czego by tu zacząć...
-Woah! Aż tyle tego jest?
-Czy ja wiem. Cięłam się, głodziłam a jak coś zjadłam, wymiotowałam. Od zawsze dokuczali mi, że jestem gruba.
-Tak źle z Tobą nie jest - przerwał mi. Podziękowałam i kontynuowałam.
-Ogólnie mówią, że miałam depresję. Kiedyś jakaś dziewczyna zaatakowała mnie na korytarzu, bo nazwała mnie grubą a ja posłałam jej jakąś ciętą ripostę. Wtedy on się wkurzyła i zaczęła mnie bić. Nie przewidziała jednak, że w dzieciństwie coś tam trenowałam a kiedy to połączyło się z moją słabą cierpliwością tak się broniłam, że trafiła do szpitala. A potem przyjechali policjanci, którzy chcieli zabrać mnie na posterunek. Wyrywałam się, więc próbowali mnie obezwładnić lecz ja ich pobiłam i tak do moich akt przypisali podejrzenie, że jestem socjopatką albo psychopatką. Znaczy tyle podejrzałam u Ann. Kilka razy upiłam i raz brałam jakieś dragi ale moja mama od razu robi ze mnie alkoholiczkę i narkomankę. To chyba tyle.
-No nieźle. Do grzecznych dziewczynek nie należysz - parsknął śmiechem.
Nie wytrzymałam i również zaczęłam się śmiać. Kiedyś to wszystko wydawało mi się okropnie smutne i dołujące a teraz było niedorzeczne i idiotyczne. Jak mogłam się tym wszystkim aż tak przejmować? Słuchać uwag na temat mojego wyglądu i wagi. To moja sprawa. I mimo, iż teraz było na to za późno cieszyłam się, że w ogóle sobie to uzmysłowiłam. Rozmowa toczyła się dalej. Nie mogłam przestać rozmawiać z Justin'em. Mieliśmy tak wiele wspólnych tematów. Koło północy wstałam i się przeciągnęłam.
-Będę spadać - szepnęłam.
-Nie idź jeszcze. Może w ogóle zostań na noc? -zaproponował.
-Nie mogę. Nie mam ciuchów i nie myłam się od wczoraj.
-No to mam pomysł - wstał i podszedł do jednej z półek. - Moje koszulki będą na Ciebie na styk a zakładam, że chcesz większe, a Calum jest od Ciebie większy, więc trzymaj - rzucił we mnie szarą z napisem NASA. - W łazience, w części w prysznicami, na samym końcu po lewej znajdziesz niebieską butelkę z szamponem. Jest moja. Częstuj się. A tu masz ręcznik. Spokojnie. Jest świeżo wyprany - zaśmiał się.
Kiwnęłam głową i się uśmiechnęłam w podziękowaniu. Poszłam do łazienki gdzie po cichu rozebrałam się i unikając patrzenia w lustra weszłam pod prysznic. Zanim odkręciłam wodę związałam włosy tak by ich nie zmoczyć. Umyłam się płynem Justina, który pachniał nieziemsko. Omijałam tylko niektóre miejsca gdzie były blizny. Po prysznicu wysuszyłam się i ubrałam w prowizoryczną piżamę. Wróciłam do pokoju chłopaków. Justin był już przebrany a krople wody skapywały z jego włosów. Spojrzałam na niego zaskoczona.
-Nie zauważyłaś mnie - zachichotał.
-Podglądałeś mnie?
-Nie. Byłem na samym początku i umyłem się szybciej.
Wróciliśmy do gry w karty. Gdy zaczynało świtać zdecydowaliśmy, że pora zdrzemnąć się chociaż chwilę. położyłam się w łóżku Evana.
-Dobranoc Justin.
-Kolorowych snów shawty - ziewnął.
Nawet nie zauważyłam jak zasnęłam. Obudził mnie cichy chichot koło mojego ucha i poczułam jak ktoś poprawia moje włosy tak aby nie opadały na moją twarz. Od razu zdzieliłam owe dłonie, ponieważ nienawidzę gdy ktoś dotyka moje włosy. Przewróciłam się na drugi bok i ziewnęłam.
-Pora wstawać Dzwoneczku - usłyszałam koło ucha.
Przeszły mnie ciarki, bo głos każdego faceta/chłopaka o poranku to coś co mnie totalnie zabija. Mruknęłam i powoli otworzyłam oczy. Obraz był trochę zniekształcony a moje rzęsy sklejone. Potałam powieki pięściami i ponownie otworzyłam ślepia. Koło mnie siedział uśmiechnięty Evan.
-Dzień dobry - zaśmiał się.
-Hej - odparłam.
-Jak Ci sie spało w moim łóżku?
-Bardzo dobrze. Dziękuję, że pytasz - zaśmiałam się. - Ale ja już powinnam iść.
Wstałam i ruszyłam w stronę drzwi.
-Dlaczego ona ma na sobie moją koszulkę? - Krzyknął Calum. - Pytam dlaczego ten paszczur ma na sobie moją ulubioną koszulkę?
-Um... Ja Ci ją oddam - stałam oparta o drzwi. - Obiecuję. Upiorę i oddam.
-Teraz to spierdalaj! Nosisz ją pasztecie! Nie chcę jej więcej widzieć! A co mówić o noszeniu!
-Cal... - upomniał go Justin.
-To ty? Ty dałeś tej tłustej świni moją koszulkę? Napierdolić Ci?
Łzy stanęły mi w oczach. Cała pewność siebie jaką wczoraj pozyskałam dzięki Justinowi prysła w ułamku sekundy niczym bańka mydlana.
-Prze... przepraszam - wyszeptałam i nacisnęłam na klamkę wybiegając z pokoju.
Nie zważałam na to czy zauważy mnie którakolwiek z opiekunek czy jakikolwiek uczeń. Biegłam jak najszybciej mogłam. Wpadłam do pokoju i trzasnęłam drzwiami. Rzuciłam się na łóżko i rozpłakałam się jak dziecko. Dopiero po chwili uzmysłowiłam sobie, że Calum i Evan widzieli moje blizny.
~~~~~~~~~~
Hejka! Wiem. Totalnie dałam ciała. Nie pisałam już nic bardzo długo. W ogóle dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że Peril ma już rok. Znaczy teraz rok i trzy miesiące ale mniejsza. Chciałam wszystkich przeprosić ale nie miałam/nie mam komputera i nie mam jak pisać/obrabiać rozdziałów. Do tego nie mam kompletnie weny. I tak, pracuję nad drugą częścią Peril. Ale jak na razie mam dwa rozdziały. Pozdr600. No i trzeci powód. Za miesiąc mam egzaminy gimnazjalne. Chcę się dostać do dobrego liceum żeby potem mieć jakąś nie najgorszą przyszłość. Hm... to chyba tyle. Jeszcze raz przepraszam za opóźnienia. Kochamy was i dziękujemy za opinie :*
Vicky/Vee <3