wtorek, 4 listopada 2014

5 ~ Roxy

Jane była zachwycona, że użyczyłam jej swojego laptopa. Nie zrobiłam tego by się jej przypodobać. Raczej żeby dziewczyna miała coś z dziesięcioletniego życia tu. Ja natomiast pół nocy zastanawiałam się nad tą sytuacją w łazience. Powie komuś? Ale po co miałaby to robić? Powiedziała, że nie wygada. Ale równie dobrze może kłamać. Z drugiej strony nawet jeżeli komuś przekaże to co widziała nic gorszego nie może mnie spotkać. Z takimi rozmyślaniami usnęłam koło trzeciej.
~*~
Z samego rana gdy pierwsze promienie skakały jak małe elfy po mojej twarzy skupiłam swój wzrok na suficie. Niby nie był interesujący ale zawsze kiedy się budziłam musiałam się na coś pogapić przynajmniej minutę dopiero potem normalnie zaczynałam dzień. Spojrzałam na łóżko mojej współlokatorki, które... było puste. Wstałam i rozciągnęłam się jak to miałam w zwyczaju.
-Jane? - spytałam myśląc, że może jest w szafie. - Jane?
Jednak nie było jej. Po spojrzeniu na zegarek upewniłam się, że jest szósta piętnaście. Byłam trochę zdziwiona gdzie o tej porze podziewa się moja współlokatorka. Nie byłam pewna o której godzinie wróci. Postanowiłam doprowadzić się do stanu w którym nie będę przypominać Samary Morgan. Poszłam do łazienki. Ubrałam się w jeansowe rurki, białą koszulkę, szarą bluzę, czarne Convese za kostkę i zajęłam moją buzią na której pojawił się lekki trądzik. Oczywiście nie zapomniałam o nałożeniu maści i podkładu na starą ranę. Wróciłam do pokoju a Jane leżała na łóżku znów używając mojego laptopa.
-Gdzie byłaś?
-Nieważne.
-Okay. Nie wnikam.
Nic nie odpowiedziała. Odłożyłam rzeczy na moją półkę. Była godzina siódma dziesięć kiedy Jane odłożyła mój komputer na łóżko.
-Zaraz jest śniadanie, dokładnie za dziesięć minut. Lekcje zaczynają się o ósmej.
-Dziękuję - oderwałam się od bazgrolenia w zeszycie.
Posłała mi sztuczny uśmiech i odwróciła się by wyjść.
-Gdzie idziesz?
-A co Cię to obchodzi?
-Tylko pytam? - warknęłam.
-Na śniadanie.
Korytarze były puste a my ruszyłyśmy w stronę stołówki. Po przekroczeniu progu szepty ponownie ucichły. Na śniadanie, do wyboru były trzy rodzaje płatków i owsianka, która nie zachęcała ani wyglądem ani zapachem. Jednak skusiłam się na miskę musli. Już miałam odejść za brunetką do naszego stolika, gdy ktoś złapał mnie za łokieć.
-Hej Roxy - przywitał się Luke. - Chciałabyś usiąść ze mną i moimi znajomymi?
-Niekoniecznie - wskazałam na jego niebieską opaskę.
-To tylko zaszufladkowanie. To jak?
Spojrzałam na Jane pytającym wzrokiem a ona tylko wzruszyła ramionami.
-Mówiłam. Nie jestem twoją niańką - prychnęła i siadła zaczynając jeść.
Mimowolnie się uśmiechnęłam. Ruszyłam za brunetem idącym do przeciwnego kąta wielkiej stołówki, w którym stały dwa złączone ze sobą stoliki. Miejsca, które zajęliśmy były ostatnimi wolnymi. Na przeciwko mnie uśmiechał się szatyn o ciemnej karnacji i czekoladowych oczach. Obok niego chichocząca dziewczyna o turkusowych włosach opierała się o brunetkę, która również się śmiała. Dalej ciemny blondyn, z rękami założonymi za głowę i tatuażem na lewym ramieniu opierał się o krzesło lustrując mnie uważnie tak jak ja jego. Uśmiechnął się przyjaźnie a moje policzki zapłonęły ze wstydu. Na rogu przysiadł farbowany blondyn o niebieskich oczach i typowo chłopięcej urodzie.
-Kto to? - spytał nieznajomy z tatuażem.
-Roxy. Wczoraj przyjechała. Ann mnie z nią poznała jak czytałem w bibliotece - wytłumaczył gdy nagle zaczął krzyczeć. - Zamknij się!
Spojrzałam zdziwiona najpierw na niego, który złapał się za głowę kręcąc nią a potem na naszych towarzyszy.
-Ignoruj to. On czasem tak ma - wyjaśnił brunet z naprzeciwka. - Jestem Calum ale wszyscy nazywają mnie Cal - odparł z australijskim akcentem. Wyciągnął do mnie rękę z pomarańczową wstążką a ja znów się na chwilę zawahałam czy odwzajemnić gest. Jednak bluza, którą miałam na sobie opinała nadgarstki co uniemożliwiało podwinięcie się rękawów. Podałam szatynowi dłoń i delikatnie nią potrząsnęłam. Poczułam coś w rodzaju przepływy prądu, więc się cofnęłam. Najwidoczniej on też to poczuł, bo się speszył. - To jest Demi - wskazał na swoją sąsiadkę. - Sel, Justin i Niall. Po twojej stronie koło Luka siedzą Jade i Evan.
Dziewczyna wychyliła się i pomachała energicznie dłonią z zieloną opaską. Dalej jedliśmy w ciszy, którą przerwało pytanie Justina :
-Dlaczego Cię tu zamknęli?
-A Ciebie? - próbowałam wymigać się od odpowiedzi.
-Pierwszy spytałem - wycelował we mnie łyżką.
Nie chcąc się przyznać podniosłam nadgarstek ukazując tasiemkę.
-Hm... pomarańczowa. Nieczęsto się tu takich spotyka - wskazał na przegub z żółtym paskiem.
-A Calum? - spytałam a chłopak słysząc swoje imię spiął się.
-Na cały ośrodek jest tylko jedna czerwona, koło dziesięciu pomarańczowych, pięćdziesiąt żółtych a reszta to niebiescy i zieloni - wytłumaczyła Sel z niebieską opaską.
-Co one w ogóle znaczą? - pytałam między przełykanym jedzeniem, które nie było takie złe.
-Stopień pokręcenia. Im więcej "złych" schorzeń tym mocniejszy kolor przydziału. Nie wiem co zrobiłaś, że zasłużyłaś sobie na pomarańcz ale współczuję - odparła Demi należąca tak ja jej przyjaciółka do niebieskich.
Przytaknęłam kończąc jedzenie. Widziałam Jane stojącą przy drzwiach, więc kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały dała mi znak, że wychodzi. Kiwnęłam i wróciłam do nowych znajomych.
-A więc gdzie i z kim mieszkasz? - odezwał się Niall.
-Pokój 306 z Jane Cardwish.
Nie zdążyłam dokończyć a nastolatkowie z obu stolików nabrali nerwowo powietrza i patrzyli na mnie z przestrachem w oczach.
-Serio? Z Jane? Współczuję - westchnęła Sel, która wcale nie wyglądała na przejętą.
-Dlaczego?
-Jest jedyna czerwoną. To hm... niebezpieczne osoby - wyjaśnił Justin.
-Ashton nie był - burknął Calum.
-Wiemy, że popełnili błąd ale patrz, nie ma go tu. Wypuścili go - wzruszyła Demi.
-Nie sądzę aby Jane była niebezpieczna - powiedziała Jade podnosząc łyżkę na wysokość oczu bacznie przyglądając się jej zawartości.
-Dla Ciebie nawet lew nie jest niebezpieczny - odparł Evan.
-Bo to taka słodka kicia - dziewczyna wypowiedziała to głosem małego dziecka.
Wszyscy się zaśmiali. Podziękowałam za wspólne śniadanie i wstałam od stołu. Odstawiłam tacę z pustą miską następnie stając w kolejce po leki. Wczorajsza procedura powtórzyła się a następnie wyszłam ze stołówki. Kiedy miałam pewność, że korytarz jest pusty wyplułam leki i schowałam je do kieszeni. Wróciłam do pokoju oddając tabletki Jane.
-Dlaczego wszyscy mają Cię za niebezpieczną? - wypaliłam.
-Bo jestem w czerwonych - nie podniosła oczu znad zeszytu w którym coś bazgroliła.
-Inaczej. Dlaczego jesteś w czerwonych?
-Trudno skrócić dziesięć lat życia w dziesięć minut a właśnie tyle nam zostało do lekcji. Masz jakiś zeszyt? - spytała a ja przytaknęłam. - Weź go ze sobą i idziemy.
Wyszłyśmy z pokoju kierując się korytarzem. Przed schodami na chwilę się zatrzymałam aby związać sznurówki. Wtedy właśnie usłyszałam ostrą wymianę zdań.
-Mówiłem Ci żebyś jej nie bił - warknął Evan.
-Nie ja ją uderzyłem - zaprotestował Calum.
-Dość - zaprotestował Justin idący między kłócącymi się nastolatkami. - Okay, może tak. Obaj nie powinniście jej bić, bo to dziewczyna. Może niech jeden z was zmieni pokój albo nie zabawiajcie się z tą samą laską? To wyjdzie na dobre nam wszystkim - warknął odchodząc.
-Ale to ty uderzyłeś ją pierwszy - rzucił szatyn uderzając blondyna w ramię.
Wstałam i dogoniła Jane, która nawet nie zauważyła mojej chwilowej nieobecności. Weszłyśmy do sali od muzyki i angielskiego jak głosiła tabliczka na drzwiach. Sala wykonana wyła w całości z drewna łącznie z ławkami. Urządzona w starym stylu. Idąc za brunetką usiadłam na końcu klasy. Były cztery rzędy pojedynczych stolików ustawionych w równych odstępach. W każdej kolumnie miejsce mogło zając pięć osób. Przede mną siedział Evan. Odwrócił się i uśmiechnął.
-Niby Calum mnie przedstawił ale co tam. Jestem Evan Peters. Z żółtych - wyciągnął do mnie rękę.
-Roxy Malone. Z pomarańczowych - zaśmiałam się.
-Więc co tu robisz? - oparł się na krześle.
Czy to jest standardowy zestaw pytań? Każdy o to pyta?
-Chyba tak. Po prostu ciekawi mnie co musiała zrobić tak śliczna dziewczyna żeby zostać zamknięta w ATM i na dodatek zostać przydzielona do pomarańczowych - wzruszył.
-Zabawne. Dużo się stało. Nie ma co opowiadać.
-I tak chętnie posłucham - posłał mi uśmiech ukazując dołeczki.
Serio?! Czy wszyscy ładni chłopcy mają w tej pojebanej szkole dołeczki?!
-To bardzo dobrze Peters. Dziś mamy bardzo ważny temat. Uwaga się przyda - odparła blondynka stojąca za biurkiem. Włosy miała zebrane w kucyk a z jednego ramienia opadła szary sweterek z pod którego prześwitywał biały top.
-Przepraszam pani Kimberly - odpowiedział ze skruchą.
-I prawidłowo - zaśmiała się. - A z kim to się tak gadało? Ty jesteś Roxy tak?
Złączyłam usta w linią przytakując.
-I co? To tyle? Żadnego "Ja tu nie powinnam być! To nie miejsce dla mnie! Nic nie zrobiłam" - udawała przerażony pisk nastolatki i trzeba jej przyznać, że jej to wychodziło.
-Nie, raczej nie. Można powiedzieć, że sobie zasłużyłam na pobyt tutaj.
-Interesujące - zamyśliła się. - Nie wnikam. Wracając do lekcji. Evan, miło, że zgłosiłeś się na ochotnika. Przeczytaj wypracowanie.
-Um... ja go nie napisałem.
-Peters, Peters, Peters - ruszyła w jego stronę - Dlaczego?
-Zapomniałem - schylił głowę bojąc się.
-Na jutro tysiąc razy "Nigdy więcej nie zapomnę o pracy domowej" i oczywiście zaległe wypracowanie.
Nie co mnie to zdziwiło jednak w mojej szkole też był nie zły wycisk.
-Zostajesz po lekcji. Kto napisał wypracowanie? - spytała surowo a wszyscy się zgłosili.
-Okay, Henderson.
Chłopak z drugiej ławki wstał.
-Mój pierwszy raz... - zaczął a moje oczy wyglądały jak dwa funty - był w zeszłym roku...
-Jak to w zeszłym? - nauczycielka mu przerwała. - Jesteś tu od dwóch lat.
-No tak ale...
-Z kim? Kiedy? Gdzie? W jakiej pozycji? - wypytywała a moje usta ułożyły się w literę 'o'. - Okay, mamy ją - zachichotała patrząc na mnie. - Dobra robota Henderson.
-Co?! - pisnęłam.
-To taki jakby test. Zawsze go robimy kiedy ktoś nowy przychodzi - wyjaśniła. - Ale co do Ciebie Peters nie żartowałam.
-Tak na serio pani Kimberly nie jest suką i nie wymyśla nam idiotycznych i zawstydzających wypracowań - objaśnił Evan.
Odetchnęłam z ulgą, bo nie chciałabym opisywać mojego pierwszego razu, którego gwoli ścisłości nie było. Lekcja minęła dość szybko a Victoria Kimberly okazała się świetną nauczycielką. Kiedy wszyscy wyszli z sali blondynka zatrzymała mnie.
-Powiesz mi dlaczego jesteś w pomarańczowych? - spytała a ja przełknęłam głośno ślinę. - Nie ma się co bać. Nikomu nie powiem.
-Wolałabym nie - odparłam.
-Nie naciskam. Ale jeśli chciałabyś pogadać to wiesz gdzie mnie znaleźć - uśmiechnęła się puszczając do mnie oczko. - A teraz idź na resztę lekcji.
Podziękowałam i wyszłam z sali przy której stała, tupiąca nogą Jane.
-Dłużej się nie dało? - burknęła.
-To nie moja wina.
Ruszyłyśmy na zajęcia chemii. Poznałam sławnego pana Rochester'a. Był intrygującym i przystojnym mężczyzną. Gustuję w starszych facetach ale nie aż tyle. Każdy z uczniów pilnie zapisywał notatki a w sali było cicho jak makiem zasiał. Tak okazywali mu szacunek. Widać było, że z nim nie ma żartów. Był konkretny i ostry a także zdyscyplinowany, budził respekt.
Następnie mieliśmy geografie, fizykę i historię. Potem udaliśmy się na stołówkę. Obiad. Tym razem Luke nie zaprosił mnie do stolika. Usiadłam z Jane, bo chciałam z nią porozmawiać. Miałam nadzieję żeby się z nią zakolegować, bo widać o niej, że nie jest fanką przyjaźni. Niby przyjechałam tu z pewnością, że do nikogo się nie odezwę ale nie przewidziałam, że spotkam tu taką osobę jak Jane. Ciągle zastanawia mnie dlaczego umieścili ją w tym wariatkowie w wieku zaledwie siedmiu lat. Dziś do jedzenia była wątróbka. Widziałam na twarzach wszystkich w stołówce, że nie są zachwyceni ale nikt nie miał wyboru. Musieliśmy zjeść wszystko inaczej podobno podnosili nam dawkę leków. Za blatem stała ta sama kucharka co wczoraj.
-Nie ma nic innego? - spytałam.
-Niestety.
-Ale ja tego nie mogę zjeść.
-Nic nie poradzę, takie zasady. Szczególnie, że dostaliśmy informacje o tobie, tak jak o każdym w tej szkole -dodała ciszej. - Przykro mi ale anoreksja to nie żarty.
-Ja już od dawna się nie głodzę. Czy pani widzi jak ja wyglądam? - rozłożyłam ręce.
-Nie jest z tobą tak źle - uśmiechnęła się.
-I co ja mam zrobić? - westchnęłam.
-Poczekaj.
Zniknęła za drzwiami aby po chwili wrócić z tacą na, której stał talerz z rybą i sałatką. Podała mi go dyskretnie aby nikt się nie przyczepił.
-To będzie nasz tajemnica, dobrze? - spytała.
-Dziękuję - odetchnęłam.
Siadłam przy stoliku. Jane spojrzała zaskoczona na mój talerz a ja tylko przystawiłam palec to ust nakazując milczenie. Nie skomentowała kontynuując posiłek. Wstając brunetka podeszła niebezpiecznie blisko mnie a mnie przeszedł dreszcz, bo się przestraszyłam.
-Następnym razem załatw coś dla mnie - szepnęła a następnie uśmiechnęła zauważając moje przerażenie.
-Zabawne Cardwish - warknęłam udając obrażoną kiedy odstawiałyśmy tace.
-Zdarza mi się.
Stanęłyśmy w kolejce po leki. Kiedy po raz kolejny wymieniałam uśmiech z moją współlokatorką, co jak zauważyłam nie było częste, ktoś klepną mnie w ramię. Niechętnie odwróciłam się stając na wysokości klatki piersiowej Evan'a. Podniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy.
-Hej - powiedzieliśmy w tym samym momencie.
-Co u ciebie? - spytał.
-Nic nowego. Cały czas robią ze mnie wariatkę - odarłam ironicznie a on się zaśmiał.
-Mam to samo od trzech lat.
-Następny! - krzyknęła pielęgniarka a ja zdałam sobie sprawę, że jest kolej Jane, która ciągnie mnie za rękaw abym była bliżej niej. Wszyscy wzięliśmy leki i nie dane było mi dokończyć rozmowy z Evan'em, bo musiałam wypluć tabletki zanim się rozpuszczą. Pożegnałam się z blondynem, który pomachał do nas obu jednak Carwish nie miała nawet zamiaru zwracać na to uwagi. Weszłyśmy standardowo za róg i wyplułyśmy pigułki.
-Co jest teraz? - spytałam rzucając się na łóżko.
-Wszyscy idą do skrzydła szpitalnego na badania kontrolne, które odbywają się raz w miesiącu.
-A kiedy nie ma badań?
-Zazwyczaj mamy sesje z psychologami, WF albo sprzątamy w całej szkole. Różnie. Lekcje są tylko rano - wyjaśniła.
-Czyli będą nam pobierać krew i inne takie?
-Tak, ale nie bój się. Każdego biorą na oddzielnie.
-WOW! To ile to musi trwać? Tu jest chyba z trzystu uczniów.
-Trochę trwa. Szczególnie, że mamy chyba tylko dwóch lekarzy i koło pięciu pielęgniarek.
-Dziwne. Czekaj, a oni każą przychodzić alfabetycznie, czy jak?
-Wstążkami. Najpierw przychodzę ja z pomarańczowymi i żółtymi potem niebiescy a na końcu zieloni.
O więcej nie pytałam. Po jakimś czasie wyszła ja miałam to gdzieś. Wróciłam do czynności, którą Jane przerwała mi w nocy. Z pod poduszki wyciągnęłam zeszyt. Pisałam coś w rodzaju pamiętnika. Nie chciałam tu zwariować, wolałam pamiętać każdy dzień tu. Odliczałam je do wyjazdu. Kiedy spojrzałam na zegarek przypomniałam sobie o badaniach, więc szybko wyłączyłam komputer i zabrałam tyłek na korytarz. Chwile zajęła mi droga do szpitala. Miałam ochotę zamordować tę sukę. Może i nie chce się zaprzyjaźniać, jest aspołeczna (no i co, ja też), nie lubi ludzi (strzelam, że ze wzajemnością) i w ogóle irytuje ją świat no ale beż przesady. Nie powinna była zostawiać mnie samej. Nawet nie wiedziała, że miałam coś co by ją bardzo uszczęśliwiło. Ale jednak chyba się wstrzymam z prezentami. W końcu odnalazłam odpowiedni korytarz i weszłam do skrzydła szpitalnego. Było tam około siedemdziesięcioro nastolatków. Trudno było zliczyć, bo każdy się ruszał. Ściany szpitala były pomalowane na różowy kolor, a drzwi aż raziły bielą. Każdy usadowił się na podłodze. Nie myśląc o tym zrobiłam to samo. Nagle usłyszałam jakieś krzyki. Wstałam i ruszyłam w tamtą stronę. Okazało się, że rozpętała się bójka pomiędzy Jane a Calum'em. Znaczy to ona biła jego. Kilka osób zaczęła odciągać dziewczynę od krwawiącego Hood'a. Co mnie zdziwiło rzuciłam się w stronę chłopaka. Wiedziałam, że teraz była kolej Cardwish i zabiorą ją do lekarza na kontrolę. Razem z Evan'em pomogłam Calum'owi wstać. Od razu podbiegł Niall, który pokazał się znikąd i zajął moje miejsce. We trzech z Justin'em zanieśli mulata do gabinetu obok tego, do którego wrzucili Jane. Oparłam się o ścianę i zjechałam. Nagle koło mnie znalazł się Evan.
-Nie dane mi było dokończyć rozmowy z Tobą - odparł opierając głowę o ścianę.
-Spieszyłam się - wyjaśniłam krótko.
-Teraz możesz mi powiedzieć czego tu jesteś? - odgarnął kosmyki moich włosów za ucho i wyszeptał wprost do niego.
-To chyba nie jest odpowiedni moment - wbiłam wzrok w buty jakiegoś rudego chłopaka, który siedział naprzeciwko mnie.
-Dlaczego?
-Nie wiem jak ty ale ja nie opowiadam o swoich 'schorzeniach' na lewo i prawo. A po za tym jakbyś nie zauważył właśnie moja współlokatorka pobiła twojego kumpla.
-Nie kumplujemy się.
-Cokolwiek.
-Przepraszam - wzruszył ramionami.
-Możesz sobie iść? Muszę pomyśleć - odparłam.
-Jasne - westchnął.
-Pogadamy potem?
-Dobra - rozpromienił się.
Siedziałam jakiś czas, dopóki Jane nie wyszła. Spojrzałam na nią jednak ona miała wzrok wbity w ścianę. Szła korytarzem a potem zniknęła za rogiem. Minęło półtorej godziny a dzieciaków ubywało, po badaniach wracali do swoich pokoi. Wywoływali nazwiska na chybił trafił po dwoje.
-Bieber i Malone - jakiś lekarz wychylił się na chwilę z gabinetu.
Otrzepałam tyłek i podeszłam do drzwi przy, których czekał Justin.
-Panie przodem - machnął ręką.
Weszłam do pokoju. Był przedzielony na pół kotarą. Po obu stronach stały niebieskie fotele i jakieś sprzęty medyczne typu igła, wacik itp. Miałam pewność, że będę pobierać krew, co oznacza zdjęcie bluzy. Zajęłam miejsce. Jakiś doktorek do mnie podszedł i uśmiechnął się.
-Roxanne... Ponieważ dopiero Cię przyjęli musimy zrobić Ci podstawowe badania żeby założyć Ci kartę pacjenta. Nie chcemy żebyś na coś nam tu zachorowała. Najpierw podstawa czyli krew. Możesz zdjąć bluzę?
Spojrzałam na niego ze strachem w oczach.
-Mogę nie? - wyszeptałam.
-Niestety musisz.
Wzięłam głęboki oddech rozpinając bluzę. Zsunęłam ją z ramion rzucając na podłogę. Niechętnie spojrzałam na blizny. Były wszędzie. Od połowy ramienia po nadgarstki. Dopiero teraz dotarło do mnie jak głupia byłam i obiecałam sobie - chyba pierwszy raz czułam to naprawdę -, że już tego nie zrobię. Przypomniały mi się rany, które mam na całym ciele. Doktor Logan Green, bo tak głosiła plakietka, poszedł do Justin'a.
Podeszła do mnie starsza pielęgniarka. Westchnęła widząc moje ręce.
-Jakbym widziała... - zacięła się i nie skończyła.
Podszedł do mnie doktor i również westchnął. Złapał za rękę aby wyprostować ją w łokciu.
-Pani Luos? Znajdzie pani miejsce? Tak żeby nie infekować tych ran? Znaczy nie odkażać, bo nam tu bidulka zejdzie z bólu - odparł i wrócił na drugą stronę kotary
-Oczywiście - poczekała aż doktor zniknie - Oj skarbie - widać było jaką miała cierpliwość do takich jak ja. - I co ja mam z Tobą zrobić? Nie mam jak zapiąć opaski - szepnęła. - Zaciśnij pięść - zacisnęłam prawą rękę. - A spróbujmy tę drugą? Jesteś leworęczna?
-Tak. A dlaczego pani pyta?
-Bo tu masz lepszą żyłę. Nie muszę męczyć cię opaską uciskową.
Złożyła strzykawkę i podeszła aby pobrać mi krew.
-Zaboli tylko troszeczkę - uspokoiła mnie jednak odwróciłam wzrok zaciskając oczy i usta.
Kiedy już zabrała potrzebną ilość krwi kazała mi stanąć na wadzę, która była po drugiej stronie parawanu.
A mogę wziąć bluzę.
-Jeśli musisz.
-Nie chcę żeby kolega się dowiedział - szepnęłam patrząc znacząco na swoją rękę a potem na zasłonę.
Kiwnęła głową. Po chwili stałam na wadzę. Kiedy pielęgniarka oznajmiła, że ważę siedemdziesiąt i pół kilograma miałam ochotę wybiec i zwymiotować wszystko co miałam w żołądku. Jednak powstrzymałam się i wróciłam na fotel.
-Rozbierz się do bielizny - oznajmiła.
-Ale tam jest chłopak - zaprotestowałam.
-Któremu także robią badania.
Niechętnie wykonałam jej prośbę. Zacisnęłam oczy nie chcąc widzieć mojego ciała. Pielęgniarka zmierzyła mnie w pasie, tali etc. po czym kazała mi się ubrać. Zrobili mi jeszcze szybki przegląd zębów a następnie wypuścili naszą dwójkę. Unikałam wzroku Justina. Przed Jane miało być jeszcze koło trzech par jedna kazała mi wracać do siebie. Pokiwałam głową i ruszyłam w stronę schodów. Nagle ktoś szarpnął mnie za ramię wciągając do wnęki.
-Cięłaś się? - spytał prosto z mostu Justin.
-Jakie to ma znaczenie? Po za tym to nie twoja sprawa.
-Dlaczego na siłę to ukrywasz? Tu nikt nie kryje swoich problemów. Staramy się pomóc sobie nawzajem.
-Kiedyś się cięłam - przyznałam.
Chłopak podniósł jedną brew a następnie odsunął rękaw mojej bluzy.
-Takie rany widziałem tylko u jednej osoby - westchnął bardziej do siebie niż do mnie.
-U kogo?
-Nieważne.
Blondyn towarzyszył mi aż do miejsca, w którym nasze skrzydła się rozchodziły. Przystanęłam na moment.
-Um... Justin? - chłopak spojrzał na mnie pytająco. - Nie mów nikomu. Powiem, jak ewentualnie będę gotowa ale na razie wolałabym żeby to była nasza tajemnica. Dobrze?
-Ja sobie życzysz, shawty - uśmiechnął się, lekko ukłonił i odwrócił kierując się w stronę swojego pokoju.
~~~~~~~~~~~~~~~
Cześć i czołem. Witam po długiej przerwie, co było moją winą. PRZEPRASZAM. Nie miałam dostępu do komputera. Oba są w naprawie. Teraz jestem u przyjaciółki/kuzynki i się dorwałam :) Nie miałam także weny. Kompletna pustka. Ale powoli wraca. To skleiłam jako tako z wcześniejszych wypocin. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Wyrażajcie swoje opinie tu i na twitterze pod #Rebellionff   Dziękujemy za prawie 6000 wyświetleń i jeszcze raz przepraszam za nieobecność. Co do Peril mam totalną pustkę. Znaczy plan jest gorzej z wykonaniem. Mysterious też stoi ale przysięgam, że wszystko ruszy jeszcze w tym miesiącu. Czekam na wasze opinie :D
Kochająca Vicky :*