czwartek, 11 września 2014

4 ~ Jane

Dokładnie o dziesiątej oznajmiłam mojej nowej współlokatorce, że jeżeli chce być następnego dnia czysta powinna ruszyć tyłek i iść ze mną do łazienki. Blondynka bez słowa sprzeciwu posłusznie zebrała kosmetyczkę, piżamę i klapki po czym ruszyła za mną. Upewniłam się, że korytarz jest pusty i żadna ATM'oska cipa nam nie przeszkodzi ani nie zrobi dramy na cały budynek – czasem trudno o odrobinę prywatności w szkole dla pojebów. Gdy byłam już pewna że nikt nie stanie nam na drodze, zaprowadziłam Roxy do toalet. Pokazałam jej gdzie co się znajduje- w końcu to blondi, a ja wolałam się obyć bez zbędnego zamieszania. Położyłam kosmetyczkę, którą zabrałam wcześniej z pokoju na brzegu umywalki i rozpięłam ją. Zaczęłam zmywać z twarzy ślady dzisiejszego dnia podczas gdy blondynka udała się do pryszniców. W odbiciu lustra przyglądałam się nic nieświadomej nastolatce. Nie byłam zboczona.No dobra może troszkę. Ale nie tym razem. Po prostu chciałam poznać jej nawyki, w końcu mamy razem mieszkać. Dziewczyna rozebrała się i weszła do jednaj z kabin. Przez chwilę gdy jeszcze ją widziałam moją uwagę zwróciły mało widoczne już czerwone linie. Odłożyłam płatek kosmetyczny i ruszyłam w stronę dziewczyny. Nie mając żadnych skrupułów odsunęłam folię, która powstrzymywała zalanie łazienki. Roxy podskoczyła jak oparzona. Na czubku jej głowy, włosy związane były w koka. Chciała zakryć się ręcznikiem, który wisiał tuż przy wejściu do brodzika jednak w porę go złapałam i rzuciłam za siebie.
-To dlatego tu jesteś - odparłam wskazując na jej ciało.
Nie była ani gruba, ani chuda. Jej ciało pokrywały cięcia. Były wszędzie. Na udach, biodrach, brzuchu i rękach. Patrzyła na mnie przerażonym wzrokiem. Wyglądała jakby ktoś pierwszy raz zobaczył ją bez ubrań. Jakby ktoś pierwszy raz widział jej blizny. Nie przeszkadzała mi jej nagość. Czułam się dobrze w swoim ciele a obcy mi nie przeszkadzali. Poczułam jednak obrzydzenie widząc ją taką jak ją Bóg stworzył a ona dopracowała żyletką.
-Prawda? - spytałam a ona ze strachem pokiwała głową. - I co? Warto było? Teraz siedzisz w jakiejś popierdolonej akademii i uważają Cię za wariatkę.
Podeszłam do ręcznika i podałam nadal wystraszonej dziewczynie.
- Nikomu nie powiem. Nie będę miała z tego korzyści. Na razie. Długo Ci jeszcze zajmie ten prysznic? - odparłam jakby zaistniała sytuacja w ogóle mnie nie ruszyła, bo tak było. Pokręciła głową a ja wróciłam do wieczornej toalety.
Po skończonym prysznicu Roxy wysuszyła się a ja rozebrałam i sama poszłam odświeżyć. Kompletnie zbiłam ją z tropu maszerując nago po całej łazience.
Obie czyste i przebrane wróciłyśmy do pokoju. Ułożyłam się na łóżku a po chwili rozmyślałam co będę robić w nocy, bo raczej mój organizm nie miał zamiaru zapadać w hibernację. Odwróciłam się do nowej. Ona akurat pisała coś na klawiaturze czarnego laptopa.
-Jak ty to tu przemyciłaś? - krzyknęłam szeptem.
-Normalnie? Spakowałam walizki?
-Jeszcze mi powiedz, że Cię nie sprawdzali.
-Nah. Po prostu rodzice przynieśli moje walizki.
Przewróciłam się na drugi bok. Nie wymknę się z pokoju dopóki nie zaśnie. Na pewno spytałaby dokąd idę albo poleciała za mną. Wzięłam słuchawki i Ipod z półki i puściłam na full Arabella- Arctic Monkeys.
Nie wiedziałam co mam zrobić, ani co myśleć o Roxy. Od samego początku wiedziałam, że coś ukrywa. Niewiniątka nie trafiają do pomarańczowych. Już po pierwszej wymianie zdań musiałam przyznać, że dziewczyna jest bystra. Po wizycie na stołówce zrozumiałam, że miała problemy z odżywianiem. Tylko ktoś kto długotrwale się głodził patrzy z taką niechęcią i nienawiścią na kotleta. Nie musiałam nawet pytać. Dużo nastolatek w ATM cierpiało na bulimię i anoreksję. Czasami nawet było mi ich żal, a dokładniej ich głupoty. Myślały, że gdy będą chodzącymi szkieletami będą atrakcyjne. Jakby to kilogramy świadczyły o wartości człowieka. Ja nigdy nie byłam patyczakiem, ale nigdy też nie usłyszałam żebym była gruba. Miałam i biust i tyłek i talię. Wątpię w to czy bez tych atrybutów byłabym wstanie zaliczyć każdego faceta w obrębie szkoły.
Kolejnym wnioskiem w sprawie Roxanne i przyczyn jej pojawienia się w moim pokoju było to jak się ubierała. Zawsze miała na sobie długie bluzy, obciągała rękawy, unikała nawet podawania dłoni. Wiedziałam, że to przez blizny na nadgarstkach, a cała akcja w łazience tylko potwierdziła moje domysły, że dziewczyna się okaleczała. Nie potrafiłam tylko zrozumieć dlaczego. Przecież nie była głupia. Posunę się nawet dalej – mogła być nawet na pewien sposób prawie inteligentna. Mogłaby- właśnie. Nikt inteligentny nie ciął by się żyletką. Nawet jeśli sprawiało to chwilową „przyjemność” , zostawiało ślad na całe życie. Czasami też lubiłam ostrą jazdę ale kończyło się to zwykle na siniakach, obtarciach i zadrapaniach. Byłam więc w stanie zrozumieć, że ból mógł być przyjemny, wyzwalający, podniecający. Stosunki sado-maso należały do miłej odmiany w moim grafiku. Ale kurwa mać, żeby robić coś takiego! Na całym ciele! Trzeba być naprawdę chorym i pojebanym. Odezwała się ta bardzo zdrowa i niepojebana. Fakt – co ja mogę wiedzieć o normalności. No ale nawet ja mam jakieś standardy a to co zobaczyłam pod prysznicem nie mieściło się w skali.
Piosenka się skończyła, ale natychmiast zastąpiła ją kolejna. Nie mogłam przecież spędzić tak całej nocy. Odwróciłam się na drugi bok i spojrzałam przez ciemność pokoju na podświetloną przez laptop twarz blondynki. Jej włosy były przyciśnięte przez słuchawki. Widziałam jak jej usta poruszają się śpiewając bezgłośnie a palce ganiają po klawiaturze. Mając to cholerstwo, ona nie zaśnie.
- Ej! – krzyknęłam i rzuciłam w nią poduszką. Podskoczyła wystraszona, ale zadziałało bo ściągnęła słuchawki z uszu i spojrzała na mnie spojrzenie w stylu : „Kurwa, czego ?!”.
- Pożycz mi laptop – odpowiedziałam na jej niewypowiedziane na głos pytanie. Dziewczyna zawahała się przez chwilę po czym podała mi urządzenie. Podziękowałam i powiedziałam, że oddam jej rano. Nie protestowała. Chciała mi się przypodobać. Wkupić w moje łaski. Było to mądre posunięcie i zyskała sobie tym u mnie pewien rodzaj aprobaty. Jakby ta nastolatka na sąsiednim łóżku wyczuła, że w ATM jest hierarchia – co akurat było normalne dla szkoły- i chciała się w nią wpasować. Była jak nowy wilk w stadzie – uległa. Po akcji pod prysznicem musiała – skoro jej sekrecik wywołał odruch wymiotny u mnie to reszcie z pewnością nie przypadł do gustu. Jednak niezależnie od tego jak bardzo by się przede mną płaszczyła , nie była, nie jest i nie będzie dla mnie nikim więcej jak jedną z wielu szkolnych pizd.
Podłączyłam Ipod do laptopa i zajęłam się ściąganiem muzyki. Przejrzałam też utwory jakie były na komputerze i musiałam też przyznać, że dziewczyna miała przyzwoity gust muzyczny. Ale chyba tyle w tym temacie. Nie mogła przecież podejmować dobrych życiowych decyzji skoro znalazła się w pokoju z dziwką-socjopatką jako współlokatorką i z plakietką na czole : WARIATKA.
Spojrzałam na nią znad ekranu. Szkoda, bo była nawet ładna. Jak znam życie, rano wstanie półgodziny wcześniej żeby wyprostować swoje blond włosy, które teraz mokre, zamieniły się w burzę loków okalających jej twarz po której błąkał się już sen i skleja powieki. Nastolatka walczyła z nim jeszcze przez godzinę, ale potem dała za wygraną i zasnęła. Gdy tylko upewniłam się, że nie udaję, dosłownie wyskoczyłam z pokoju i przebiegłam sprintem przez korytarz. Dopiero przy schodach nakazałam sobie spokój i  zatrzymałam się, ślizgając się we frotkowych skarpetkach po posadzce. Przez resztę drogi przemykałam cicho aż do drzwi nr 276 w skrzydle męskim. Nacisnęłam klamkę i weszłam do środka. Spojrzałam na jedynego mieszkańca tego pokoju, który aktualnie spał. Jego nagi tors unosił się i opadał w równym, spokojnym rytmie. Zawsze spał półnago. Nie dziwiłam się. Za ścianą był punkt grzewczy więc nawet w środku zimy było tu strasznie duszno. Tak jak teraz. Czułam jak robi mi się gorąco. W moim pokoju niezależnie od pory roku i ogrzewania było wiecznie chłodno. Latem dziękowałam losowi za taką wspaniałą chłodnie. Jednak od października musiałam zaczynać spać w skarpetkach i bluzie, które teraz zdjęłam z siebie i rzuciłam na podłogę obok Jego łóżka.
Przeskoczyłam nad śpiącą postacią i ułożyłam się obok Niego pod ścianą. Starałam się Go nie obudzić, ale naturalnie gdy tylko położyłam się i zaczęłam studiować Jego tatuaże na umięśnionym ciele , przekręcił się w moją stronę i otworzył oczy.
Uśmiechnęłam się, bo co innego mi zostało.
- Trochę się spóźniłaś – powiedział sennie, lustrując mnie swoimi oczami, które w ciemności błyszczały złotem.
- Bo ja zawsze jestem punktualna – rzuciłam sarkastycznie. – Wiesz, że nie zależało to ode mnie.
- Nie mogę uwierzyć by coś cię powstrzymało. Nie ciebie – stwierdził z pewnością w głosie. Schlebiło mi to, ale naturalnie nie dałam tego po sobie poznać.
- To lepiej uwierz. Pamiętasz tą blondynę, która pałętała się za mną cały dzień ? – zapytałam podnosząc głowę na łokciu i patrząc na Niego. Nawet w tym świetle –a raczej jego braku- widziałam każdy idealnie wyrzeźbiony mięsień, każdy tatuaż…Po prostu oczy ci się przyzwyczaiły do tej ciemności, debilko.
-  Tą co zrobiła scenę z obiadem i do której Brooks robił maślane oczy ? – odparł po chwili namysł.
- Tak. To moja nowa współlokatorka.
- To wiele wyjaśnia.- westchnął
- To, że przyszłam dopiero teraz ?
- Też, ale bardziej to, że tolerowałaś jakąś blondi przez cały dzień. Już myślałem, że jest jakiś dzień dobroci dla zwierząt albo coś.
- Przestań – uderzyłam go pięścią w ramię, ale zaśmiałam się.
- Jaki ma przydział ? – spytał bawiąc się moimi włosami. Był jedną z niewielu osób, które miały na to przywilej.
- Pomarańczowa. – powiedziałam bezwiednie. Zatrzymał rękę i spojrzał na mnie pytająco.
- Za co ? Anoreksja, autoagresja, z pewnością alkohol i dragi – tyle na razie wiem.-Odpowiedziałam na jego niewypowiedziane na głos pytanie. Wolałam przemilczeć to co zobaczyłam gdy zerwałam zasłonę w łazience. Nie dlatego, że obiecałam to nowej. Jemu mówiłam wszystko. Chciałam jednak, żeby to co się stało pod prysznicem w damskiej łazience związało Roxy ze mną, żeby wiedziała, gdzie jej miejsce.
- Oryginalnie – prychnął.- No ale to najczęstsze przypadłości w ATM, za to nie wsadzają do pomarańczu.
- Wiem. Samą mnie to ciekawi. W każdym razie będzie mi ciężej się do ciebie wymykać. Możliwe, że nie codziennie, albo…
- I co ? Znowu będziesz nie spać ? Gapić się w sufit ? Przecież możesz poczekać aż ona zaśnie i…
- To nie jest takie proste. Ona jest trochę inna. Nie odstępuję mnie na krok i pyta o różne rzeczy.. Po prostu ja..- zawahałam się, czułam jak głos mi się zaczyna łamać. Kurwa, co się ze mną dzieje- Ja nie chcę, żeby ona przylazła tutaj za mną. Żeby odkryła, po co tu przychodzę …i… sama nie wiem – zaczęłam się trząść.
- Nic się nie stanie – objął mnie ramieniem i poczułam jak całe napięcie uchodzi ze mnie jak powietrze z przekutego balonu.- Żadna pizda nie może ci nic zrobić, Jane.
Czy ja się naprawdę boję tej pizdy ? Kurwa, czego ja się właściwie boję? Co to za jakaś jebana burza hormonów ?!
- Chodźmy zapalić – zaproponowałam.- Nie zasnę teraz.
- Masz fajki ? – spytał i wstał z łóżka by narzucić bluzę na goły tors.
- Nie – powiedziałam z uśmiechem i wyciągnęłam ze stanika dwa jointy – Mam to.
Wyszliśmy przez okno na dwór. W przeciwieństwie do mojego pokoju w męskim skrzydle nie wmontowano krat. Dopóki nikt się nie zabił, nie było najwyraźniej takiej potrzeby w oczach zarządu.
Wyjął zapalniczkę z kieszeni i zapaliliśmy jointy. Po kilku zaciągnięciach poczułam jak resztki niepokoju, które nie rozpłynęły się w Jego ramionach, znikają. Powoli zaczęło zastępować miłe poczucie beztroskiej radości. Tego potrzebowałam.
Siedzieliśmy na ławce w zapuszczonym parku, paliliśmy i zwyczajnie cieszyliśmy się swoim towarzystwem. Nie potrzebowaliśmy słów. W odpowiednim towarzystwie cisza nie jest krępująca. Jest czystą przyjemnością.
Gdy zaczęło się rozjaśniać, wróciliśmy do pokoju ,ułożyliśmy się w łóżku i wkrótce w Jego objęciach dopadł mnie sen.
Kiedy się obudziłam i zorientowałam, że jest dziesięć minut do śniadania, wystrzeliłam jak proca z łóżka i pobiegłam do swojego pokoju. Po drodze wpadłam kogoś, chyba Horan’a. Krzyknęłam tylko „Jak leziesz chuju!” i pognałam dalej.
Wpadłam do pokoju i ku mojej uldze był pusty. Brakowało Roxy i jej kosmetyczki więc dziewczyna z pewnością poszła do łazienki. Westchnęłam z ulgą i rzuciłam się na skotłowane łóżko. Z symulowania gnijących zwłok z miejsca morderstwa wyrwały mnie kroki na korytarzu. Podniosłam się do pozycji siedzącej i sięgnęłam po laptopa blondyny, żeby wyglądać naturalnie.
Gdy weszła do pokoju już ubrana i zszokowana moją obecnością, od razu spytała gdzie byłam jakby to był komisariat ale odwarknęłam jej kilka wymijających odpowiedzi, oddałam laptop i poszłam na stołówkę a ona ruszyła za mną jak na niewidzialnym sznurku. Tylko powoli zaczynałam mieć wrażenie, że ten sznurek biegnie dookoła mojego gardła, dusząc mnie przy każdym kroku. Nawet porannym papierosem nie mogłam się nacieszyć bo poszła za mną choć ewidentnie nie paliła regularnie. Czułam, że zaczynam mieć tego dosyć.
    Na szczęście mogłam się od niej uwolnić na śniadaniu, kiedy Luke wpatrując się w nią jak w obrazek, zaprosił ją do Stolika Gwiazd – tych którzy nie akceptowali tego że są rozpieszczonymi bachorami, które sobie nie dały rady. Ku mojej radości oni nie znosili mnie w równym stopniu i mieli o mnie jeszcze gorsze zdanie niż ja o nich. Nie ma to jak zdrowa nienawiść, pomyślałam przełykając namoczoną mlekiem papkę, którą nazywali owsianką, ale z owsianką to miała chyba coś wspólnego tylko w nazwie. W końcu jednak udało mi się z nią uporać i w nagrodę ustawiłam się w kolejce po leki. Potem tradycyjne pozbyłam się ich za najbliższym zakrętem korytarza. Wzięłam też tabletki od Roxy i poszłyśmy do pokoju a raczej ja poszłam a ona poszła moim śladem.
Lekcje jak zawsze były nudne a obiad obrzydliwy. Gdy obie mogłyśmy legnąć na swoich łóżkach, blondynka zapytała o dalszy plan zajęć. Udzieliłam jej chłodnej odpowiedzi a ona już o więcej nie pytała.
Włożyłam słuchawki w uszy i puściłam świeżo ściągniętą muzykę. Pozwoliłam by dźwięki zalewały mój zmaltretowany mózg, oblewały go falami, otaczały membraną oddzielającą mój umysł od ciała i obecnej chwili. Miałam już po dziurki w nosie tego wszystkiego. Albo zbliżał mi się okres albo kolejna głębsza depresja. Nie wiem, które z tych dwóch jest gorsze. Wstałam i wyszłam z pokoju. Ze słuchawkami w uszach ruszyłam przez korytarze. Zostało mi półgodziny do badań kontrolnych. Półgodzinny snucia się po szkole z muzyką wypełniającą moje ciało.
Szłam przed siebie, nie ważne gdzie byle by się nie zatrzymywać. Z początku starałam się nie myśleć o niczym ale z każdym krokiem czułam jak ciężar rzeczywistości wgniata mnie w pościeraną posadzkę. Roxy, zmiana zarządu – to wszystko musiało coś oznaczać. Ale nie mogłam zrozumieć czego. A może nie chciałam zrozumieć. Bo wiedziałam, że będzie to oznaczało zmiany w moim monotonnym małym świecie. „Ludzie się nie zmieniają. Chcą ale nie mogą. Dlatego ATM jest bezcelowe.” Łatwo ci mówić pieprzony szczęściarzu, pomyślałam wspominając co mi powiedział ostatniej nocy. Nie było co się oszukiwać. Ashton Irwin na zawsze opuścił to więzienie, zostawiając mnie samą.
Podgłośniłam muzykę w słuchawkach. Irwin był na samym końcu listy rzeczy, o których mam ochotę rozmyślać wpatrując się krople deszczu spływające bo szybach wysokich okien. Zaraz po moich rodzicach i życiem przed ATM. Oderwałam wzrok od kropli wody ścigających się po szkle i dopiero teraz zrozumiałam gdzie jestem. W jakiś magiczny sposób znalazłam się pod obdrapanymi drzwiami starej pracowni chemicznej. Przez chwilę wpatrywałam się w przekrzywione cyfry składające się w numer 177.  Jakby wszystkie drogi prowadziły do tego miejsca.
Wyciągnęłam spod bluzki klucz i po chwili znalazłam się w środku. Ruszyłam powoli w kierunku jednego z okien pozaklejanego gazetami. Przechodząc pomiędzy połamanymi krzesłami minęłam blat pod ogromnym okapem. Kiedyś służył do doświadczeń chemicznych, teraz był moim ulubionym miejscem do mniej chwalebnych ekseprymentów. Pieszczotliwie przesunęłam dłonią po lekko wyszczerbionej powierzchni. Jeszcze wczoraj chłodne płytki wydawały się takie gorące pod naszymi ciałami. Uśmiechnęłam się na wspomnienie wczorajszego poranku. Aż trudno było uwierzyć, że to był wczoraj. Wydawało się jakby od tamtego seksu w pracowni chemicznej minęły wieki.
Spojrzałam na swoje odbicie w jednej z tych szyb, z których zdarłam gazety. Wyglądałam tak samo jak codziennie. Zwykle. Ulżyło mi. Cieszyłam się, że nikt nie mógł dostrzec tego co tak naprawdę dzieję się w środku skryte pod maską bez wyrazu. Zapaliłam papierosa i zaciągnęłam się dymem. Zerknęłam na zegarek w odtwarzaczu muzyki. Zostało mi dwanaście minut by stawić się w skrzydle szpitalnym. Dopaliłam do końca i wyrzuciłam peta przez szparę we framudze. Wysunęłam się na korytarz i zamknęłam pośpiesznie drzwi. Ruszyłam pustym korytarzem. Po ostatnim zakręcie minęłam ekipę ze Stolika Gwiazd. Stali i zaciekle o czymś dyskutowali. Ku swojemu zaskoczeniu nie dopatrzyłam się pośród nich mojej nowej współlokatorki. Z boku, z dala od całego zbiorowiska zobaczyłam Jego. Miałam do Niego podejść gdy wśród chichotów i śmiechów padło moje imię. Zatrzymałam się zdziwiona. Zwykle nie używali mojego imienia. Jeśli już w ogóle o mnie mówili używali określeń w stylu : „dziwka z 306”, „czerwona suka”, „psycholka od obciągania” i tym podobne. Moje imię było czymś czego się nie wypowiada głośno. Jakbym nie była już człowiekiem tylko czymś obrzydliwym czego nie warto nawet nazywać. To, że często samo tak uważałam nie upoważniało nikogo a na pewno tych pizd do takiego odnoszenia się do mnie. Niech znają swoje miejsce w ogonku, stwierdziłam podchodząc do grupki.
Momentalnie zapadła cisza. Tylko Selena dalej coś trajkotała, ale przerwała gdy zobaczyła spojrzenia swoich przyjaciół utkwione w jednym punkcie za swoimi plecami. Odwróciła i zamarła jakby zobaczyła ducha.
- Bu – warknęłam do dziewczyny, która odskoczyła i przesunęła się bliżej Demi.- Słyszałam, że o mnie rozmawialiście – przebiegłam po całym towarzystwie. Nikt mi nie odpowiedział.- Aha, czyli jednak nie jesteście tacy odważni za jakich się uważacie? – rzuciłam wyzywające spojrzenie Evan’owi. – Ani tacy wygadani. – zlustrowałam Selenę od stóp do głów. Po grymasie na jej twarzy poznałam że, raczej dziewczynie się to nie spodobało.
-Zastanawialiśmy się gdzie jesteś – oprzytomniała Jade i spróbowała ratować sytuację.- Jesteś pierwsza na liście badanych i po prostu martwiliśmy się czy…
- Martwiliście się o mnie? – spytałam przesadnie przesłodzonym głosem. Jade zaczęła lustrować swoje buty. Podeszłam do Petersa i położyłam mu dłoń na policzku – O swoją ulubioną dziwkę do bicia, co Evan? – spojrzał na mnie przerażony i wściekły. Wcisnęłam mu paznokcie w skórę, zostawiając czerwone szramy na jego twarzy. Chłopak odsunął się jak oparzony.- Peters, przecież ty lubisz takie rzeczy. Kręci cię to? – spytałam niewinnie, mrugając do niego okiem.
-Ty... ty jesteś nienormalna – wysyczał przez zaciśnięte zęby.
-Całe szczęście, że wszyscy tutaj jesteśmy pojebani! Co za ulga! – krzyknęłam wskazując ręką na wszystkich zebranych. – Kogo oszukujecie? Siebie? Tylko po co?
- Ale wszystko ma swoje granice ! – pisnęła Selena – Chyba nie próbujesz nam wcisnąć że jesteśmy tacy jak ty ?!
- Sel, przestań… - zaczęła spokojnie Demi, kładąc rękę na ramieniu przyjaciółki. Strąciła jej dłoń.
- Nie Demi, nie pozwolę jej na to ! Nie będzie się panoszyła po korytarzach i zachowywała jakby była od nas lepsza! – krzyczała, a ja stałam uśmiechając się sama do siebie. Poczułam czyjąś dłoń na swoim własnym ramieniu. To był On.
- Choć szkoda czasu na te pizdy – mruknął mi do ucha i lekko pociągnął do tyłu. Spojrzałam na Selenę, która ciągle krzyczała i szarpała się z Demi. Wszyscy usiłowali ją uspokoić ale ona jakby wpadła w szał. Zaczęłam się wycofywać za Nim uśmiechając się z satysfakcji.
- Suka ! – rzucił za mną Calum. Zmroziłam go wzrokiem. Chyba pożałował tego co powiedział jeszcze za nim się na niego rzuciłam. Otoczył mnie pisk dziewczyn i okrzyki chłopaków kiedy przygniatałam Hood’a do podłogi kolanami i okładałam mu twarz pięściami. Nie przejmowałam się krwią ściekającą z rozciętej brwi ani pulsującym  policzkiem, bardziej napawałam się złamanym nosem i powoli puchnącą twarzą chłopaka pode mną. Nagle ponad krzykami przebił się stanowczy kobiecy głos:
- Jane Cardwish do gabinetu !
Poczułam jak ktoś, a raczej wiele ktosiów odciąga mnie od Calum’a i ciągnie przez tłum gapiów. Wyrywałam się z całych sił. Chciała tam wrócić. Stłuc go jeszcze mocnej i każdego kto by mi stanął na drodze. Czułam jak adrenalina pulsuje mi w żyłach.
- I jak się czujesz teraz gdy suka ci dowaliła! – ryknęłam ponad kłębowiskiem ludzi w nadziei, że Calum to usłyszał.- Sukinsyn- mruknęłam sama do siebie.
Poczułam jak ręcę ściskające mnie w ramionach zniknęły. Siedziałam na krześle w gabinecie lekarskim. Usłyszałam trzask drzwi. To pewnie ta stara jędza co zawsze, westchnęłam.
- Naprawdę, musiałaś mnie wezwać do gabinetu kiedy zaczęło się robić zabawnie – zaczęłam ironicznie, słysząc kroki za sobą.- Po tylu latach znajomości, mogłaś to dla mnie zro…- urwałam i osłupiałam. To nie była stara jędza ze skrzydła szpitalnego.
Na pierwszy rzut oka miał około trzydziestu paru lat. Dobrze zbudowany, zadbany, z lekim zarostem pasował raczej na okładkę jakiegoś magazynu o brytyjskich dżentelmenach niż jako lekarz. Kitel do niego nie pasował, tak samo jak całe to miejsce. Ale to mnie to najbardziej mnie zszokowało. Jego oczy. Miał piękne zielone oczy. Może to jakiś fetysz ale zawsze miały dla mnie największe znaczenie oczy. Oczy zwierciadłem duszy. To one nadawały mu wygląd księcia z bajki. Kogoś takiego na kogo można by czekać całe życie w wysokiej wieży, aż podjedzie na białym koniu i w lśniącej zbroi. Nigdy nie chciałam zostać księżniczką ale w tej chwili nie pragnęłam nic więcej jak zostać uwolnioną przez tego rycerza w białym fartuchu i zamieszkać w jego zamku.
- Jane Cardwish, pokój 306? – spytał zerkając na listę uczniów, którą trzymał w ręku. Miał bardzo brytyjski akcent.
- Studiował pan medycynę w Londynie? – wyrzuciłam wprost.
- Tak, skąd wiedziałaś? – wyglądał na zaskoczonego. Oderwał wzrok od mojej karty lekarskiej i zaczął mi się dokładnie przyglądać.
- Ma pan bardzo klasyczny brytyjski akcent, więc pochodzi pan z pewnością z dobrze prosperującej rodziny z zapewne wieloletnią tradycją i staro angielską rezydencją. Tacy przeważnie idą na prawo, medycynę, ekonomię. A najbardziej prestiżowe uczelnie są w stolicy.- uśmiechnęłam się z satysfakcją.
- Jesteś bardzo inteligenta i spostrzegawcza – przyznał.
- Dziękuję. Za to pan jest nieziemsko przystojny. Skoro już powiedzieliśmy na głos to co jest oczywiste, to może chyba możemy przejść dalej. – odparłam. Zaśmiał się w odpowiedzi i znowu zerknął do mojej karty.
- Co się stało z poprzednią lekarką? – zapytałam z ciekawości.
- Nie wiem, zostałem zatrudniony tu kilka dni wcześniej, a to mój pierwszy dzień pracy.
- I od razu rzucili cię na głęboką wodę. Przepraszam, znaczy pana..
- Nie, tak jest w porządku. Mów mi Ethan. – posłał mi uroczy uśmiech-  Dlaczego twierdzisz, że rzucili mnie na głęboką wodę?
- Jako pierwszą pacjentkę dostałeś tą socjopatyczną dziwkę z 306 – westchnęłam przygryzając wargę.
Dr. Green wyraźnie się zmieszał, ale nie odrywał ode mnie wzroku. Ładnie rozegrane Janie, pochwaliłam się w myślach.
- Może przejdziemy do badań? – zaproponowałam beztrosko. Ethan wstał zza biurka i poszedł po potrzebny sprzęt. Gdy tylko zniknął za parawanem szybko zdjęłam bluzkę i spodnie obnażając jeden z moich koronkowych kompletów. Zdążyłam jeszcze poprawić włosy nim lekarz powrócił niosąc strzykawkę i komplet próbówek na metalowej tacy ,która z hukiem uderzyła o podłogę gdy doktor mnie zobaczył. Udałam zdziwioną jego reakcją.
- Pobieranie krwi? Zwykle zaczynamy od badań fizycznych.
- Dobrze – odchrząknął i podszedł do mnie.- Zacznę od zbadania kręgosłupa – powiedział stając za mną – Mogłabyś ? – spytał dotykając moich włosów
- Naturalnie – odparłam i zgarnęłam swoje loki do przodu odsłaniając plecy. W trakcie tej czynności celowo musnęłam jego dłoń swoimi palcami.
- Boli cię coś szczególnego? – zapytał po chwili spędzonej na uciskaniu różnych partii moich pleców.
- Właściwie to tak – udałam lekko zmartwioną – Od paru dni dokucza mi ból w kilku miejscach. Nie mogę sobie z nim poradzić. Może ty mi pomożesz? – odwróciłam się i spojrzałam w jego niesamowite oczy. Mogłabym w nie patrzeć w nieskończoność.
- Gdzie cię konkretnie boli? – spytał również patrząc w moje oczy.
- Może najłatwiej będzie jeśli pokażę? Mogę? – złapałam jego dłoń i zaczęłam ją powoli przesuwać po swoim ciele.- Tu – przejechałam po obojczyku – I tutaj.- zjechałam w dół jego dłonią, muskając biust, aż do pępka – I tam – zaczęłam zjeżdżać jeszcze dalej aż skórę przykryła koronka. Zatrzymałam się.
- Nie mogę…- zaczął, ale nie odsunął się.
- Możesz – szepnęłam, kładąc jego drugą rękę na mojej tali. Stanęłam na palcach i pocałowałam go delikatnie w usta - I co? Było aż tak źle? – zapytałam ironicznie gładząc go po szorstkim policzku. Nie odpowiedział. Chyba że za odpowiedź można uznać to że wpił się w moje usta przyciągając do siebie.
Poczułam jak krew zaczyna dudnić mi w skroniach. Całował nieziemsko. Kiedy on wsunął jedną dłoń w moje włosy a drugą przyciskał mnie do siebie, zaczęłam zdejmować z niego kitel, poznając przy tym jego silne ramiona i wyrzeźbiony tors.
- Jeśli tacy są wszyscy lekarze to ja jestem beznadziejnie chora! – wyszeptałam –Chcę się z tobą pieprzyć… tu i teraz… muszę…– mruknęłam mu do ucha w tych krótkich sekundach kiedy nasze usta nie były ze sobą złączone.
Rozległo się pukanie do drzwi. Odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni.
- Doktorze Green, długo jeszcze. Mam tu całą kolejkę uczniów na badania. Ponoć jest pan sprawny i obeznany w fachu. Mógłby się pan pośpieszyć? – powiedział zirytowany kobiecy głos za drzwiami gabinetu.
Spojrzeliśmy na siebie dalej ciężko oddychając. Moglibyśmy to zrobić szybko, ale z nim nie chciałam się śpieszyć. On chyba pomyślał to samo.
- Będę czekał w gabinecie po badaniach. – powiedział poprawiając rozpiętą do połowy koszulę. Zdążyłam zerknąć na jego idealnie umięśniony brzuch. Warto będzie poczekać, pomyślałam wciągając spodnie na tyłek. Ubrałam się i skierowała do wyjścia. Gdy miałam rękę na klamce, cofnęłam się i podbiegłam do Ethana. Pocałował go z całą pasją na jaką było mnie stać i szybko się odsunęłam. Chciałam go zostawić z poczuciem niedosytu, by mieć pewność, że przyjdzie.
- Zobaczymy jak bardzo jest pan sprawny i obeznany w fachu, panie doktorze – rzuciłam przez ramię wychodząc z gabinetu.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Siemanko mordeczki!
 Gratulacje dla wszystkich, którzy przebrnęli przez moje żałosne wypociny! Serio, szacun ludzie! Zastanawiam się czy jeszcze ktokolwiek to czyta i czy akceptujecie moją osobę i mój brak talentu? Wiem, że przy Vee wypadam suabo ale staram się jak mogę ^^
Jak opinie na temat rozdziału? Jest długi i włożyłam w niego mnóstwo pracy. Mam nadzieję, że dało się to czytać ;) Kolejny rozdział pewnie za tydzień bo chcemy trzymać was troszkę w napięciu (tych którzy jeszcze czytają). Poza tym wróciła nam szkoła i obie kończymy gimbazę więc spinamy tyłki i zakuwamy. Ja mam podwójny zapierdziel ze względu na treningi, zawody oraz chęć poprawienia zeszłorocznego świadectwa.
Nie wiem czemu to piszę >.<
A Wy jak dajecie radę kochani?
Lofki- kofki!
Lenny
P.S. Dziękujemy za ponad 4 tys. wyświetleń! Komentujcie tu i na twitterze (#rebellionff)!