Jane była zachwycona, że użyczyłam jej swojego laptopa. Nie zrobiłam tego by się jej przypodobać. Raczej żeby dziewczyna miała coś z dziesięcioletniego życia tu. Ja natomiast pół nocy zastanawiałam się nad tą sytuacją w łazience. Powie komuś? Ale po co miałaby to robić? Powiedziała, że nie wygada. Ale równie dobrze może kłamać. Z drugiej strony nawet jeżeli komuś przekaże to co widziała nic gorszego nie może mnie spotkać. Z takimi rozmyślaniami usnęłam koło trzeciej.
~*~
Z samego rana gdy pierwsze promienie skakały jak małe elfy po mojej twarzy skupiłam swój wzrok na suficie. Niby nie był interesujący ale zawsze kiedy się budziłam musiałam się na coś pogapić przynajmniej minutę dopiero potem normalnie zaczynałam dzień. Spojrzałam na łóżko mojej współlokatorki, które... było puste. Wstałam i rozciągnęłam się jak to miałam w zwyczaju.
-Jane? - spytałam myśląc, że może jest w szafie. - Jane?
Jednak nie było jej. Po spojrzeniu na zegarek upewniłam się, że jest szósta piętnaście. Byłam trochę zdziwiona gdzie o tej porze podziewa się moja współlokatorka. Nie byłam pewna o której godzinie wróci. Postanowiłam doprowadzić się do stanu w którym nie będę przypominać Samary Morgan. Poszłam do łazienki. Ubrałam się w jeansowe rurki, białą koszulkę, szarą bluzę, czarne Convese za kostkę i zajęłam moją buzią na której pojawił się lekki trądzik. Oczywiście nie zapomniałam o nałożeniu maści i podkładu na starą ranę. Wróciłam do pokoju a Jane leżała na łóżku znów używając mojego laptopa.
-Gdzie byłaś?
-Nieważne.
-Okay. Nie wnikam.
Nic nie odpowiedziała. Odłożyłam rzeczy na moją półkę. Była godzina siódma dziesięć kiedy Jane odłożyła mój komputer na łóżko.
-Zaraz jest śniadanie, dokładnie za dziesięć minut. Lekcje zaczynają się o ósmej.
-Dziękuję - oderwałam się od bazgrolenia w zeszycie.
Posłała mi sztuczny uśmiech i odwróciła się by wyjść.
-Gdzie idziesz?
-A co Cię to obchodzi?
-Tylko pytam? - warknęłam.
-Na śniadanie.
Korytarze były puste a my ruszyłyśmy w stronę stołówki. Po przekroczeniu progu szepty ponownie ucichły. Na śniadanie, do wyboru były trzy rodzaje płatków i owsianka, która nie zachęcała ani wyglądem ani zapachem. Jednak skusiłam się na miskę musli. Już miałam odejść za brunetką do naszego stolika, gdy ktoś złapał mnie za łokieć.
-Hej Roxy - przywitał się Luke. - Chciałabyś usiąść ze mną i moimi znajomymi?
-Niekoniecznie - wskazałam na jego niebieską opaskę.
-To tylko zaszufladkowanie. To jak?
Spojrzałam na Jane pytającym wzrokiem a ona tylko wzruszyła ramionami.
-Mówiłam. Nie jestem twoją niańką - prychnęła i siadła zaczynając jeść.
Mimowolnie się uśmiechnęłam. Ruszyłam za brunetem idącym do przeciwnego kąta wielkiej stołówki, w którym stały dwa złączone ze sobą stoliki. Miejsca, które zajęliśmy były ostatnimi wolnymi. Na przeciwko mnie uśmiechał się szatyn o ciemnej karnacji i czekoladowych oczach. Obok niego chichocząca dziewczyna o turkusowych włosach opierała się o brunetkę, która również się śmiała. Dalej ciemny blondyn, z rękami założonymi za głowę i tatuażem na lewym ramieniu opierał się o krzesło lustrując mnie uważnie tak jak ja jego. Uśmiechnął się przyjaźnie a moje policzki zapłonęły ze wstydu. Na rogu przysiadł farbowany blondyn o niebieskich oczach i typowo chłopięcej urodzie.
-Kto to? - spytał nieznajomy z tatuażem.
-Roxy. Wczoraj przyjechała. Ann mnie z nią poznała jak czytałem w bibliotece - wytłumaczył gdy nagle zaczął krzyczeć. - Zamknij się!
Spojrzałam zdziwiona najpierw na niego, który złapał się za głowę kręcąc nią a potem na naszych towarzyszy.
-Ignoruj to. On czasem tak ma - wyjaśnił brunet z naprzeciwka. - Jestem Calum ale wszyscy nazywają mnie Cal - odparł z australijskim akcentem. Wyciągnął do mnie rękę z pomarańczową wstążką a ja znów się na chwilę zawahałam czy odwzajemnić gest. Jednak bluza, którą miałam na sobie opinała nadgarstki co uniemożliwiało podwinięcie się rękawów. Podałam szatynowi dłoń i delikatnie nią potrząsnęłam. Poczułam coś w rodzaju przepływy prądu, więc się cofnęłam. Najwidoczniej on też to poczuł, bo się speszył. - To jest Demi - wskazał na swoją sąsiadkę. - Sel, Justin i Niall. Po twojej stronie koło Luka siedzą Jade i Evan.
Dziewczyna wychyliła się i pomachała energicznie dłonią z zieloną opaską. Dalej jedliśmy w ciszy, którą przerwało pytanie Justina :
-Dlaczego Cię tu zamknęli?
-A Ciebie? - próbowałam wymigać się od odpowiedzi.
-Pierwszy spytałem - wycelował we mnie łyżką.
Nie chcąc się przyznać podniosłam nadgarstek ukazując tasiemkę.
-Hm... pomarańczowa. Nieczęsto się tu takich spotyka - wskazał na przegub z żółtym paskiem.
-A Calum? - spytałam a chłopak słysząc swoje imię spiął się.
-Na cały ośrodek jest tylko jedna czerwona, koło dziesięciu pomarańczowych, pięćdziesiąt żółtych a reszta to niebiescy i zieloni - wytłumaczyła Sel z niebieską opaską.
-Co one w ogóle znaczą? - pytałam między przełykanym jedzeniem, które nie było takie złe.
-Stopień pokręcenia. Im więcej "złych" schorzeń tym mocniejszy kolor przydziału. Nie wiem co zrobiłaś, że zasłużyłaś sobie na pomarańcz ale współczuję - odparła Demi należąca tak ja jej przyjaciółka do niebieskich.
Przytaknęłam kończąc jedzenie. Widziałam Jane stojącą przy drzwiach, więc kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały dała mi znak, że wychodzi. Kiwnęłam i wróciłam do nowych znajomych.
-A więc gdzie i z kim mieszkasz? - odezwał się Niall.
-Pokój 306 z Jane Cardwish.
Nie zdążyłam dokończyć a nastolatkowie z obu stolików nabrali nerwowo powietrza i patrzyli na mnie z przestrachem w oczach.
-Serio? Z Jane? Współczuję - westchnęła Sel, która wcale nie wyglądała na przejętą.
-Dlaczego?
-Jest jedyna czerwoną. To hm... niebezpieczne osoby - wyjaśnił Justin.
-Ashton nie był - burknął Calum.
-Wiemy, że popełnili błąd ale patrz, nie ma go tu. Wypuścili go - wzruszyła Demi.
-Nie sądzę aby Jane była niebezpieczna - powiedziała Jade podnosząc łyżkę na wysokość oczu bacznie przyglądając się jej zawartości.
-Dla Ciebie nawet lew nie jest niebezpieczny - odparł Evan.
-Bo to taka słodka kicia - dziewczyna wypowiedziała to głosem małego dziecka.
Wszyscy się zaśmiali. Podziękowałam za wspólne śniadanie i wstałam od stołu. Odstawiłam tacę z pustą miską następnie stając w kolejce po leki. Wczorajsza procedura powtórzyła się a następnie wyszłam ze stołówki. Kiedy miałam pewność, że korytarz jest pusty wyplułam leki i schowałam je do kieszeni. Wróciłam do pokoju oddając tabletki Jane.
-Dlaczego wszyscy mają Cię za niebezpieczną? - wypaliłam.
-Bo jestem w czerwonych - nie podniosła oczu znad zeszytu w którym coś bazgroliła.
-Inaczej. Dlaczego jesteś w czerwonych?
-Trudno skrócić dziesięć lat życia w dziesięć minut a właśnie tyle nam zostało do lekcji. Masz jakiś zeszyt? - spytała a ja przytaknęłam. - Weź go ze sobą i idziemy.
Wyszłyśmy z pokoju kierując się korytarzem. Przed schodami na chwilę się zatrzymałam aby związać sznurówki. Wtedy właśnie usłyszałam ostrą wymianę zdań.
-Mówiłem Ci żebyś jej nie bił - warknął Evan.
-Nie ja ją uderzyłem - zaprotestował Calum.
-Dość - zaprotestował Justin idący między kłócącymi się nastolatkami. - Okay, może tak. Obaj nie powinniście jej bić, bo to dziewczyna. Może niech jeden z was zmieni pokój albo nie zabawiajcie się z tą samą laską? To wyjdzie na dobre nam wszystkim - warknął odchodząc.
-Ale to ty uderzyłeś ją pierwszy - rzucił szatyn uderzając blondyna w ramię.
Wstałam i dogoniła Jane, która nawet nie zauważyła mojej chwilowej nieobecności. Weszłyśmy do sali od muzyki i angielskiego jak głosiła tabliczka na drzwiach. Sala wykonana wyła w całości z drewna łącznie z ławkami. Urządzona w starym stylu. Idąc za brunetką usiadłam na końcu klasy. Były cztery rzędy pojedynczych stolików ustawionych w równych odstępach. W każdej kolumnie miejsce mogło zając pięć osób. Przede mną siedział Evan. Odwrócił się i uśmiechnął.
-Niby Calum mnie przedstawił ale co tam. Jestem Evan Peters. Z żółtych - wyciągnął do mnie rękę.
-Roxy Malone. Z pomarańczowych - zaśmiałam się.
-Więc co tu robisz? - oparł się na krześle.
Czy to jest standardowy zestaw pytań? Każdy o to pyta?
-Chyba tak. Po prostu ciekawi mnie co musiała zrobić tak śliczna dziewczyna żeby zostać zamknięta w ATM i na dodatek zostać przydzielona do pomarańczowych - wzruszył.
-Zabawne. Dużo się stało. Nie ma co opowiadać.
-I tak chętnie posłucham - posłał mi uśmiech ukazując dołeczki.
Serio?! Czy wszyscy ładni chłopcy mają w tej pojebanej szkole dołeczki?!
-To bardzo dobrze Peters. Dziś mamy bardzo ważny temat. Uwaga się przyda - odparła blondynka stojąca za biurkiem. Włosy miała zebrane w kucyk a z jednego ramienia opadła szary sweterek z pod którego prześwitywał biały top.
-Przepraszam pani Kimberly - odpowiedział ze skruchą.
-I prawidłowo - zaśmiała się. - A z kim to się tak gadało? Ty jesteś Roxy tak?
Złączyłam usta w linią przytakując.
-I co? To tyle? Żadnego "Ja tu nie powinnam być! To nie miejsce dla mnie! Nic nie zrobiłam" - udawała przerażony pisk nastolatki i trzeba jej przyznać, że jej to wychodziło.
-Nie, raczej nie. Można powiedzieć, że sobie zasłużyłam na pobyt tutaj.
-Interesujące - zamyśliła się. - Nie wnikam. Wracając do lekcji. Evan, miło, że zgłosiłeś się na ochotnika. Przeczytaj wypracowanie.
-Um... ja go nie napisałem.
-Peters, Peters, Peters - ruszyła w jego stronę - Dlaczego?
-Zapomniałem - schylił głowę bojąc się.
-Na jutro tysiąc razy "Nigdy więcej nie zapomnę o pracy domowej" i oczywiście zaległe wypracowanie.
Nie co mnie to zdziwiło jednak w mojej szkole też był nie zły wycisk.
-Zostajesz po lekcji. Kto napisał wypracowanie? - spytała surowo a wszyscy się zgłosili.
-Okay, Henderson.
Chłopak z drugiej ławki wstał.
-Mój pierwszy raz... - zaczął a moje oczy wyglądały jak dwa funty - był w zeszłym roku...
-Jak to w zeszłym? - nauczycielka mu przerwała. - Jesteś tu od dwóch lat.
-No tak ale...
-Z kim? Kiedy? Gdzie? W jakiej pozycji? - wypytywała a moje usta ułożyły się w literę 'o'. - Okay, mamy ją - zachichotała patrząc na mnie. - Dobra robota Henderson.
-Co?! - pisnęłam.
-To taki jakby test. Zawsze go robimy kiedy ktoś nowy przychodzi - wyjaśniła. - Ale co do Ciebie Peters nie żartowałam.
-Tak na serio pani Kimberly nie jest suką i nie wymyśla nam idiotycznych i zawstydzających wypracowań - objaśnił Evan.
Odetchnęłam z ulgą, bo nie chciałabym opisywać mojego pierwszego razu, którego gwoli ścisłości nie było. Lekcja minęła dość szybko a Victoria Kimberly okazała się świetną nauczycielką. Kiedy wszyscy wyszli z sali blondynka zatrzymała mnie.
-Powiesz mi dlaczego jesteś w pomarańczowych? - spytała a ja przełknęłam głośno ślinę. - Nie ma się co bać. Nikomu nie powiem.
-Wolałabym nie - odparłam.
-Nie naciskam. Ale jeśli chciałabyś pogadać to wiesz gdzie mnie znaleźć - uśmiechnęła się puszczając do mnie oczko. - A teraz idź na resztę lekcji.
Podziękowałam i wyszłam z sali przy której stała, tupiąca nogą Jane.
-Dłużej się nie dało? - burknęła.
-To nie moja wina.
Ruszyłyśmy na zajęcia chemii. Poznałam sławnego pana Rochester'a. Był intrygującym i przystojnym mężczyzną. Gustuję w starszych facetach ale nie aż tyle. Każdy z uczniów pilnie zapisywał notatki a w sali było cicho jak makiem zasiał. Tak okazywali mu szacunek. Widać było, że z nim nie ma żartów. Był konkretny i ostry a także zdyscyplinowany, budził respekt.
Następnie mieliśmy geografie, fizykę i historię. Potem udaliśmy się na stołówkę. Obiad. Tym razem Luke nie zaprosił mnie do stolika. Usiadłam z Jane, bo chciałam z nią porozmawiać. Miałam nadzieję żeby się z nią zakolegować, bo widać o niej, że nie jest fanką przyjaźni. Niby przyjechałam tu z pewnością, że do nikogo się nie odezwę ale nie przewidziałam, że spotkam tu taką osobę jak Jane. Ciągle zastanawia mnie dlaczego umieścili ją w tym wariatkowie w wieku zaledwie siedmiu lat. Dziś do jedzenia była wątróbka. Widziałam na twarzach wszystkich w stołówce, że nie są zachwyceni ale nikt nie miał wyboru. Musieliśmy zjeść wszystko inaczej podobno podnosili nam dawkę leków. Za blatem stała ta sama kucharka co wczoraj.
-Nie ma nic innego? - spytałam.
-Niestety.
-Ale ja tego nie mogę zjeść.
-Nic nie poradzę, takie zasady. Szczególnie, że dostaliśmy informacje o tobie, tak jak o każdym w tej szkole -dodała ciszej. - Przykro mi ale anoreksja to nie żarty.
-Ja już od dawna się nie głodzę. Czy pani widzi jak ja wyglądam? - rozłożyłam ręce.
-Nie jest z tobą tak źle - uśmiechnęła się.
-I co ja mam zrobić? - westchnęłam.
-Poczekaj.
Zniknęła za drzwiami aby po chwili wrócić z tacą na, której stał talerz z rybą i sałatką. Podała mi go dyskretnie aby nikt się nie przyczepił.
-To będzie nasz tajemnica, dobrze? - spytała.
-Dziękuję - odetchnęłam.
Siadłam przy stoliku. Jane spojrzała zaskoczona na mój talerz a ja tylko przystawiłam palec to ust nakazując milczenie. Nie skomentowała kontynuując posiłek. Wstając brunetka podeszła niebezpiecznie blisko mnie a mnie przeszedł dreszcz, bo się przestraszyłam.
-Następnym razem załatw coś dla mnie - szepnęła a następnie uśmiechnęła zauważając moje przerażenie.
-Zabawne Cardwish - warknęłam udając obrażoną kiedy odstawiałyśmy tace.
-Zdarza mi się.
Stanęłyśmy w kolejce po leki. Kiedy po raz kolejny wymieniałam uśmiech z moją współlokatorką, co jak zauważyłam nie było częste, ktoś klepną mnie w ramię. Niechętnie odwróciłam się stając na wysokości klatki piersiowej Evan'a. Podniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy.
-Hej - powiedzieliśmy w tym samym momencie.
-Co u ciebie? - spytał.
-Nic nowego. Cały czas robią ze mnie wariatkę - odarłam ironicznie a on się zaśmiał.
-Mam to samo od trzech lat.
-Następny! - krzyknęła pielęgniarka a ja zdałam sobie sprawę, że jest kolej Jane, która ciągnie mnie za rękaw abym była bliżej niej. Wszyscy wzięliśmy leki i nie dane było mi dokończyć rozmowy z Evan'em, bo musiałam wypluć tabletki zanim się rozpuszczą. Pożegnałam się z blondynem, który pomachał do nas obu jednak Carwish nie miała nawet zamiaru zwracać na to uwagi. Weszłyśmy standardowo za róg i wyplułyśmy pigułki.
-Co jest teraz? - spytałam rzucając się na łóżko.
-Wszyscy idą do skrzydła szpitalnego na badania kontrolne, które odbywają się raz w miesiącu.
-A kiedy nie ma badań?
-Zazwyczaj mamy sesje z psychologami, WF albo sprzątamy w całej szkole. Różnie. Lekcje są tylko rano - wyjaśniła.
-Czyli będą nam pobierać krew i inne takie?
-Tak, ale nie bój się. Każdego biorą na oddzielnie.
-WOW! To ile to musi trwać? Tu jest chyba z trzystu uczniów.
-Trochę trwa. Szczególnie, że mamy chyba tylko dwóch lekarzy i koło pięciu pielęgniarek.
-Dziwne. Czekaj, a oni każą przychodzić alfabetycznie, czy jak?
-Wstążkami. Najpierw przychodzę ja z pomarańczowymi i żółtymi potem niebiescy a na końcu zieloni.
O więcej nie pytałam. Po jakimś czasie wyszła ja miałam to gdzieś. Wróciłam do czynności, którą Jane przerwała mi w nocy. Z pod poduszki wyciągnęłam zeszyt. Pisałam coś w rodzaju pamiętnika. Nie chciałam tu zwariować, wolałam pamiętać każdy dzień tu. Odliczałam je do wyjazdu. Kiedy spojrzałam na zegarek przypomniałam sobie o badaniach, więc szybko wyłączyłam komputer i zabrałam tyłek na korytarz. Chwile zajęła mi droga do szpitala. Miałam ochotę zamordować tę sukę. Może i nie chce się zaprzyjaźniać, jest aspołeczna (no i co, ja też), nie lubi ludzi (strzelam, że ze wzajemnością) i w ogóle irytuje ją świat no ale beż przesady. Nie powinna była zostawiać mnie samej. Nawet nie wiedziała, że miałam coś co by ją bardzo uszczęśliwiło. Ale jednak chyba się wstrzymam z prezentami. W końcu odnalazłam odpowiedni korytarz i weszłam do skrzydła szpitalnego. Było tam około siedemdziesięcioro nastolatków. Trudno było zliczyć, bo każdy się ruszał. Ściany szpitala były pomalowane na różowy kolor, a drzwi aż raziły bielą. Każdy usadowił się na podłodze. Nie myśląc o tym zrobiłam to samo. Nagle usłyszałam jakieś krzyki. Wstałam i ruszyłam w tamtą stronę. Okazało się, że rozpętała się bójka pomiędzy Jane a Calum'em. Znaczy to ona biła jego. Kilka osób zaczęła odciągać dziewczynę od krwawiącego Hood'a. Co mnie zdziwiło rzuciłam się w stronę chłopaka. Wiedziałam, że teraz była kolej Cardwish i zabiorą ją do lekarza na kontrolę. Razem z Evan'em pomogłam Calum'owi wstać. Od razu podbiegł Niall, który pokazał się znikąd i zajął moje miejsce. We trzech z Justin'em zanieśli mulata do gabinetu obok tego, do którego wrzucili Jane. Oparłam się o ścianę i zjechałam. Nagle koło mnie znalazł się Evan.
-Nie dane mi było dokończyć rozmowy z Tobą - odparł opierając głowę o ścianę.
-Spieszyłam się - wyjaśniłam krótko.
-Teraz możesz mi powiedzieć czego tu jesteś? - odgarnął kosmyki moich włosów za ucho i wyszeptał wprost do niego.
-To chyba nie jest odpowiedni moment - wbiłam wzrok w buty jakiegoś rudego chłopaka, który siedział naprzeciwko mnie.
-Dlaczego?
-Nie wiem jak ty ale ja nie opowiadam o swoich 'schorzeniach' na lewo i prawo. A po za tym jakbyś nie zauważył właśnie moja współlokatorka pobiła twojego kumpla.
-Nie kumplujemy się.
-Cokolwiek.
-Przepraszam - wzruszył ramionami.
-Możesz sobie iść? Muszę pomyśleć - odparłam.
-Jasne - westchnął.
-Pogadamy potem?
-Dobra - rozpromienił się.
Siedziałam jakiś czas, dopóki Jane nie wyszła. Spojrzałam na nią jednak ona miała wzrok wbity w ścianę. Szła korytarzem a potem zniknęła za rogiem. Minęło półtorej godziny a dzieciaków ubywało, po badaniach wracali do swoich pokoi. Wywoływali nazwiska na chybił trafił po dwoje.
-Bieber i Malone - jakiś lekarz wychylił się na chwilę z gabinetu.
Otrzepałam tyłek i podeszłam do drzwi przy, których czekał Justin.
-Panie przodem - machnął ręką.
Weszłam do pokoju. Był przedzielony na pół kotarą. Po obu stronach stały niebieskie fotele i jakieś sprzęty medyczne typu igła, wacik itp. Miałam pewność, że będę pobierać krew, co oznacza zdjęcie bluzy. Zajęłam miejsce. Jakiś doktorek do mnie podszedł i uśmiechnął się.
-Roxanne... Ponieważ dopiero Cię przyjęli musimy zrobić Ci podstawowe badania żeby założyć Ci kartę pacjenta. Nie chcemy żebyś na coś nam tu zachorowała. Najpierw podstawa czyli krew. Możesz zdjąć bluzę?
Spojrzałam na niego ze strachem w oczach.
-Mogę nie? - wyszeptałam.
-Niestety musisz.
Wzięłam głęboki oddech rozpinając bluzę. Zsunęłam ją z ramion rzucając na podłogę. Niechętnie spojrzałam na blizny. Były wszędzie. Od połowy ramienia po nadgarstki. Dopiero teraz dotarło do mnie jak głupia byłam i obiecałam sobie - chyba pierwszy raz czułam to naprawdę -, że już tego nie zrobię. Przypomniały mi się rany, które mam na całym ciele. Doktor Logan Green, bo tak głosiła plakietka, poszedł do Justin'a.
Podeszła do mnie starsza pielęgniarka. Westchnęła widząc moje ręce.
-Jakbym widziała... - zacięła się i nie skończyła.
Podszedł do mnie doktor i również westchnął. Złapał za rękę aby wyprostować ją w łokciu.
-Pani Luos? Znajdzie pani miejsce? Tak żeby nie infekować tych ran? Znaczy nie odkażać, bo nam tu bidulka zejdzie z bólu - odparł i wrócił na drugą stronę kotary
-Oczywiście - poczekała aż doktor zniknie - Oj skarbie - widać było jaką miała cierpliwość do takich jak ja. - I co ja mam z Tobą zrobić? Nie mam jak zapiąć opaski - szepnęła. - Zaciśnij pięść - zacisnęłam prawą rękę. - A spróbujmy tę drugą? Jesteś leworęczna?
-Tak. A dlaczego pani pyta?
-Bo tu masz lepszą żyłę. Nie muszę męczyć cię opaską uciskową.
Złożyła strzykawkę i podeszła aby pobrać mi krew.
-Zaboli tylko troszeczkę - uspokoiła mnie jednak odwróciłam wzrok zaciskając oczy i usta.
Kiedy już zabrała potrzebną ilość krwi kazała mi stanąć na wadzę, która była po drugiej stronie parawanu.
A mogę wziąć bluzę.
-Jeśli musisz.
-Nie chcę żeby kolega się dowiedział - szepnęłam patrząc znacząco na swoją rękę a potem na zasłonę.
Kiwnęła głową. Po chwili stałam na wadzę. Kiedy pielęgniarka oznajmiła, że ważę siedemdziesiąt i pół kilograma miałam ochotę wybiec i zwymiotować wszystko co miałam w żołądku. Jednak powstrzymałam się i wróciłam na fotel.
-Rozbierz się do bielizny - oznajmiła.
-Ale tam jest chłopak - zaprotestowałam.
-Któremu także robią badania.
Niechętnie wykonałam jej prośbę. Zacisnęłam oczy nie chcąc widzieć mojego ciała. Pielęgniarka zmierzyła mnie w pasie, tali etc. po czym kazała mi się ubrać. Zrobili mi jeszcze szybki przegląd zębów a następnie wypuścili naszą dwójkę. Unikałam wzroku Justina. Przed Jane miało być jeszcze koło trzech par jedna kazała mi wracać do siebie. Pokiwałam głową i ruszyłam w stronę schodów. Nagle ktoś szarpnął mnie za ramię wciągając do wnęki.
-Cięłaś się? - spytał prosto z mostu Justin.
-Jakie to ma znaczenie? Po za tym to nie twoja sprawa.
-Dlaczego na siłę to ukrywasz? Tu nikt nie kryje swoich problemów. Staramy się pomóc sobie nawzajem.
-Kiedyś się cięłam - przyznałam.
Chłopak podniósł jedną brew a następnie odsunął rękaw mojej bluzy.
-Takie rany widziałem tylko u jednej osoby - westchnął bardziej do siebie niż do mnie.
-U kogo?
-Nieważne.
Blondyn towarzyszył mi aż do miejsca, w którym nasze skrzydła się rozchodziły. Przystanęłam na moment.
-Um... Justin? - chłopak spojrzał na mnie pytająco. - Nie mów nikomu. Powiem, jak ewentualnie będę gotowa ale na razie wolałabym żeby to była nasza tajemnica. Dobrze?
-Ja sobie życzysz, shawty - uśmiechnął się, lekko ukłonił i odwrócił kierując się w stronę swojego pokoju.
~~~~~~~~~~~~~~~
Cześć i czołem. Witam po długiej przerwie, co było moją winą. PRZEPRASZAM. Nie miałam dostępu do komputera. Oba są w naprawie. Teraz jestem u przyjaciółki/kuzynki i się dorwałam :) Nie miałam także weny. Kompletna pustka. Ale powoli wraca. To skleiłam jako tako z wcześniejszych wypocin. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Wyrażajcie swoje opinie tu i na twitterze pod #Rebellionff Dziękujemy za prawie 6000 wyświetleń i jeszcze raz przepraszam za nieobecność. Co do Peril mam totalną pustkę. Znaczy plan jest gorzej z wykonaniem. Mysterious też stoi ale przysięgam, że wszystko ruszy jeszcze w tym miesiącu. Czekam na wasze opinie :D
Kochająca Vicky :*
wtorek, 4 listopada 2014
niedziela, 26 października 2014
Hejeczka mordeczki!
Trochę Was zaniedbałyśmy tym brakiem rozdziałów,ale wiecie jak to jest na początku roku - szkoła daje nam popalić bo obie jesteśmy w ostatniej klasie gimbazy, dodatkowo każda z nas ma inne zajęcia dodatkowe, które też pożerają nasz wolny czas.
Jeżeli chodzi o kolejny rozdział,czyli piąty, to jest on autorstwa Vee więc to do niej musicie kierować komentarze i wiadomości ( tt, ask, wattpad). Może akurat uda Wam się z nią skomunikować gdyż ja aktualnie nie jestem w stanie.
Ze swojej strony mogę dodać, że jestem ogromnie wdzięczna za ponad sześć tysięcy wyświetleń,których liczba ciągle rośnie! To wspaniałe, że ktoś tu zagląda! Szkoda troszkę że tak niewiele osób komentuje, no ale trudno. Obiecuję Wam, że warto czekać na kolejny rozdział bo sporo się w nim wydarzy. Fajnie by było gdyby Ci co czekają na rozdział zostawili komentarz pod tym postem :)
ILY <3
Sociopathiq
Jeżeli chodzi o kolejny rozdział,czyli piąty, to jest on autorstwa Vee więc to do niej musicie kierować komentarze i wiadomości ( tt, ask, wattpad). Może akurat uda Wam się z nią skomunikować gdyż ja aktualnie nie jestem w stanie.
Ze swojej strony mogę dodać, że jestem ogromnie wdzięczna za ponad sześć tysięcy wyświetleń,których liczba ciągle rośnie! To wspaniałe, że ktoś tu zagląda! Szkoda troszkę że tak niewiele osób komentuje, no ale trudno. Obiecuję Wam, że warto czekać na kolejny rozdział bo sporo się w nim wydarzy. Fajnie by było gdyby Ci co czekają na rozdział zostawili komentarz pod tym postem :)
ILY <3
Sociopathiq
czwartek, 11 września 2014
4 ~ Jane
Dokładnie o dziesiątej oznajmiłam mojej nowej współlokatorce, że
jeżeli chce być następnego dnia czysta powinna ruszyć tyłek i iść ze mną do
łazienki. Blondynka bez słowa sprzeciwu posłusznie zebrała kosmetyczkę, piżamę
i klapki po czym ruszyła za mną. Upewniłam się, że korytarz jest pusty i żadna
ATM'oska cipa nam nie przeszkodzi ani nie zrobi dramy na cały budynek
– czasem trudno o odrobinę prywatności w szkole dla pojebów. Gdy byłam już
pewna że nikt nie stanie nam na drodze, zaprowadziłam Roxy do toalet. Pokazałam
jej gdzie co się znajduje- w końcu to blondi, a ja wolałam się obyć bez
zbędnego zamieszania. Położyłam kosmetyczkę, którą zabrałam wcześniej z pokoju
na brzegu umywalki i rozpięłam ją. Zaczęłam zmywać z twarzy ślady dzisiejszego
dnia podczas gdy blondynka udała się do pryszniców. W odbiciu lustra
przyglądałam się nic nieświadomej nastolatce. Nie byłam zboczona.No dobra może
troszkę. Ale nie tym razem. Po prostu chciałam poznać jej nawyki, w
końcu mamy razem mieszkać. Dziewczyna rozebrała się i weszła do jednaj z
kabin. Przez chwilę gdy jeszcze ją widziałam moją uwagę zwróciły mało widoczne już
czerwone linie. Odłożyłam płatek kosmetyczny i ruszyłam w stronę dziewczyny.
Nie mając żadnych skrupułów odsunęłam folię, która powstrzymywała zalanie
łazienki. Roxy podskoczyła jak oparzona. Na czubku jej głowy, włosy związane
były w koka. Chciała zakryć się ręcznikiem, który wisiał tuż przy wejściu do
brodzika jednak w porę go złapałam i rzuciłam za siebie.
-To dlatego tu jesteś - odparłam wskazując na jej ciało.
Nie była ani gruba, ani chuda. Jej ciało pokrywały
cięcia. Były wszędzie. Na udach, biodrach, brzuchu i rękach. Patrzyła na mnie
przerażonym wzrokiem. Wyglądała jakby ktoś pierwszy raz zobaczył ją bez ubrań.
Jakby ktoś pierwszy raz widział jej blizny. Nie przeszkadzała mi jej
nagość. Czułam się dobrze w swoim ciele a obcy mi nie przeszkadzali. Poczułam
jednak obrzydzenie widząc ją taką jak ją Bóg stworzył a ona dopracowała
żyletką.
-Prawda? - spytałam a ona ze strachem pokiwała głową. - I co?
Warto było? Teraz siedzisz w jakiejś popierdolonej akademii i uważają Cię za
wariatkę.
Podeszłam do ręcznika i podałam nadal wystraszonej dziewczynie.
- Nikomu nie powiem. Nie będę miała z tego korzyści. Na razie.
Długo Ci jeszcze zajmie ten prysznic? - odparłam jakby zaistniała sytuacja w
ogóle mnie nie ruszyła, bo tak było. Pokręciła głową a ja wróciłam do
wieczornej toalety.
Po skończonym prysznicu Roxy wysuszyła się a ja rozebrałam i sama
poszłam odświeżyć. Kompletnie zbiłam ją z tropu maszerując nago po całej
łazience.
Obie czyste i przebrane wróciłyśmy do pokoju. Ułożyłam się na
łóżku a po chwili rozmyślałam co będę robić w nocy, bo raczej mój organizm nie
miał zamiaru zapadać w hibernację. Odwróciłam się do nowej. Ona akurat pisała
coś na klawiaturze czarnego laptopa.
-Jak ty to tu przemyciłaś? - krzyknęłam szeptem.
-Normalnie? Spakowałam walizki?
-Jeszcze mi powiedz, że Cię nie sprawdzali.
-Nah. Po prostu rodzice przynieśli moje walizki.
Przewróciłam się na drugi bok. Nie wymknę się z pokoju dopóki nie
zaśnie. Na pewno spytałaby dokąd idę albo poleciała za mną. Wzięłam słuchawki i
Ipod z półki i puściłam na full Arabella- Arctic Monkeys.
Nie wiedziałam co mam zrobić, ani co myśleć o Roxy. Od samego
początku wiedziałam, że coś ukrywa. Niewiniątka nie trafiają do pomarańczowych.
Już po pierwszej wymianie zdań musiałam przyznać, że dziewczyna jest bystra. Po
wizycie na stołówce zrozumiałam, że miała problemy z odżywianiem. Tylko ktoś
kto długotrwale się głodził patrzy z taką niechęcią i nienawiścią na kotleta. Nie
musiałam nawet pytać. Dużo nastolatek w ATM cierpiało na bulimię i anoreksję.
Czasami nawet było mi ich żal, a dokładniej ich głupoty. Myślały, że gdy będą
chodzącymi szkieletami będą atrakcyjne. Jakby to kilogramy świadczyły o
wartości człowieka. Ja nigdy nie byłam patyczakiem, ale nigdy też nie
usłyszałam żebym była gruba. Miałam i biust i tyłek i talię. Wątpię w to czy
bez tych atrybutów byłabym wstanie zaliczyć każdego faceta w obrębie szkoły.
Kolejnym wnioskiem w sprawie Roxanne i przyczyn jej pojawienia się
w moim pokoju było to jak się ubierała. Zawsze miała na sobie długie bluzy, obciągała
rękawy, unikała nawet podawania dłoni. Wiedziałam, że to przez blizny na
nadgarstkach, a cała akcja w łazience tylko potwierdziła moje domysły, że
dziewczyna się okaleczała. Nie potrafiłam tylko zrozumieć dlaczego. Przecież
nie była głupia. Posunę się nawet dalej – mogła być nawet na pewien sposób
prawie inteligentna. Mogłaby- właśnie. Nikt inteligentny nie ciął by się
żyletką. Nawet jeśli sprawiało to chwilową „przyjemność” , zostawiało ślad na
całe życie. Czasami też lubiłam ostrą jazdę ale kończyło się to zwykle na
siniakach, obtarciach i zadrapaniach. Byłam więc w stanie zrozumieć, że ból
mógł być przyjemny, wyzwalający, podniecający. Stosunki sado-maso należały do
miłej odmiany w moim grafiku. Ale kurwa mać, żeby robić coś takiego! Na całym
ciele! Trzeba być naprawdę chorym i pojebanym. Odezwała się ta bardzo zdrowa i niepojebana. Fakt – co ja mogę
wiedzieć o normalności. No ale nawet ja mam jakieś standardy a to co zobaczyłam
pod prysznicem nie mieściło się w skali.
Piosenka się skończyła, ale natychmiast zastąpiła ją kolejna. Nie
mogłam przecież spędzić tak całej nocy. Odwróciłam się na drugi bok i
spojrzałam przez ciemność pokoju na podświetloną przez laptop twarz blondynki.
Jej włosy były przyciśnięte przez słuchawki. Widziałam jak jej usta poruszają
się śpiewając bezgłośnie a palce ganiają po klawiaturze. Mając to cholerstwo, ona nie zaśnie.
- Ej! – krzyknęłam i rzuciłam w nią poduszką. Podskoczyła
wystraszona, ale zadziałało bo ściągnęła słuchawki z uszu i spojrzała na mnie
spojrzenie w stylu : „Kurwa, czego ?!”.
- Pożycz mi laptop – odpowiedziałam na jej niewypowiedziane na
głos pytanie. Dziewczyna zawahała się przez chwilę po czym podała mi
urządzenie. Podziękowałam i powiedziałam, że oddam jej rano. Nie protestowała. Chciała
mi się przypodobać. Wkupić w moje łaski. Było to mądre posunięcie i zyskała
sobie tym u mnie pewien rodzaj aprobaty. Jakby ta nastolatka na sąsiednim łóżku
wyczuła, że w ATM jest hierarchia – co akurat było normalne dla szkoły- i
chciała się w nią wpasować. Była jak nowy wilk w stadzie – uległa. Po akcji pod
prysznicem musiała – skoro jej sekrecik wywołał odruch wymiotny u mnie to
reszcie z pewnością nie przypadł do gustu. Jednak niezależnie od tego jak
bardzo by się przede mną płaszczyła , nie była, nie jest i nie będzie dla mnie
nikim więcej jak jedną z wielu szkolnych pizd.
Podłączyłam Ipod do laptopa i zajęłam się ściąganiem muzyki.
Przejrzałam też utwory jakie były na komputerze i musiałam też przyznać, że
dziewczyna miała przyzwoity gust muzyczny. Ale chyba tyle w tym temacie. Nie
mogła przecież podejmować dobrych życiowych decyzji skoro znalazła się w pokoju
z dziwką-socjopatką jako współlokatorką i z plakietką na czole : WARIATKA.
Spojrzałam na nią znad ekranu. Szkoda, bo była nawet ładna. Jak
znam życie, rano wstanie półgodziny wcześniej żeby wyprostować swoje blond włosy,
które teraz mokre, zamieniły się w burzę loków okalających jej twarz po której
błąkał się już sen i skleja powieki. Nastolatka walczyła z nim jeszcze przez
godzinę, ale potem dała za wygraną i zasnęła. Gdy tylko upewniłam się, że nie
udaję, dosłownie wyskoczyłam z pokoju i przebiegłam sprintem przez korytarz.
Dopiero przy schodach nakazałam sobie spokój i
zatrzymałam się, ślizgając się we frotkowych skarpetkach po posadzce.
Przez resztę drogi przemykałam cicho aż do drzwi nr 276 w skrzydle męskim. Nacisnęłam
klamkę i weszłam do środka. Spojrzałam na jedynego mieszkańca tego pokoju,
który aktualnie spał. Jego nagi tors unosił się i opadał w równym, spokojnym
rytmie. Zawsze spał półnago. Nie dziwiłam się. Za ścianą był punkt grzewczy
więc nawet w środku zimy było tu strasznie duszno. Tak jak teraz. Czułam jak
robi mi się gorąco. W moim pokoju niezależnie od pory roku i ogrzewania było
wiecznie chłodno. Latem dziękowałam losowi za taką wspaniałą chłodnie. Jednak
od października musiałam zaczynać spać w skarpetkach i bluzie, które teraz
zdjęłam z siebie i rzuciłam na podłogę obok Jego łóżka.
Przeskoczyłam nad śpiącą postacią i ułożyłam się obok Niego pod
ścianą. Starałam się Go nie obudzić, ale naturalnie gdy tylko położyłam się i
zaczęłam studiować Jego tatuaże na umięśnionym ciele , przekręcił się w moją
stronę i otworzył oczy.
Uśmiechnęłam się, bo co innego mi zostało.
- Trochę się spóźniłaś – powiedział sennie, lustrując mnie swoimi
oczami, które w ciemności błyszczały złotem.
- Bo ja zawsze jestem punktualna – rzuciłam sarkastycznie. –
Wiesz, że nie zależało to ode mnie.
- Nie mogę uwierzyć by coś cię powstrzymało. Nie ciebie –
stwierdził z pewnością w głosie. Schlebiło mi to, ale naturalnie nie dałam tego
po sobie poznać.
- To lepiej uwierz. Pamiętasz tą blondynę, która pałętała się za
mną cały dzień ? – zapytałam podnosząc głowę na łokciu i patrząc na Niego.
Nawet w tym świetle –a raczej jego braku- widziałam każdy idealnie wyrzeźbiony
mięsień, każdy tatuaż…Po prostu oczy ci
się przyzwyczaiły do tej ciemności, debilko.
- Tą co zrobiła scenę z
obiadem i do której Brooks robił maślane oczy ? – odparł po chwili namysł.
- Tak. To moja nowa współlokatorka.
- To wiele wyjaśnia.- westchnął
- To, że przyszłam dopiero teraz ?
- Też, ale bardziej to, że tolerowałaś jakąś blondi przez cały
dzień. Już myślałem, że jest jakiś dzień dobroci dla zwierząt albo coś.
- Przestań – uderzyłam go pięścią w ramię, ale zaśmiałam się.
- Jaki ma przydział ? – spytał bawiąc się moimi włosami. Był jedną
z niewielu osób, które miały na to przywilej.
- Pomarańczowa. – powiedziałam bezwiednie. Zatrzymał rękę i
spojrzał na mnie pytająco.
- Za co ? Anoreksja, autoagresja, z pewnością alkohol i dragi –
tyle na razie wiem.-Odpowiedziałam na jego niewypowiedziane na głos pytanie. Wolałam
przemilczeć to co zobaczyłam gdy zerwałam zasłonę w łazience. Nie dlatego, że
obiecałam to nowej. Jemu mówiłam wszystko. Chciałam jednak, żeby to co się
stało pod prysznicem w damskiej łazience związało Roxy ze mną, żeby wiedziała,
gdzie jej miejsce.
- Oryginalnie – prychnął.- No ale to najczęstsze przypadłości w
ATM, za to nie wsadzają do pomarańczu.
- Wiem. Samą mnie to ciekawi. W każdym razie będzie mi ciężej się
do ciebie wymykać. Możliwe, że nie codziennie, albo…
- I co ? Znowu będziesz nie spać ? Gapić się w sufit ? Przecież
możesz poczekać aż ona zaśnie i…
- To nie jest takie proste. Ona jest trochę inna. Nie odstępuję
mnie na krok i pyta o różne rzeczy.. Po prostu ja..- zawahałam się, czułam jak
głos mi się zaczyna łamać. Kurwa, co się ze mną dzieje- Ja nie chcę, żeby ona
przylazła tutaj za mną. Żeby odkryła, po co tu przychodzę …i… sama nie wiem –
zaczęłam się trząść.
- Nic się nie stanie – objął mnie ramieniem i poczułam jak całe
napięcie uchodzi ze mnie jak powietrze z przekutego balonu.- Żadna pizda nie
może ci nic zrobić, Jane.
Czy ja się naprawdę boję tej pizdy ? Kurwa, czego ja się właściwie
boję? Co to za jakaś jebana burza hormonów ?!
- Chodźmy zapalić – zaproponowałam.- Nie zasnę teraz.
- Masz fajki ? – spytał i wstał z łóżka by narzucić bluzę na goły
tors.
- Nie – powiedziałam z uśmiechem i wyciągnęłam ze stanika dwa
jointy – Mam to.
Wyszliśmy przez okno na dwór. W przeciwieństwie do mojego pokoju w
męskim skrzydle nie wmontowano krat. Dopóki nikt się nie zabił, nie było
najwyraźniej takiej potrzeby w oczach zarządu.
Wyjął zapalniczkę z kieszeni i zapaliliśmy jointy. Po kilku
zaciągnięciach poczułam jak resztki niepokoju, które nie rozpłynęły się w Jego
ramionach, znikają. Powoli zaczęło zastępować miłe poczucie beztroskiej
radości. Tego potrzebowałam.
Siedzieliśmy na ławce w zapuszczonym parku, paliliśmy i zwyczajnie
cieszyliśmy się swoim towarzystwem. Nie potrzebowaliśmy słów. W odpowiednim towarzystwie cisza nie jest
krępująca. Jest czystą przyjemnością.
Gdy zaczęło się rozjaśniać, wróciliśmy do pokoju ,ułożyliśmy się w
łóżku i wkrótce w Jego objęciach dopadł mnie sen.
Kiedy się obudziłam i zorientowałam, że jest dziesięć minut do
śniadania, wystrzeliłam jak proca z łóżka i pobiegłam do swojego pokoju. Po
drodze wpadłam kogoś, chyba Horan’a. Krzyknęłam tylko „Jak leziesz chuju!” i
pognałam dalej.
Wpadłam do pokoju i ku mojej uldze był pusty. Brakowało Roxy i jej
kosmetyczki więc dziewczyna z pewnością poszła do łazienki. Westchnęłam z ulgą
i rzuciłam się na skotłowane łóżko. Z symulowania gnijących zwłok z miejsca
morderstwa wyrwały mnie kroki na korytarzu. Podniosłam się do pozycji siedzącej
i sięgnęłam po laptopa blondyny, żeby wyglądać naturalnie.
Gdy weszła do pokoju już ubrana i zszokowana moją obecnością, od
razu spytała gdzie byłam jakby to był komisariat ale odwarknęłam jej kilka
wymijających odpowiedzi, oddałam laptop i poszłam na stołówkę a ona ruszyła za
mną jak na niewidzialnym sznurku. Tylko powoli zaczynałam mieć wrażenie, że ten
sznurek biegnie dookoła mojego gardła, dusząc mnie przy każdym kroku. Nawet
porannym papierosem nie mogłam się nacieszyć bo poszła za mną choć ewidentnie
nie paliła regularnie. Czułam, że zaczynam mieć tego dosyć.
Na szczęście mogłam się
od niej uwolnić na śniadaniu, kiedy Luke wpatrując się w nią jak w obrazek,
zaprosił ją do Stolika Gwiazd – tych którzy nie akceptowali tego że są
rozpieszczonymi bachorami, które sobie nie dały rady. Ku mojej radości oni nie znosili
mnie w równym stopniu i mieli o mnie jeszcze gorsze zdanie niż ja o nich. Nie ma to jak zdrowa nienawiść, pomyślałam
przełykając namoczoną mlekiem papkę, którą nazywali owsianką, ale z owsianką to
miała chyba coś wspólnego tylko w nazwie. W końcu jednak udało mi się z nią
uporać i w nagrodę ustawiłam się w kolejce po leki. Potem tradycyjne pozbyłam
się ich za najbliższym zakrętem korytarza. Wzięłam też tabletki od Roxy i poszłyśmy
do pokoju a raczej ja poszłam a ona poszła moim śladem.
Lekcje jak zawsze były nudne a obiad obrzydliwy. Gdy obie mogłyśmy
legnąć na swoich łóżkach, blondynka zapytała o dalszy plan zajęć. Udzieliłam
jej chłodnej odpowiedzi a ona już o więcej nie pytała.
Włożyłam słuchawki w uszy i puściłam świeżo ściągniętą muzykę. Pozwoliłam
by dźwięki zalewały mój zmaltretowany mózg, oblewały go falami, otaczały
membraną oddzielającą mój umysł od ciała i obecnej chwili. Miałam już po
dziurki w nosie tego wszystkiego. Albo zbliżał mi się okres albo kolejna
głębsza depresja. Nie wiem, które z tych dwóch jest gorsze. Wstałam i wyszłam z
pokoju. Ze słuchawkami w uszach ruszyłam przez korytarze. Zostało mi półgodziny
do badań kontrolnych. Półgodzinny snucia się po szkole z muzyką wypełniającą
moje ciało.
Szłam przed siebie, nie ważne gdzie byle by się nie zatrzymywać. Z
początku starałam się nie myśleć o niczym ale z każdym krokiem czułam jak
ciężar rzeczywistości wgniata mnie w pościeraną posadzkę. Roxy, zmiana zarządu
– to wszystko musiało coś oznaczać. Ale nie mogłam zrozumieć czego. A może nie
chciałam zrozumieć. Bo wiedziałam, że będzie to oznaczało zmiany w moim
monotonnym małym świecie. „Ludzie się nie zmieniają. Chcą ale nie mogą. Dlatego
ATM jest bezcelowe.” Łatwo ci mówić
pieprzony szczęściarzu, pomyślałam wspominając co mi powiedział ostatniej
nocy. Nie było co się oszukiwać. Ashton Irwin na zawsze opuścił to więzienie,
zostawiając mnie samą.
Podgłośniłam muzykę w słuchawkach. Irwin był na samym końcu listy
rzeczy, o których mam ochotę rozmyślać wpatrując się krople deszczu spływające
bo szybach wysokich okien. Zaraz po moich rodzicach i życiem przed ATM.
Oderwałam wzrok od kropli wody ścigających się po szkle i dopiero teraz zrozumiałam gdzie jestem. W jakiś
magiczny sposób znalazłam się pod obdrapanymi drzwiami starej pracowni
chemicznej. Przez chwilę wpatrywałam się w przekrzywione cyfry składające się w
numer 177. Jakby wszystkie drogi
prowadziły do tego miejsca.
Wyciągnęłam spod bluzki klucz i po chwili znalazłam się w środku.
Ruszyłam powoli w kierunku jednego z okien pozaklejanego gazetami. Przechodząc
pomiędzy połamanymi krzesłami minęłam blat pod ogromnym okapem. Kiedyś służył
do doświadczeń chemicznych, teraz był moim ulubionym miejscem do mniej
chwalebnych ekseprymentów. Pieszczotliwie przesunęłam dłonią po lekko
wyszczerbionej powierzchni. Jeszcze wczoraj chłodne płytki wydawały się takie
gorące pod naszymi ciałami. Uśmiechnęłam się na wspomnienie wczorajszego
poranku. Aż trudno było uwierzyć, że to był wczoraj. Wydawało się jakby od
tamtego seksu w pracowni chemicznej minęły wieki.
Spojrzałam na swoje odbicie w jednej z tych szyb, z których
zdarłam gazety. Wyglądałam tak samo jak codziennie. Zwykle. Ulżyło mi.
Cieszyłam się, że nikt nie mógł dostrzec tego co tak naprawdę dzieję się w
środku skryte pod maską bez wyrazu. Zapaliłam papierosa i zaciągnęłam się
dymem. Zerknęłam na zegarek w odtwarzaczu muzyki. Zostało mi dwanaście minut by
stawić się w skrzydle szpitalnym. Dopaliłam do końca i wyrzuciłam peta przez
szparę we framudze. Wysunęłam się na korytarz i zamknęłam pośpiesznie drzwi.
Ruszyłam pustym korytarzem. Po ostatnim zakręcie minęłam ekipę ze Stolika
Gwiazd. Stali i zaciekle o czymś dyskutowali. Ku swojemu zaskoczeniu nie
dopatrzyłam się pośród nich mojej nowej współlokatorki. Z boku, z dala od całego
zbiorowiska zobaczyłam Jego. Miałam do Niego podejść gdy wśród chichotów i
śmiechów padło moje imię. Zatrzymałam się zdziwiona. Zwykle nie używali mojego
imienia. Jeśli już w ogóle o mnie mówili używali określeń w stylu : „dziwka z
306”, „czerwona suka”, „psycholka od obciągania” i tym podobne. Moje imię było
czymś czego się nie wypowiada głośno. Jakbym nie była już człowiekiem tylko
czymś obrzydliwym czego nie warto nawet nazywać. To, że często samo tak
uważałam nie upoważniało nikogo a na pewno tych pizd do takiego odnoszenia się
do mnie. Niech znają swoje miejsce w
ogonku, stwierdziłam podchodząc do grupki.
Momentalnie zapadła cisza. Tylko Selena dalej coś trajkotała, ale
przerwała gdy zobaczyła spojrzenia swoich przyjaciół utkwione w jednym punkcie
za swoimi plecami. Odwróciła i zamarła jakby zobaczyła ducha.
- Bu – warknęłam do dziewczyny, która odskoczyła i przesunęła się
bliżej Demi.- Słyszałam, że o mnie rozmawialiście – przebiegłam po całym
towarzystwie. Nikt mi nie odpowiedział.- Aha, czyli jednak nie jesteście tacy
odważni za jakich się uważacie? – rzuciłam wyzywające spojrzenie Evan’owi. –
Ani tacy wygadani. – zlustrowałam Selenę od stóp do głów. Po grymasie na jej
twarzy poznałam że, raczej dziewczynie się to nie spodobało.
-Zastanawialiśmy się gdzie jesteś – oprzytomniała Jade i
spróbowała ratować sytuację.- Jesteś pierwsza na liście badanych i po prostu
martwiliśmy się czy…
- Martwiliście się o mnie? – spytałam przesadnie przesłodzonym
głosem. Jade zaczęła lustrować swoje buty. Podeszłam do Petersa i położyłam mu
dłoń na policzku – O swoją ulubioną dziwkę do bicia, co Evan? – spojrzał na
mnie przerażony i wściekły. Wcisnęłam mu paznokcie w skórę, zostawiając
czerwone szramy na jego twarzy. Chłopak odsunął się jak oparzony.- Peters,
przecież ty lubisz takie rzeczy. Kręci cię to? – spytałam niewinnie, mrugając
do niego okiem.
-Ty... ty jesteś nienormalna – wysyczał przez zaciśnięte zęby.
-Całe szczęście, że
wszyscy tutaj jesteśmy pojebani! Co za ulga! – krzyknęłam wskazując ręką na
wszystkich zebranych. – Kogo oszukujecie? Siebie? Tylko po co?
- Ale wszystko ma swoje granice ! – pisnęła Selena – Chyba nie
próbujesz nam wcisnąć że jesteśmy tacy jak ty ?!
- Sel, przestań… - zaczęła spokojnie Demi, kładąc rękę na ramieniu
przyjaciółki. Strąciła jej dłoń.
- Nie Demi, nie pozwolę jej na to ! Nie będzie się panoszyła po
korytarzach i zachowywała jakby była od nas lepsza! – krzyczała, a ja stałam
uśmiechając się sama do siebie. Poczułam czyjąś dłoń na swoim własnym ramieniu.
To był On.
- Choć szkoda czasu na te pizdy – mruknął mi do ucha i lekko pociągnął
do tyłu. Spojrzałam na Selenę, która ciągle krzyczała i szarpała się z Demi.
Wszyscy usiłowali ją uspokoić ale ona jakby wpadła w szał. Zaczęłam się
wycofywać za Nim uśmiechając się z satysfakcji.
- Suka ! – rzucił za mną Calum. Zmroziłam go wzrokiem. Chyba
pożałował tego co powiedział jeszcze za nim się na niego rzuciłam. Otoczył mnie
pisk dziewczyn i okrzyki chłopaków kiedy przygniatałam Hood’a do podłogi
kolanami i okładałam mu twarz pięściami. Nie przejmowałam się krwią ściekającą
z rozciętej brwi ani pulsującym
policzkiem, bardziej napawałam się złamanym nosem i powoli puchnącą
twarzą chłopaka pode mną. Nagle ponad krzykami przebił się stanowczy kobiecy
głos:
- Jane Cardwish do gabinetu !
Poczułam jak ktoś, a raczej wiele ktosiów odciąga mnie od Calum’a
i ciągnie przez tłum gapiów. Wyrywałam się z całych sił. Chciała tam wrócić.
Stłuc go jeszcze mocnej i każdego kto by mi stanął na drodze. Czułam jak
adrenalina pulsuje mi w żyłach.
- I jak się czujesz teraz gdy suka ci dowaliła! – ryknęłam ponad
kłębowiskiem ludzi w nadziei, że Calum to usłyszał.- Sukinsyn- mruknęłam sama
do siebie.
Poczułam jak ręcę ściskające mnie w ramionach zniknęły. Siedziałam
na krześle w gabinecie lekarskim. Usłyszałam trzask drzwi. To pewnie ta stara jędza co zawsze, westchnęłam.
- Naprawdę, musiałaś mnie wezwać do gabinetu kiedy zaczęło się
robić zabawnie – zaczęłam ironicznie, słysząc kroki za sobą.- Po tylu latach
znajomości, mogłaś to dla mnie zro…- urwałam i osłupiałam. To nie była stara
jędza ze skrzydła szpitalnego.
Na pierwszy rzut oka miał około trzydziestu paru lat. Dobrze
zbudowany, zadbany, z lekim zarostem pasował raczej na okładkę jakiegoś
magazynu o brytyjskich dżentelmenach niż jako lekarz. Kitel do niego nie
pasował, tak samo jak całe to miejsce. Ale to mnie to najbardziej mnie
zszokowało. Jego oczy. Miał piękne zielone oczy. Może to jakiś fetysz ale
zawsze miały dla mnie największe znaczenie oczy. Oczy zwierciadłem duszy. To one nadawały mu wygląd księcia z bajki.
Kogoś takiego na kogo można by czekać całe życie w wysokiej wieży, aż podjedzie
na białym koniu i w lśniącej zbroi. Nigdy nie chciałam zostać księżniczką ale w
tej chwili nie pragnęłam nic więcej jak zostać uwolnioną przez tego rycerza w
białym fartuchu i zamieszkać w jego zamku.
- Jane Cardwish, pokój 306? – spytał zerkając na listę uczniów,
którą trzymał w ręku. Miał bardzo brytyjski akcent.
- Studiował pan medycynę w Londynie? – wyrzuciłam wprost.
- Tak, skąd wiedziałaś? – wyglądał na zaskoczonego. Oderwał wzrok
od mojej karty lekarskiej i zaczął mi się dokładnie przyglądać.
- Ma pan bardzo klasyczny brytyjski akcent, więc pochodzi pan z
pewnością z dobrze prosperującej rodziny z zapewne wieloletnią tradycją i staro
angielską rezydencją. Tacy przeważnie idą na prawo, medycynę, ekonomię. A najbardziej
prestiżowe uczelnie są w stolicy.- uśmiechnęłam się z satysfakcją.
- Jesteś bardzo inteligenta i spostrzegawcza – przyznał.
- Dziękuję. Za to pan jest nieziemsko przystojny. Skoro już
powiedzieliśmy na głos to co jest oczywiste, to może chyba możemy przejść
dalej. – odparłam. Zaśmiał się w odpowiedzi i znowu zerknął do mojej karty.
- Co się stało z poprzednią lekarką? – zapytałam z ciekawości.
- Nie wiem, zostałem zatrudniony tu kilka dni wcześniej, a to mój
pierwszy dzień pracy.
- I od razu rzucili cię na głęboką wodę. Przepraszam, znaczy
pana..
- Nie, tak jest w porządku. Mów mi Ethan. – posłał mi uroczy
uśmiech- Dlaczego twierdzisz, że rzucili
mnie na głęboką wodę?
- Jako pierwszą pacjentkę dostałeś tą socjopatyczną dziwkę z 306 –
westchnęłam przygryzając wargę.
Dr. Green wyraźnie się zmieszał, ale nie odrywał ode mnie wzroku. Ładnie rozegrane Janie, pochwaliłam się
w myślach.
- Może przejdziemy do badań? – zaproponowałam beztrosko. Ethan
wstał zza biurka i poszedł po potrzebny sprzęt. Gdy tylko zniknął za parawanem
szybko zdjęłam bluzkę i spodnie obnażając jeden z moich koronkowych kompletów.
Zdążyłam jeszcze poprawić włosy nim lekarz powrócił niosąc strzykawkę i komplet
próbówek na metalowej tacy ,która z hukiem uderzyła o podłogę gdy doktor mnie
zobaczył. Udałam zdziwioną jego reakcją.
- Pobieranie krwi? Zwykle zaczynamy od badań fizycznych.
- Dobrze – odchrząknął i podszedł do mnie.- Zacznę od zbadania
kręgosłupa – powiedział stając za mną – Mogłabyś ? – spytał dotykając moich
włosów
- Naturalnie – odparłam i zgarnęłam swoje loki do przodu
odsłaniając plecy. W trakcie tej czynności celowo musnęłam jego dłoń swoimi
palcami.
- Boli cię coś szczególnego? – zapytał po chwili spędzonej na
uciskaniu różnych partii moich pleców.
- Właściwie to tak – udałam lekko zmartwioną – Od paru dni dokucza
mi ból w kilku miejscach. Nie mogę sobie z nim poradzić. Może ty mi pomożesz? –
odwróciłam się i spojrzałam w jego niesamowite oczy. Mogłabym w nie patrzeć w
nieskończoność.
- Gdzie cię konkretnie boli? – spytał również patrząc w moje oczy.
- Może najłatwiej będzie jeśli pokażę? Mogę? – złapałam jego dłoń
i zaczęłam ją powoli przesuwać po swoim ciele.- Tu – przejechałam po obojczyku
– I tutaj.- zjechałam w dół jego dłonią, muskając biust, aż do pępka – I tam –
zaczęłam zjeżdżać jeszcze dalej aż skórę przykryła koronka. Zatrzymałam się.
- Nie mogę…- zaczął, ale nie odsunął się.
- Możesz – szepnęłam, kładąc jego drugą rękę na mojej tali.
Stanęłam na palcach i pocałowałam go delikatnie w usta - I co? Było aż tak źle?
– zapytałam ironicznie gładząc go po szorstkim policzku. Nie odpowiedział.
Chyba że za odpowiedź można uznać to że wpił się w moje usta przyciągając do
siebie.
Poczułam jak krew zaczyna dudnić mi w skroniach. Całował
nieziemsko. Kiedy on wsunął jedną dłoń w moje włosy a drugą przyciskał mnie do
siebie, zaczęłam zdejmować z niego kitel, poznając przy tym jego silne ramiona
i wyrzeźbiony tors.
- Jeśli tacy są wszyscy lekarze to ja jestem beznadziejnie chora!
– wyszeptałam –Chcę się z tobą pieprzyć… tu i teraz… muszę…– mruknęłam mu do
ucha w tych krótkich sekundach kiedy nasze usta nie były ze sobą złączone.
Rozległo się pukanie do drzwi. Odskoczyliśmy od siebie jak
oparzeni.
- Doktorze Green, długo jeszcze. Mam tu całą kolejkę uczniów na
badania. Ponoć jest pan sprawny i obeznany w fachu. Mógłby się pan pośpieszyć?
– powiedział zirytowany kobiecy głos za drzwiami gabinetu.
Spojrzeliśmy na siebie dalej ciężko oddychając. Moglibyśmy to
zrobić szybko, ale z nim nie chciałam się śpieszyć. On chyba pomyślał to samo.
- Będę czekał w gabinecie po badaniach. – powiedział poprawiając
rozpiętą do połowy koszulę. Zdążyłam zerknąć na jego idealnie umięśniony
brzuch. Warto będzie poczekać, pomyślałam
wciągając spodnie na tyłek. Ubrałam się i skierowała do wyjścia. Gdy miałam
rękę na klamce, cofnęłam się i podbiegłam do Ethana. Pocałował go z całą pasją
na jaką było mnie stać i szybko się odsunęłam. Chciałam go zostawić z poczuciem
niedosytu, by mieć pewność, że przyjdzie.
- Zobaczymy jak bardzo jest pan sprawny i obeznany w fachu, panie
doktorze – rzuciłam przez ramię wychodząc z gabinetu.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~Siemanko mordeczki!
Gratulacje dla wszystkich, którzy przebrnęli przez moje żałosne wypociny! Serio, szacun ludzie! Zastanawiam się czy jeszcze ktokolwiek to czyta i czy akceptujecie moją osobę i mój brak talentu? Wiem, że przy Vee wypadam suabo ale staram się jak mogę ^^
Jak opinie na temat rozdziału? Jest długi i włożyłam w niego mnóstwo pracy. Mam nadzieję, że dało się to czytać ;) Kolejny rozdział pewnie za tydzień bo chcemy trzymać was troszkę w napięciu (tych którzy jeszcze czytają). Poza tym wróciła nam szkoła i obie kończymy gimbazę więc spinamy tyłki i zakuwamy. Ja mam podwójny zapierdziel ze względu na treningi, zawody oraz chęć poprawienia zeszłorocznego świadectwa.
Nie wiem czemu to piszę >.<
A Wy jak dajecie radę kochani?
Lofki- kofki!
Lenny
P.S. Dziękujemy za ponad 4 tys. wyświetleń! Komentujcie tu i na twitterze (#rebellionff)!
niedziela, 31 sierpnia 2014
3 ~ Roxy
Siadłam naprzeciwko skupionej brunetki o paląco błękitnych oczach. Kiedy drzwi za rodzicami zamknęły się jej postawa zmieniła się. Nie była już taka uh... jakby to nazwać... sztywna?
-A więc... czego zaczęłaś się ciąć? Tylko proszę, bądźmy konkretne - zaczęła prosto z mostu.
-Bo moje życie to jedno wielkie gówno? - warknęłam.
-Okey. Teraz to ty przestań pieprzyć. Obie wiemy, że tak nie jest więc podaj mi prawdziwy powód - wzruszyła kościstymi ramionami.
-A ty? Co tu robisz? Zaczęłaś jako jedna z wariatek skończyłaś jako psycholożka? Powodzenia życzę.
-Hm... mocna jesteś. I spostrzegawcza. Nie złamią Cię tu tak szybko.
-Nie złamią mnie nigdy.
Uśmiechnęła się i luźno oparła o fotel. Podniosła brwi w oczekiwaniu na odpowiedź.
-Wszystko wokół zaczęło mnie dobijać. Rodzice mieli mnie gdzieś. Liczyła się tylko praca i reputacja. Jak już zaczęło się walić znalazłam sobie... przyjaciół - prychnęłam. - Nie ważne jacy byli, grunt, że byli. Przez chwilę miałam chłopaka, który prawie mnie zgwałcił. To chyba tyle. Wystarczy?
-Prawie?
-Możemy o tym nie rozmawiać?
-A bulimia? Anoreksja? - zignorowała mnie.
-W szkole wyzywali mnie od grubych. Po części mieli racje. Zawsze byłam trochę grubsza. Kiedyś gdzieś o tym poczytałam i stwierdziłam, że spróbuje.
-Często masz wahania nastrojów? - podniosła brew.
-Dość.
-A jak to jest z zadawaniem sobie bólu oprócz cięcia się? - wysunęła szczękę dotykając językiem tylnych zębów.
-Było - byłam zwięzła.
Następnie kobieta uderzyła dłońmi o uda i wstała. Zrobiłam to samo.
-Więc tak. Dostaniesz pokój z Jane Cardwith i już Ci współczuję, bo na jest tu na szczycie łańcucha pokarmowego. Nie jest popularna, po prostu wszyscy się jej boją - wyszłyśmy z jej gabinetu i skierowałyśmy się s prawo a następnie po schodach na górę. Wiszącym na szyi kluczem otworzyła bramkę i puściła mnie przodem. - Twoje rzeczy już tam są i radziłabym Ci nie odzywać się do Jane chyba, że lubisz dostać w twarz albo ona pierwsza się do Ciebie odezwie.
-A nie mogę dostać z kimś innym pokoju?
-Nie. Jak na ten moment to jedyne wolne miejsce.
-Boje się pytać dlaczego.
-Jej współlokatorka popełniła samobójstwo trzy tygodnie temu.
-Serio? Mam spać w łóżku trupa?
-Nie. Ona wyskoczyła przez okno na drut kolczasty. A po za tym na życzenie Jane wymieniliśmy łóżko i zmieniliśmy ustawienie w pokoju.
Po kolei mijałyśmy różne pomieszczenia a Anette objaśniała mi co gdzie się znajduje. Zahaczyłyśmy o bibliotekę w której siedział jakiś brunet.
-Może już Cię z nim poznam - pomyślała głośno lekarka. - Brooks!
Chłopak podskoczył i spojrzał w naszą stronę. Uśmiechnął się a następni odłożył książkę na fotel, wstając. Podszedł do nas.
-Luke to jest Roxy. Roxy to Luke. Nie będziecie razem w klasie ale chciałabym żebyś kogokolwiek poznała. Jest od Ciebie rok starszy ale tu i tak łączymy was w grupy przydziałami - wyjaśniła.
-Czyli to ty jesteś nową współlokatorką Pani Walniętej? - zaśmiał się kręcąc ręką przy skroni.
-Sądziłam, że to właśnie jest szkoła dla walniętych - odburknęłam.
-Spoko. Zacznę inaczej. Jesteś nową współlokatorką Jane? Współczuję. Jestem Luke - ponownie się uśmiechnął i, wow, tak jak ja miał dołeczek w lewym policzku. Wysunął rękę w moją stronę aby się przywitać lecz ja tylko skinęłam głową w jego stronę i wysiliłam się na sztuczny grymas mający przypominać... uśmiech, bo wiedziałam, że w każdym momencie może podwinąć mi się rękaw. Ruszyłam dalej za panią Monrow a Luke razem ze mną. - Więc czego tu jesteś?
-Uh... - szukałam innego 'schorzenia' niż cięcie się.
-Typowo dla dziewczyn. Zaburzenia odżywiania, bulimia, akoreksja - wyliczała brunetka a ja byłam wdzięczna, że nie podała głównego powodu mojego pobytu.
Szliśmy głównym holem. Po prawej stornie mijaliśmy globusy a po lewej wielkie okna. Pogoda była dość nietypowa jak na przedmieścia Londynu jesienią, bo świeciło słońce. Zobaczyłam jeszcze główną salę, której będziemy używać podczas WF-u, salę od muzyki i angielskiego, chemii i fizyki, stołówkę, plac na którym w ciepłą pogodę odbywały się zajęcia sportowe i inne pomieszczenia, których nie zapamiętałam. Na sam koniec weszliśmy na drugie piętro i skręciłyśmy w lewo.
-A ty nie idziesz? - spytałam gdy zauważyłam brak obecności Luka.
-Nie mogę. To żeńskie skrzydło. Za to ty możesz odwiedzać mnie. Pokój 167 - puścił mi perskie oko i ruszył w przeciwną stronę.
-To prawda? - spytałam. - To, że chłopaki nie mogą przychodzić do dziewczyn ale na odwrót już tak?
-Tak. Nie wiem dlaczego ale spytam dyrektorki, bo sama jestem ciekawa. Tyle tu pracuje i nie wiem. Nie ważne - pod koniec korytarza skręciłyśmy w prawo i na jego końcu po lewej stronie znajdowały się drzwi. Kurwa, zgubię się w tej szkole jak nic. - Tu jest twój pokój - Nacisnęła klamkę.
Weszłyśmy do pomieszczenia. Mojej współlokatorki Jane nie było.
-Hm... teraz zapewne jest w stołówce albo na zajęciach z profesorem Rochester'em. Tak więc, nie wiem co Ci jeszcze mogę powiedzieć. Masz pytania?
-Masz mapę? Bo już się zgubiłam.
-Jak dobrze pójdzie i dogadasz się z Jane to może nie będzie taka zła i pokaże Ci szkołę - zawiesiła głos i roześmiała się na głos. Gdy napotkała moje zaskoczone spojrzenie wyjaśniła - Przepraszam, ale nie jestem w stanie wyobrazić sobie Jane - znowu wybuch śmiechu.
-Co ja? - w drzwiach pojawiła się brunetka o porcelanowej cerze. Mimo wszystko była... no cóż piękna. Jej włosy opadały lokami na ramiona a błękitne tęczówki skanowały moje ciało. Miała wyraźnie zarysowane kości policzkowe a jej drobne usta złączyły się w linię, kiedy zauważyła, że ja również jej się przyglądam. Była mniej więcej mojego wzrostu. Do głowy nasunęło mi się pytanie dlaczego wszyscy się jej boją skoro wygląda tak niewinnie. Na jej lewym nadgarstku widniała czerwona opaska. Od razu dopisałam to do listy rzeczy o których muszę się dowiedzieć. Z każdą minutą w ATM, zestawienie powiększało się. - To jest ta pomarańczowa ? - spytała patrząc na mnie jak na małego kotka który zgubił się w na ulicy.
-Tak - wymownie spojrzała na dziewczynę.
-No co?! Przecież jej nie zjem?! Ani nie zabiję - prychnęła. - Jeszcze - mruknęła do wychodzącej lekarki.
Drzwi się zamknęły a ja zostałam sama w pokoju z tajemniczą Jane Cardwish. Dziewczyna zrzuciła ciężkie buty i wskoczyła do łóżka zakopując się w pościeli. Założyła słuchawki na uszy i puściła muzykę. Nawet z odległości kilku metrów rozpoznałam Knight of Cydonia Muse'u. Zrozumiałam,że nie mogę liczyć na więcej z jej strony. Przynajmniej miałam pewność, że słuchamy podobnej muzyki.
Rozpięłam małą walizkę w której były buty i wszystkie kosmetyki. Przy łóżku Jane była wnęka wyposażona w dwie pary drzwi. Zakładam, że tam znajdowała się nasza szafa. Wyciągnęłam trzy pary Convers'ów, i nie, nie szpanie po porostu te buty są zajebiście wygodne. Parę czarnych i granatowych Vans'ów, jedną parę skate'ówek i klapki. W bagażu zostały jeszcze sztyblety, które nosiłam jako kalosze i emu. Nagle dziewczyna wstała i zniknęła we wnęce. Wróciła po chwili powracając do pościeli. Weszłam do szafy. Zauważyłam, że połowa z czternastu półek jest wolna, więc zaczęłam zagospodarowywać swoją część. Na drzwiach spostrzegłam liczne bruzdy. Jakby ktoś ciął drewno nożem. Wtedy zrozumiałam, że to kalendarz.
- Jak długo jesteś w ATM ? - nie mogłam się powstrzymać i zapytałam. Jane zmierzyła mnie wzrokiem. Poczułam się jakby miała lasery w oczach.
- Dziesięć lat - odpowiedziała po chwili namysłu.
-To coś ty zrobiła? W wieku, powiedzmy siedmiu lat, bo stawiam, że jesteśmy z jednego rocznika, zabiłaś rodzinę?
Nie odpowiedziała tylko posłała mi przerażający uśmiech i stwierdziłam, że lepiej nie drążyć tematu.
-Rozpakuj się. Mam nadzieję, że pół godziny Ci wystarczy? - zakomenderowała
-Tak, raczej tak.
-No to jak nie chcesz się zgubić to tu siedź. Będę za równo trzydzieści minut - odparła i wyszła.
Odetchnęłam z ulgą. Wydawała się dość dziwna. Rozłożyłam swoje ciuchy na półkach a następnie do półki przy łóżku włożyłam telefon, dwie pary słuchawek, dwie książki, szczotkę do włosów, ładowarkę do telefonu i laptopa. Komputer wsunęłam za łóżko. Reszta pozostała w torbach. Jedna z nich, mała, czarna, nie rzucająca się w oczy znalazła swoje miejsce w kącie garderoby. Na podłodze zauważyłam uwypuklenie. Delikatnie dotknęłam tego miejsca, które okazało się schowkiem. Kiedy już miałam podnieść niewielką klapę do moich uszu dotarł trzask drzwi. Szybko odstawiłam walizkę i wróciłam do pokoju.
-Zadomowiona? - prychnęła od niechcenia. - Tak w ogóle to ty znasz moje imię a ja twojego nie. Więc?
-Roxy.
-Dobra. Mamy jeszcze koło dwudziestu minut do obiadu. Powiesz mi coś o sobie?
-Po co Ci to? Za dwa miesiące mnie tu nie będzie - warknęłam poprawiając pościel.
-Naprawdę myślisz, że stąd wyjdziesz? - zaśmiała się.
-Tak. Rodzice po mnie przyjadą.
-Oj, jeszcze wiele się musisz nauczyć o tym miejscu. Nie lubię udawać Bóg wie kogo, jednak jestem wybitnie inteligentna. Mogę zrobić dla Ciebie wyjątek i ogólnie poznać Cię z tym cholerstwem, które nazywają szkołą. W zamian coś mi o sobie powiesz. Dawno nie widziałam pomarańczowej.
-Dziękuję, nie skorzystam. Długo tu nie zabaluje.- wolałam się nie pytać o co jej do cholery chodziło z tą "pomarańczową".
-Nikt stąd nie wyszedł. No prawie nikt ale to jest tak naprawdę niemożliwe. Gdyby to było dostatecznie proste by taka słodka blondyneczka jak ty sobie dała z tym radę, uwierz mi, nie byłoby mnie tu teraz z tobą.
-Ciekawe. I nie jestem słodka. Nie znasz mnie, nie oceniaj - fuknęłam.
-Są trzy sposoby - kontynuowała ignorując moje warknięcie. - Jako trup, jako Ashton Irwin lub pół trup zwany Luke'iem Hemmings'em ale to inna bajka.
-Możemy po prostu posiedzieć, pomilczeć i udawać, że wcale nie spędzimy w tym pokoju razem czasu? Po prostu ignorować się? Oczywiście w granicach rozsądku.
Zamyśliła się po czym wróciła na swoje miejsce na łóżku. Obie wpatrywałyśmy się w sufit. Nagle nabrałam chęci porozmawiania z nią, zadania choć jednego z setek pytań kłębiących się w moim mózgu, jednak moja duma nie pozwoliła mi na to. Dokładnie dwadzieścia minut później przyszła jedna z opiekunek oznajmiając, że czas na obiad. Wstałyśmy z łóżek. Nie zmieniłam ciuchów i na razie nie miałam takiego zamiaru. Dziewczyna z gracją opuściła pomieszczenie jednak ja się zawahałam. Chwilę potem znów pokazała się w drzwiach.
-Idziesz? Za nieobecność dorzucą Ci podwójną dawkę jakiegoś świństwa. Jeśli chcesz mogę Ci pokazać jak tu przetrwać. Ale to kosztuje - uśmiechnęła się chytrze.
-Co chcesz?
-Po pierwsze: nie grzeb pod moim łóżkiem. Po drugie: spóźniaj się. Dostaniesz podwójną dawkę leków i oddasz mi. Ale jeżeli komuś powiesz to Cię zabije. Układ? - podeszła do mnie i wyciągnęła rękę. - Skoro uważasz, że stąd wyjdziesz...
-Bo wyjdę - przerwałam
-Powodzenia ...To lepiej nie zginąć w tych murach. To jak ? - znów podniosła brew w oczekiwaniu na mój wybór.
-Zgoda - złączyłam nasze dłonie razem a następnie obie przecięłyśmy przysłowiową przysięgę. - Co mam zrobić żeby jakoś przemycić te leki? Nie jestem idiotką. Na pewno was pilnują żebyście wszystko grzecznie połknęli - spytałam wychodząc z pokoju.
-Leki dostajemy po jedzeniu. Nie pij nic tuż po posiłku. Tabletki schowaj pod językiem a później jak już wyjdziemy ze stołówki wyplujesz i oddasz je mi.
-Prostsze niż myślałam - mruknęłam.
Przemieszczałyśmy się krętymi korytarzami. Przy końcu głównego holu zatrzymała mnie. Widziałam jak z pokojów wychodzą dziewczyny a w oddali zauważyłam również kilka męskich sylwetek. Jane przystawiła chudziutki palec do usta nakazując mi być cicho. Kiedy po kilku minutach korytarz opustoszał brunetka spojrzała na zegarek znajdujący się naprzeciwko nas. Odczekałyśmy aż większa wskazówka ustawiła się równo na szóstce. Było już w pół do szóstej. Ruszyłyśmy do schodów. Po drodze starałam się zapamiętać jak najwięcej szczegółów aby bez większego kłopotu wrócić do pokoju. Zeszłyśmy na pierwsze piętro gdzie mieściły się wszystkie 'szkolne' sale itp. Podążałam za brunetką, która zatrzymała się przy podwójnych, otwartych drzwiach. Na ich środku widniała plakietka z napisem 'Stołówka". Kiedy tylko przekroczyłyśmy próg wszystkie krzyki, piski i dźwięki sztućców odbijanych o talerze ucichły. Oczy wszystkich skierowane były na nas. Zastanawiałam się czy patrzą na mnie czy Jane ale ona się z tym nie kłopotała. Po prostu jak gdyby nigdy nic podeszła do kontuaru i wzięła tacę. Poszłam w jej ślady starając się uporczywe spojrzenia.
-Jak dajesz z tym radę? - szepnęłam odbierając talerz z kotletem mielonym, sałatką i ziemniakami.
-Lata praktyki.
-Chwilę - zatrzymała mnie kucharka. - Jaki przydział?
-Jest nowa. Pomarańczowa. Jeśli będą jakieś komplikacje to na moją odpowiedzialność - zsumowała a kobieta kiwnęła głową.
-Przepraszam - odparłam niepewnie. - Czy mogłabym dostać coś innego? Jestem wegetarianką. Nie jadam kotletów.
-Przykro mi. Jesteś z pomarańczu. Musisz to wziąć.
-To chociaż może pani zabrać tego kotleta? - posłałam jej uśmiech i powinna czuć się zaszczycona, bo był to mój, pierwszy, szczery uśmiech w tym miejscu.
-No dobra. Dawaj - próbowała udawać, że nadal jest wredna i naburmuszona jednak zauważyłam, że ucieszyło ją to, że ktoś jest tu dla niej miły.
Usiadłam razem z Jane w kącie stołówki. Ciekawskie spojrzenia opuściły już nasze ciała jednak hałas nie powrócił. Niby było głośniej niż kiedy zabierałyśmy jedzenie jednak nie powrócił do ilości decybeli sprzed naszego przybycia. Rozejrzałam się ab sprawdzić czy nikt na mnie nie patrzy. Nie lubiłam kiedy ktoś przygląda mi się jak jem. Czuję wtedy, że myśli 'Jezu! Taka gruba i dalej wpieprza!'. Tak, to było moje standardowe myślenie. Grzebałam w talerzy, Jane jadła normalnie kiedy ktoś dosiadł się do naszego stolika.
-Cześć Roxy - przywitał się Luke.
-Ty w ogóle tu mieszkasz? - prychnęła siedząca po mojej prawej stronie Cardwish
-Tak. Od dwóch lat.
-Jesteś tego pewien? - zapytała podejrzliwie.
-Tak... - odpowiedział Brooks po chwili namysłu. Zobaczyłam, że się waha. Jakby nie był pewien.
-A może to się tylko dzieje w twojej głowie - Jane wstała i podeszła do chłopaka. - Tu - przyłożyła palec do jego czoła. - To tylko głosy, tam w środku .
Wtedy Luke złapał się za głowę.
- Nie, nie, nie, nie! - krzyczał
- Słyszysz je ? Słyszysz je choć nikt nie mówi. Rozsadzają twój mały móżdżek od środ... - syczała mu do ucha a on zakrywał się dłońmi.
-Wystarczy! - wyrwało mi się. Byłam w szoku.
Ku mojemu zaskoczeniu Jane zamilkła.
-Żryj albo spieprzaj - warknęła a chłopak uciekł od stołu, ciągle trzymając się za głowę i zostawiając swoją tacę.
-Co to miało być?! Jak mo... - zaczęłam.
-Nigdy mi nie przerywaj - powiedziała takim tonem, że dostałam gęsiej skórki. - Nigdy. Ani z tym pierdolonym schizofrenikiem ani z nikim innym.
Jane powróciła do przerwanego posiłku. Nie oderwałam wzroku od talerza. Nabrałam niewielką porcję i wsunęłam ją ostrożnie do ust. Nie była zła. Posiłek trwał w ciszy. Kiedy nasze porcje zostały zjedzone wstaliśmy i odniosłyśmy talerze. Następnie uformowała się kolejka jak mnie mam po leki. Jane stałą przede mną. Kiedy odebrała swoją dawkę dyskretnie pokazała mi jak mam ukryć tabletki. Następnie wystawiła język aby pokazać, że nic na nim nie zostało. Stanęła przy drzwiach opierając się o ścianę. Czekała na mnie. Przełknęłam całą ślinę jaka znajdowała się w mojej buzi a następnie po podaniu na razie nic nie znaczącego koloru, odebrałam kieliszek z nie małą ilością tabletek. Niepostrzeżenie wsypałam całą zawartość naczynia pod język i oddałam je.
-Wystaw język - przewróciłam teatralnie oczami a następnie wykonałam jej polecenie. - Dobra, idź.
Podeszłam do Jane, która spojrzała na mnie pytająco a ja tylko skinęłam głową. Wyszłyśmy z pomieszczenia a ja czułam jak te cholerne leki mi się rozpuszczają a cierpki smak wstępuje na język. Zaszłyśmy za róg. Dziewczyna wypluła każdą tabletkę na dłoń a następnie wystawiła ją w moją stronę.
-Serio? - mruknęłam ale wyplułam wszystko. Zaczęłam mlaskać językiem aby pozbyć się tego obrzydliwego smaku jednak on nie ustępował. - Masz coś do picia?
-Nie. Dostajemy picie tylko na stołówce. Ale nie wracaj tam, bo coś zaczną podejrzewać. Po prostu przywyknij. Za góra tydzień nie będzie Ci to przeszkadzać.
-A ile razy dziennie dostajemy dawki?
-Zależy. Ale zważając na to, że jesteś pomarańczowa to z rana trzy tabletki, po południu cztery i na wieczór siedem.
-Siedem? - pisnęłam. - A to ze mnie robią wariatkę.
Nie odpowiedziała. Ruszyła korytarzem a ja pobiegłam za nią. Naprawdę szybko chodziła.
- Musisz odebrać opaskę, bo nie będę wszędzie za Tobą łazić- powiedziała gdy znów się zrównałyśmy ze sobą.
-Gdzie ją mogę dostać?
-U Ann. Zaprowadzę Cię.
Zeszłyśmy na parter zatrzymując się koło recepcji oddzielonej kratą.
-Hej Adie. Poprosisz doktor Monrow.
-A co ty Cardwish takiego dla mnie zrobiłaś, że miałabym spełnić twoją prośbę? - spytała odwracając się do nas.
-Jeszcze Cię nie zabiłam. To nie dla mnie tylko dla niej - wskazała na mnie kciukiem. - Nie dostała przydziału. A ja nie mam zamiaru robić za jej niańkę.
Chwilę potem w okienku pojawiła się Anette. Jane powtórzyła prośbę a następnie lekarka zaprosiła mnie do swojego biura.
-Poczekam - odparła brunetka siadając na podłodze, opierając plecy o kontuar.
Weszłam do gabinetu gdzie kobieta wyjęła pomarańczową opaskę zakończoną metalowymi skuwkami. Zapięła mi ją na lewym przegubie i odrzekła, że mogę wracać co siebie. Zastałam nastolatkę w miejscu w którym ja zostawiłam. Jak tylko znalazłyśmy się w pokoju każda zajęła się sobą. Przed dziesiątą wieczorem przyszła opiekunka oznajmiając, że za godzinę jest cisza nocna i mamy się iść myć.
-Um, pokażesz mi gdzie jest łazienka? - spytałam.
-Jasne. Ale musisz wiedzieć, że ja kąpię się po ciszy nocnej, żeby nikt mi nie przeszkadzał.
-Okey. Czyli mam godzinę?
Po raz pierwszy ujrzałam na jej twarzy szczery uśmiech. Czułam się zaaprobowana. Może i traktowała mnie trochę jak idiotkę i nie wiedziała dlaczego tu jestem ale zauważalnie się polubiłyśmy - biorąc pod uwagę jak traktuje innych. W każdym razie ja polubiłam ją. Wydawała się osobą wartą uwagi. Kimś na moim poziomie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hejcia! Co tak mało kom pod ostatnim rozdziałem. Przecież Mati świetnie pisze. Osobiście zatracam się w jej twórczości.
Tak więc jest trójeczka. Co sądzicie? Czekam na wasze opinie. W końcu Jane i Roxy się spotkał i jak widać nie lubią się ale jakieś tam zdanie Rox ma o wrednej jędzowatej pannie Carwish.
Z okazji jutrzejszego rozpoczęcia roku życzę wam duuużo cierpliwości. Osobiście właśnie będę kończyć gimbaze tak, więc czeka mnie sporo pracy.
No właśnie. Trzeba przejść do tej... mniej miłej części. Nie mam zielonego pojęcia jak to będzie z rozdziałami. Na pewno będzie to zależało od waszej aktywności. Ale sądzę, że damy radę dodać rozdział tak... raz w tygodniu koło soboty. Pasuje? Oczywiście muszą być jakieś komentarze. Wolimy wiedzieć czy ktoś czyta to co tam nam w duszy zagrało.
Jeśli to dla was wygodzniejsze zostawiajcie opinie na tt pod hashtagiem #Rebellionff
Dobra, starczy. Buziaki, powodzenia w szkole i czekamy na komcie :*
Lofciam Vee
-A więc... czego zaczęłaś się ciąć? Tylko proszę, bądźmy konkretne - zaczęła prosto z mostu.
-Bo moje życie to jedno wielkie gówno? - warknęłam.
-Okey. Teraz to ty przestań pieprzyć. Obie wiemy, że tak nie jest więc podaj mi prawdziwy powód - wzruszyła kościstymi ramionami.
-A ty? Co tu robisz? Zaczęłaś jako jedna z wariatek skończyłaś jako psycholożka? Powodzenia życzę.
-Hm... mocna jesteś. I spostrzegawcza. Nie złamią Cię tu tak szybko.
-Nie złamią mnie nigdy.
Uśmiechnęła się i luźno oparła o fotel. Podniosła brwi w oczekiwaniu na odpowiedź.
-Wszystko wokół zaczęło mnie dobijać. Rodzice mieli mnie gdzieś. Liczyła się tylko praca i reputacja. Jak już zaczęło się walić znalazłam sobie... przyjaciół - prychnęłam. - Nie ważne jacy byli, grunt, że byli. Przez chwilę miałam chłopaka, który prawie mnie zgwałcił. To chyba tyle. Wystarczy?
-Prawie?
-Możemy o tym nie rozmawiać?
-A bulimia? Anoreksja? - zignorowała mnie.
-W szkole wyzywali mnie od grubych. Po części mieli racje. Zawsze byłam trochę grubsza. Kiedyś gdzieś o tym poczytałam i stwierdziłam, że spróbuje.
-Często masz wahania nastrojów? - podniosła brew.
-Dość.
-A jak to jest z zadawaniem sobie bólu oprócz cięcia się? - wysunęła szczękę dotykając językiem tylnych zębów.
-Było - byłam zwięzła.
Następnie kobieta uderzyła dłońmi o uda i wstała. Zrobiłam to samo.
-Więc tak. Dostaniesz pokój z Jane Cardwith i już Ci współczuję, bo na jest tu na szczycie łańcucha pokarmowego. Nie jest popularna, po prostu wszyscy się jej boją - wyszłyśmy z jej gabinetu i skierowałyśmy się s prawo a następnie po schodach na górę. Wiszącym na szyi kluczem otworzyła bramkę i puściła mnie przodem. - Twoje rzeczy już tam są i radziłabym Ci nie odzywać się do Jane chyba, że lubisz dostać w twarz albo ona pierwsza się do Ciebie odezwie.
-A nie mogę dostać z kimś innym pokoju?
-Nie. Jak na ten moment to jedyne wolne miejsce.
-Boje się pytać dlaczego.
-Jej współlokatorka popełniła samobójstwo trzy tygodnie temu.
-Serio? Mam spać w łóżku trupa?
-Nie. Ona wyskoczyła przez okno na drut kolczasty. A po za tym na życzenie Jane wymieniliśmy łóżko i zmieniliśmy ustawienie w pokoju.
Po kolei mijałyśmy różne pomieszczenia a Anette objaśniała mi co gdzie się znajduje. Zahaczyłyśmy o bibliotekę w której siedział jakiś brunet.
-Może już Cię z nim poznam - pomyślała głośno lekarka. - Brooks!
Chłopak podskoczył i spojrzał w naszą stronę. Uśmiechnął się a następni odłożył książkę na fotel, wstając. Podszedł do nas.
-Luke to jest Roxy. Roxy to Luke. Nie będziecie razem w klasie ale chciałabym żebyś kogokolwiek poznała. Jest od Ciebie rok starszy ale tu i tak łączymy was w grupy przydziałami - wyjaśniła.
-Czyli to ty jesteś nową współlokatorką Pani Walniętej? - zaśmiał się kręcąc ręką przy skroni.
-Sądziłam, że to właśnie jest szkoła dla walniętych - odburknęłam.
-Spoko. Zacznę inaczej. Jesteś nową współlokatorką Jane? Współczuję. Jestem Luke - ponownie się uśmiechnął i, wow, tak jak ja miał dołeczek w lewym policzku. Wysunął rękę w moją stronę aby się przywitać lecz ja tylko skinęłam głową w jego stronę i wysiliłam się na sztuczny grymas mający przypominać... uśmiech, bo wiedziałam, że w każdym momencie może podwinąć mi się rękaw. Ruszyłam dalej za panią Monrow a Luke razem ze mną. - Więc czego tu jesteś?
-Uh... - szukałam innego 'schorzenia' niż cięcie się.
-Typowo dla dziewczyn. Zaburzenia odżywiania, bulimia, akoreksja - wyliczała brunetka a ja byłam wdzięczna, że nie podała głównego powodu mojego pobytu.
Szliśmy głównym holem. Po prawej stornie mijaliśmy globusy a po lewej wielkie okna. Pogoda była dość nietypowa jak na przedmieścia Londynu jesienią, bo świeciło słońce. Zobaczyłam jeszcze główną salę, której będziemy używać podczas WF-u, salę od muzyki i angielskiego, chemii i fizyki, stołówkę, plac na którym w ciepłą pogodę odbywały się zajęcia sportowe i inne pomieszczenia, których nie zapamiętałam. Na sam koniec weszliśmy na drugie piętro i skręciłyśmy w lewo.
-A ty nie idziesz? - spytałam gdy zauważyłam brak obecności Luka.
-Nie mogę. To żeńskie skrzydło. Za to ty możesz odwiedzać mnie. Pokój 167 - puścił mi perskie oko i ruszył w przeciwną stronę.
-To prawda? - spytałam. - To, że chłopaki nie mogą przychodzić do dziewczyn ale na odwrót już tak?
-Tak. Nie wiem dlaczego ale spytam dyrektorki, bo sama jestem ciekawa. Tyle tu pracuje i nie wiem. Nie ważne - pod koniec korytarza skręciłyśmy w prawo i na jego końcu po lewej stronie znajdowały się drzwi. Kurwa, zgubię się w tej szkole jak nic. - Tu jest twój pokój - Nacisnęła klamkę.
Weszłyśmy do pomieszczenia. Mojej współlokatorki Jane nie było.
-Hm... teraz zapewne jest w stołówce albo na zajęciach z profesorem Rochester'em. Tak więc, nie wiem co Ci jeszcze mogę powiedzieć. Masz pytania?
-Masz mapę? Bo już się zgubiłam.
-Jak dobrze pójdzie i dogadasz się z Jane to może nie będzie taka zła i pokaże Ci szkołę - zawiesiła głos i roześmiała się na głos. Gdy napotkała moje zaskoczone spojrzenie wyjaśniła - Przepraszam, ale nie jestem w stanie wyobrazić sobie Jane - znowu wybuch śmiechu.
-Co ja? - w drzwiach pojawiła się brunetka o porcelanowej cerze. Mimo wszystko była... no cóż piękna. Jej włosy opadały lokami na ramiona a błękitne tęczówki skanowały moje ciało. Miała wyraźnie zarysowane kości policzkowe a jej drobne usta złączyły się w linię, kiedy zauważyła, że ja również jej się przyglądam. Była mniej więcej mojego wzrostu. Do głowy nasunęło mi się pytanie dlaczego wszyscy się jej boją skoro wygląda tak niewinnie. Na jej lewym nadgarstku widniała czerwona opaska. Od razu dopisałam to do listy rzeczy o których muszę się dowiedzieć. Z każdą minutą w ATM, zestawienie powiększało się. - To jest ta pomarańczowa ? - spytała patrząc na mnie jak na małego kotka który zgubił się w na ulicy.
-Tak - wymownie spojrzała na dziewczynę.
-No co?! Przecież jej nie zjem?! Ani nie zabiję - prychnęła. - Jeszcze - mruknęła do wychodzącej lekarki.
Drzwi się zamknęły a ja zostałam sama w pokoju z tajemniczą Jane Cardwish. Dziewczyna zrzuciła ciężkie buty i wskoczyła do łóżka zakopując się w pościeli. Założyła słuchawki na uszy i puściła muzykę. Nawet z odległości kilku metrów rozpoznałam Knight of Cydonia Muse'u. Zrozumiałam,że nie mogę liczyć na więcej z jej strony. Przynajmniej miałam pewność, że słuchamy podobnej muzyki.
Rozpięłam małą walizkę w której były buty i wszystkie kosmetyki. Przy łóżku Jane była wnęka wyposażona w dwie pary drzwi. Zakładam, że tam znajdowała się nasza szafa. Wyciągnęłam trzy pary Convers'ów, i nie, nie szpanie po porostu te buty są zajebiście wygodne. Parę czarnych i granatowych Vans'ów, jedną parę skate'ówek i klapki. W bagażu zostały jeszcze sztyblety, które nosiłam jako kalosze i emu. Nagle dziewczyna wstała i zniknęła we wnęce. Wróciła po chwili powracając do pościeli. Weszłam do szafy. Zauważyłam, że połowa z czternastu półek jest wolna, więc zaczęłam zagospodarowywać swoją część. Na drzwiach spostrzegłam liczne bruzdy. Jakby ktoś ciął drewno nożem. Wtedy zrozumiałam, że to kalendarz.
- Jak długo jesteś w ATM ? - nie mogłam się powstrzymać i zapytałam. Jane zmierzyła mnie wzrokiem. Poczułam się jakby miała lasery w oczach.
- Dziesięć lat - odpowiedziała po chwili namysłu.
-To coś ty zrobiła? W wieku, powiedzmy siedmiu lat, bo stawiam, że jesteśmy z jednego rocznika, zabiłaś rodzinę?
Nie odpowiedziała tylko posłała mi przerażający uśmiech i stwierdziłam, że lepiej nie drążyć tematu.
-Rozpakuj się. Mam nadzieję, że pół godziny Ci wystarczy? - zakomenderowała
-Tak, raczej tak.
-No to jak nie chcesz się zgubić to tu siedź. Będę za równo trzydzieści minut - odparła i wyszła.
Odetchnęłam z ulgą. Wydawała się dość dziwna. Rozłożyłam swoje ciuchy na półkach a następnie do półki przy łóżku włożyłam telefon, dwie pary słuchawek, dwie książki, szczotkę do włosów, ładowarkę do telefonu i laptopa. Komputer wsunęłam za łóżko. Reszta pozostała w torbach. Jedna z nich, mała, czarna, nie rzucająca się w oczy znalazła swoje miejsce w kącie garderoby. Na podłodze zauważyłam uwypuklenie. Delikatnie dotknęłam tego miejsca, które okazało się schowkiem. Kiedy już miałam podnieść niewielką klapę do moich uszu dotarł trzask drzwi. Szybko odstawiłam walizkę i wróciłam do pokoju.
-Zadomowiona? - prychnęła od niechcenia. - Tak w ogóle to ty znasz moje imię a ja twojego nie. Więc?
-Roxy.
-Dobra. Mamy jeszcze koło dwudziestu minut do obiadu. Powiesz mi coś o sobie?
-Po co Ci to? Za dwa miesiące mnie tu nie będzie - warknęłam poprawiając pościel.
-Naprawdę myślisz, że stąd wyjdziesz? - zaśmiała się.
-Tak. Rodzice po mnie przyjadą.
-Oj, jeszcze wiele się musisz nauczyć o tym miejscu. Nie lubię udawać Bóg wie kogo, jednak jestem wybitnie inteligentna. Mogę zrobić dla Ciebie wyjątek i ogólnie poznać Cię z tym cholerstwem, które nazywają szkołą. W zamian coś mi o sobie powiesz. Dawno nie widziałam pomarańczowej.
-Dziękuję, nie skorzystam. Długo tu nie zabaluje.- wolałam się nie pytać o co jej do cholery chodziło z tą "pomarańczową".
-Nikt stąd nie wyszedł. No prawie nikt ale to jest tak naprawdę niemożliwe. Gdyby to było dostatecznie proste by taka słodka blondyneczka jak ty sobie dała z tym radę, uwierz mi, nie byłoby mnie tu teraz z tobą.
-Ciekawe. I nie jestem słodka. Nie znasz mnie, nie oceniaj - fuknęłam.
-Są trzy sposoby - kontynuowała ignorując moje warknięcie. - Jako trup, jako Ashton Irwin lub pół trup zwany Luke'iem Hemmings'em ale to inna bajka.
-Możemy po prostu posiedzieć, pomilczeć i udawać, że wcale nie spędzimy w tym pokoju razem czasu? Po prostu ignorować się? Oczywiście w granicach rozsądku.
Zamyśliła się po czym wróciła na swoje miejsce na łóżku. Obie wpatrywałyśmy się w sufit. Nagle nabrałam chęci porozmawiania z nią, zadania choć jednego z setek pytań kłębiących się w moim mózgu, jednak moja duma nie pozwoliła mi na to. Dokładnie dwadzieścia minut później przyszła jedna z opiekunek oznajmiając, że czas na obiad. Wstałyśmy z łóżek. Nie zmieniłam ciuchów i na razie nie miałam takiego zamiaru. Dziewczyna z gracją opuściła pomieszczenie jednak ja się zawahałam. Chwilę potem znów pokazała się w drzwiach.
-Idziesz? Za nieobecność dorzucą Ci podwójną dawkę jakiegoś świństwa. Jeśli chcesz mogę Ci pokazać jak tu przetrwać. Ale to kosztuje - uśmiechnęła się chytrze.
-Co chcesz?
-Po pierwsze: nie grzeb pod moim łóżkiem. Po drugie: spóźniaj się. Dostaniesz podwójną dawkę leków i oddasz mi. Ale jeżeli komuś powiesz to Cię zabije. Układ? - podeszła do mnie i wyciągnęła rękę. - Skoro uważasz, że stąd wyjdziesz...
-Bo wyjdę - przerwałam
-Powodzenia ...To lepiej nie zginąć w tych murach. To jak ? - znów podniosła brew w oczekiwaniu na mój wybór.
-Zgoda - złączyłam nasze dłonie razem a następnie obie przecięłyśmy przysłowiową przysięgę. - Co mam zrobić żeby jakoś przemycić te leki? Nie jestem idiotką. Na pewno was pilnują żebyście wszystko grzecznie połknęli - spytałam wychodząc z pokoju.
-Leki dostajemy po jedzeniu. Nie pij nic tuż po posiłku. Tabletki schowaj pod językiem a później jak już wyjdziemy ze stołówki wyplujesz i oddasz je mi.
-Prostsze niż myślałam - mruknęłam.
Przemieszczałyśmy się krętymi korytarzami. Przy końcu głównego holu zatrzymała mnie. Widziałam jak z pokojów wychodzą dziewczyny a w oddali zauważyłam również kilka męskich sylwetek. Jane przystawiła chudziutki palec do usta nakazując mi być cicho. Kiedy po kilku minutach korytarz opustoszał brunetka spojrzała na zegarek znajdujący się naprzeciwko nas. Odczekałyśmy aż większa wskazówka ustawiła się równo na szóstce. Było już w pół do szóstej. Ruszyłyśmy do schodów. Po drodze starałam się zapamiętać jak najwięcej szczegółów aby bez większego kłopotu wrócić do pokoju. Zeszłyśmy na pierwsze piętro gdzie mieściły się wszystkie 'szkolne' sale itp. Podążałam za brunetką, która zatrzymała się przy podwójnych, otwartych drzwiach. Na ich środku widniała plakietka z napisem 'Stołówka". Kiedy tylko przekroczyłyśmy próg wszystkie krzyki, piski i dźwięki sztućców odbijanych o talerze ucichły. Oczy wszystkich skierowane były na nas. Zastanawiałam się czy patrzą na mnie czy Jane ale ona się z tym nie kłopotała. Po prostu jak gdyby nigdy nic podeszła do kontuaru i wzięła tacę. Poszłam w jej ślady starając się uporczywe spojrzenia.
-Jak dajesz z tym radę? - szepnęłam odbierając talerz z kotletem mielonym, sałatką i ziemniakami.
-Lata praktyki.
-Chwilę - zatrzymała mnie kucharka. - Jaki przydział?
-Jest nowa. Pomarańczowa. Jeśli będą jakieś komplikacje to na moją odpowiedzialność - zsumowała a kobieta kiwnęła głową.
-Przepraszam - odparłam niepewnie. - Czy mogłabym dostać coś innego? Jestem wegetarianką. Nie jadam kotletów.
-Przykro mi. Jesteś z pomarańczu. Musisz to wziąć.
-To chociaż może pani zabrać tego kotleta? - posłałam jej uśmiech i powinna czuć się zaszczycona, bo był to mój, pierwszy, szczery uśmiech w tym miejscu.
-No dobra. Dawaj - próbowała udawać, że nadal jest wredna i naburmuszona jednak zauważyłam, że ucieszyło ją to, że ktoś jest tu dla niej miły.
Usiadłam razem z Jane w kącie stołówki. Ciekawskie spojrzenia opuściły już nasze ciała jednak hałas nie powrócił. Niby było głośniej niż kiedy zabierałyśmy jedzenie jednak nie powrócił do ilości decybeli sprzed naszego przybycia. Rozejrzałam się ab sprawdzić czy nikt na mnie nie patrzy. Nie lubiłam kiedy ktoś przygląda mi się jak jem. Czuję wtedy, że myśli 'Jezu! Taka gruba i dalej wpieprza!'. Tak, to było moje standardowe myślenie. Grzebałam w talerzy, Jane jadła normalnie kiedy ktoś dosiadł się do naszego stolika.
-Cześć Roxy - przywitał się Luke.
-Ty w ogóle tu mieszkasz? - prychnęła siedząca po mojej prawej stronie Cardwish
-Tak. Od dwóch lat.
-Jesteś tego pewien? - zapytała podejrzliwie.
-Tak... - odpowiedział Brooks po chwili namysłu. Zobaczyłam, że się waha. Jakby nie był pewien.
-A może to się tylko dzieje w twojej głowie - Jane wstała i podeszła do chłopaka. - Tu - przyłożyła palec do jego czoła. - To tylko głosy, tam w środku .
Wtedy Luke złapał się za głowę.
- Nie, nie, nie, nie! - krzyczał
- Słyszysz je ? Słyszysz je choć nikt nie mówi. Rozsadzają twój mały móżdżek od środ... - syczała mu do ucha a on zakrywał się dłońmi.
-Wystarczy! - wyrwało mi się. Byłam w szoku.
Ku mojemu zaskoczeniu Jane zamilkła.
-Żryj albo spieprzaj - warknęła a chłopak uciekł od stołu, ciągle trzymając się za głowę i zostawiając swoją tacę.
-Co to miało być?! Jak mo... - zaczęłam.
-Nigdy mi nie przerywaj - powiedziała takim tonem, że dostałam gęsiej skórki. - Nigdy. Ani z tym pierdolonym schizofrenikiem ani z nikim innym.
Jane powróciła do przerwanego posiłku. Nie oderwałam wzroku od talerza. Nabrałam niewielką porcję i wsunęłam ją ostrożnie do ust. Nie była zła. Posiłek trwał w ciszy. Kiedy nasze porcje zostały zjedzone wstaliśmy i odniosłyśmy talerze. Następnie uformowała się kolejka jak mnie mam po leki. Jane stałą przede mną. Kiedy odebrała swoją dawkę dyskretnie pokazała mi jak mam ukryć tabletki. Następnie wystawiła język aby pokazać, że nic na nim nie zostało. Stanęła przy drzwiach opierając się o ścianę. Czekała na mnie. Przełknęłam całą ślinę jaka znajdowała się w mojej buzi a następnie po podaniu na razie nic nie znaczącego koloru, odebrałam kieliszek z nie małą ilością tabletek. Niepostrzeżenie wsypałam całą zawartość naczynia pod język i oddałam je.
-Wystaw język - przewróciłam teatralnie oczami a następnie wykonałam jej polecenie. - Dobra, idź.
Podeszłam do Jane, która spojrzała na mnie pytająco a ja tylko skinęłam głową. Wyszłyśmy z pomieszczenia a ja czułam jak te cholerne leki mi się rozpuszczają a cierpki smak wstępuje na język. Zaszłyśmy za róg. Dziewczyna wypluła każdą tabletkę na dłoń a następnie wystawiła ją w moją stronę.
-Serio? - mruknęłam ale wyplułam wszystko. Zaczęłam mlaskać językiem aby pozbyć się tego obrzydliwego smaku jednak on nie ustępował. - Masz coś do picia?
-Nie. Dostajemy picie tylko na stołówce. Ale nie wracaj tam, bo coś zaczną podejrzewać. Po prostu przywyknij. Za góra tydzień nie będzie Ci to przeszkadzać.
-A ile razy dziennie dostajemy dawki?
-Zależy. Ale zważając na to, że jesteś pomarańczowa to z rana trzy tabletki, po południu cztery i na wieczór siedem.
-Siedem? - pisnęłam. - A to ze mnie robią wariatkę.
Nie odpowiedziała. Ruszyła korytarzem a ja pobiegłam za nią. Naprawdę szybko chodziła.
- Musisz odebrać opaskę, bo nie będę wszędzie za Tobą łazić- powiedziała gdy znów się zrównałyśmy ze sobą.
-Gdzie ją mogę dostać?
-U Ann. Zaprowadzę Cię.
Zeszłyśmy na parter zatrzymując się koło recepcji oddzielonej kratą.
-Hej Adie. Poprosisz doktor Monrow.
-A co ty Cardwish takiego dla mnie zrobiłaś, że miałabym spełnić twoją prośbę? - spytała odwracając się do nas.
-Jeszcze Cię nie zabiłam. To nie dla mnie tylko dla niej - wskazała na mnie kciukiem. - Nie dostała przydziału. A ja nie mam zamiaru robić za jej niańkę.
Chwilę potem w okienku pojawiła się Anette. Jane powtórzyła prośbę a następnie lekarka zaprosiła mnie do swojego biura.
-Poczekam - odparła brunetka siadając na podłodze, opierając plecy o kontuar.
Weszłam do gabinetu gdzie kobieta wyjęła pomarańczową opaskę zakończoną metalowymi skuwkami. Zapięła mi ją na lewym przegubie i odrzekła, że mogę wracać co siebie. Zastałam nastolatkę w miejscu w którym ja zostawiłam. Jak tylko znalazłyśmy się w pokoju każda zajęła się sobą. Przed dziesiątą wieczorem przyszła opiekunka oznajmiając, że za godzinę jest cisza nocna i mamy się iść myć.
-Um, pokażesz mi gdzie jest łazienka? - spytałam.
-Jasne. Ale musisz wiedzieć, że ja kąpię się po ciszy nocnej, żeby nikt mi nie przeszkadzał.
-Okey. Czyli mam godzinę?
Po raz pierwszy ujrzałam na jej twarzy szczery uśmiech. Czułam się zaaprobowana. Może i traktowała mnie trochę jak idiotkę i nie wiedziała dlaczego tu jestem ale zauważalnie się polubiłyśmy - biorąc pod uwagę jak traktuje innych. W każdym razie ja polubiłam ją. Wydawała się osobą wartą uwagi. Kimś na moim poziomie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hejcia! Co tak mało kom pod ostatnim rozdziałem. Przecież Mati świetnie pisze. Osobiście zatracam się w jej twórczości.
Tak więc jest trójeczka. Co sądzicie? Czekam na wasze opinie. W końcu Jane i Roxy się spotkał i jak widać nie lubią się ale jakieś tam zdanie Rox ma o wrednej jędzowatej pannie Carwish.
Z okazji jutrzejszego rozpoczęcia roku życzę wam duuużo cierpliwości. Osobiście właśnie będę kończyć gimbaze tak, więc czeka mnie sporo pracy.
No właśnie. Trzeba przejść do tej... mniej miłej części. Nie mam zielonego pojęcia jak to będzie z rozdziałami. Na pewno będzie to zależało od waszej aktywności. Ale sądzę, że damy radę dodać rozdział tak... raz w tygodniu koło soboty. Pasuje? Oczywiście muszą być jakieś komentarze. Wolimy wiedzieć czy ktoś czyta to co tam nam w duszy zagrało.
Jeśli to dla was wygodzniejsze zostawiajcie opinie na tt pod hashtagiem #Rebellionff
Dobra, starczy. Buziaki, powodzenia w szkole i czekamy na komcie :*
Lofciam Vee
czwartek, 21 sierpnia 2014
2 ~ Jane
Życie tu wydaje się do dupy jednak jak już ma się swoje sposoby
można przywyknąć. Dziesięć lat. Mnóstwo czasu na przemyślenia, wewnętrzne
monologi i inne tego typu rzeczy.
Kiedyś byłabym aż chorobliwie gadatliwa. Ale tu nawet ze sobą
gadać nie można. Nigdy nie dadzą ci skończyć. Teraz przerwał mi głos
pielęgniarki oznajmiający, że za piętnaście minut obchód. Naturalnie miałam
zamiar to całkowicie zignorować. Jeszcze parę lat temu byłoby by to nie do
pomyślenia, ale obecnemu zarządowi placówki to wisiało, dyndało i powiewało jak
liście na wietrze (te które jeszcze utrzymywały się na jesiennej
szarudze). Dopóki ktoś się nie zabił mogliśmy robić praktycznie co nam się żywnie
podoba. Gdy dochodziło do samobójstwa przez tydzień góra dwa była ostra
dyscyplina a potem znowu mieli nas w dalekim poważaniu (jak widać powstrzymuję
się nawet od przekleństw). Mnie dodatkowo traktowano ulgowo za sprawą czerwonej
startej opaski na lewym nadgarstku, która oznaczała mniej więcej :
"zaczepiasz na własne ryzyko ". Mi taka reputacja pasowała. Większość
się mnie bała, nie odzywali się do mnie, nie zaczepiali. Samotność była moją
jedyną i najlepszą przyjaciółką. Bądźmy szczerzy - trudno o dobre towarzystwo w
psychiatryku. Nie mówiąc już o kimś równie inteligentnym jak ja. Może część
przyjeżdżając tu była geniuszami ale po kilku miesiącach kuracji zamieniali się
w warzywka z nieobecnym wzrokiem i ślinką cieknącą z ust. Nie mam tu za wesoło.
Znowu rozległo się wezwanie na obchód. Przewróciłam oczami.
Spojrzałam na swoje odbicie w szybie. Na burze ciemnych długich loków, bladą
cerę i jasnobłękitne oczy otoczone aureolą gęstych rzęs. Założyłam wolną prawą
ręką wredny i zbuntowany kosmyk za ucho gdzie jego miejsce. Zgasiłam papierosa,
którego paliłam przez okno i wyślizgnęłam się z jednej z moich skrytek - sali
chemicznej. Przestali jej używać kiedy jeden chłopak nałykał się jakiś
substancji. Niestety nie był pilnym uczniem i wziął za mało. Przez trzy tygodnie
męczył się na szpitalnym łóżku aż w końcu jego przyjaciel się nad nim zlitował
i udusił go poduszką. Dzięki dobremu znajomemu dostałam klucz do sali i mogłam
z niej korzystać do woli. Podgłośniłam muzykę w słuchawkach, zostało mi jeszcze
sześć minut Controlling Crowds. Weszłam po schodach na drugie piętro gdzie był mój
pokój. Ostatnie kilka nocy musiałam spać w izolatce ponieważ moja
współlokatorka wyskoczyła z okna więc musieli zamontować kraty by uniemożliwić
nam takie rozrywki. Rzuciłam się na łóżko przykryte śnieżnobiałą jak zawsze
pościelą. Spojrzałam w sufit. Nuda - to jedyne słowo jakie kołatało się w
wewnątrz mojego mózgu a raczej tego co z niego zostało.
Pokój przez dziesięć lat wcale się nie zmienił. Te same
śnieżnobiałe ściany, ta sama drewniana zmaltretowana przez życie podłoga . Po
przeciwległych końcach pomieszczenia stały dwa identyczne łóżka z metalowymi
ramami. Różniły się tylko tym, że na jednym leżała zmechacona, biała pościel i równie
zmechacona siedemnastolatka a drugie było puste. Były to jedyne meble w pokoju
nie licząc po jednej półce nad łóżkiem i wnęki/szafy na ubrania.
Wszystko ograniczone do minimum. Tak jak w każdym z pokoi w ATM.
Po chwili usłyszałam skrzypnięcie drzwi i do pokoju weszła
Gladiss, jedna z dyżurnych opiekunek.
- Jane? - zapytała jakby chciała sprawdzić czy to co leży na
materacu to zwłoki czy jeszcze żywa istota.
W odpowiedzi wydałam niezrozumiały jęk, ale to
usatysfakcjonowało opiekunkę która wyszła zostawiając otwarte drzwi,
ponieważ zamknięcie ich było najwyraźniej strasznie trudne. Rozważyłam próbę
wstania i ich zamknięcia z hukiem jak zawsze gdy ktoś zostawił je na oścież,
ale zgodnie z moim dobrze wyuczonym planem dnia zaraz wpadnie Jade. I nie
myliłam się.
Po kilku minutach do mojego pokoju
wparowała Thirwall trajkocząc jak najęta. Jak zawsze nie zwróciłam
uwagi na jej przybycie. Nie wiem właściwie dlaczego ciągle do mnie przychodzi.
Wątpię by chodziło o brak możności komunikacji z innymi - była aż nad kontaktowa.
Poza tym była jedną z tych bardziej normalnych jeżeli w takim miejscu istnieje
termin "norma". Miała zespół lęku pourazowego po tym jak gwałcił ją
ojciec i ADHD, choć uważam że to drugie to wymysł lekarzy. Dziewczyna miała po
prostu mnóstwo energii którą jakoś musiała zużyć a w naszej szkole było to
wyjątkowo trudne. Nic dziwnego że na jej nadgarstku połyskiwała zielona opaska.
Była z tych nielicznych prawie całkowicie nieszkodliwych jednostek w szkole.
-Czy ty mnie w ogóle słuchasz? - zapytała w końcu przerywając swój
potok słów.
Naturalnie że jej słuchałam, przelotnie ale słuchałam. Dzięki Jade
nie musiałam opuszczać tych czterech ścian by wiedzieć dokładnie co się dzieje. Była tak mała, że kiedy się nudziła wchodziła do szybów wentylacyjnych i podsłuchiwała kogo się dało. Dowiedziałam się, że ma przyjechać nowa "pomarańczowa" - czyli
stopień niżej ode mnie. Zaciekawiło mnie to bo pomarańczowych spotkałam nie
wielu, nie mówiąc już o czerwonych. W ciągu dziesięciu lat natknęłam się tylko na jedną osobę mojej kategorii, lecz to była po prostu pomyłka w kartotece.
- Wiesz miło było by gdybyś od czasu do czasu coś powiedziała. Nie
chcę cię rozczarowywać ale na tym właśnie polega rozmowa - spojrzała na mnie
zażenowana moim brakiem entuzjazmu i wigoru - że obie osoby coś mówią!
Również Jade jak i Gladiss musiała zadowolić się bliżej
nieokreślonym jęko-rykiem za odpowiedź, bo na nic więcej nie miałam
najzwyczajniej w świecie ochoty.
Dziewczyna jednak tak łatwo nie ustępowała. Siadła na wolnym łóżku
i zaczęła mnie świdrować wzrokiem. Było to jedno z naszych ulubionych wspólnych
zajęć. Taka walka na spojrzenia. Zasady były proste. Jeśli ona wygrywała
zmuszałam się do rozmowy lub wspólnego spaceru. Jako że zdarzało się to
niezwykle rzadko i laury w tej rywalizacji zgarniałam zwykle ja, przeważnie
nasze potyczki kończyły się tym że Thirwall wybiegała zirytowana z
pokoju a ja otrzymywałam święty spokój.
Dziś również było podobnie. Gdy Jade w końcu się poddała, wstała
wyraźnie zbulwersowana i wymknęła się z pokoju.
- Ciota ! - krzyknęłam za nią z nadzieją że ktoś to usłyszy i
zamknie drzwi.
Niestety nie doczekałam się tego. Wstałam bo za dziesięć minut
miał być "podwieczorek" a chciałam jeszcze wstąpić do biblioteki.
Wyszłam z pokoju i schodami zeszłam na parter i skręciłam w lewo w długi
korytarz po którego obu stronach były wejścia do pokoi takich samych jak mój.
Tak jak przewidziałam zdążyłam wypożyczyć po raz enty "Studium w
szkarłacie" i poszłam do stołówki gdzie wydawano leki. Wszyscy nazywaliśmy
to podwieczorkiem pewnie ze względu na porę dnia o której miało to miejsce.
Stanęłam na końcu kolejki i czekając aż otrzymam swój plastikowy kubeczek z
tabletkami wyglądałam przez okno.
Rozległo się chrząkniecie i zorientowałam się że nadeszła moja
kolej. Posłusznie wzięłam przechyliłam swój kubeczek i tak jak zawsze
umieściłam tabletki pod językiem. Następnie na polecenie pielęgniarki
otworzyłam usta by ta mogła zobaczyć czy połknęłam leki. Gdy nic nie zauważyła,
pochwaliła mnie co w moich uszach brzmiało jakby mówiła do małego upośledzonego
szczeniaka a nie do siedemnastoletniej dziewczyny i pozwoliła mi odejść.
Zrobiłam to najszybciej jak mogłam nie zwracając na siebie podejrzeń. Czułam
jak tabletki zaczynają się rozpuszczać, bo usta wypełnił mi gorzki smak leków.
Skręciłam na końcu korytarza i upewniwszy się że nikt mnie nie widzi, wyplułam
to świństwo na otwartą dłoń. Wepchnęłam tabletki do kieszeni dresów i ruszyłam
do swojego pokoju. Po wejściu do tak dobrze znanego mi pomieszczenia
posegregowałam leki i ukryłam w skrytce pod klapą, a
następnie ległam na łóżku.
Wzięłam z półki Ipod'a, nałożyłam słuchawki i po chwili mój umysł
wypełniały już tylko kolejne piosenki z playlisty. Z pewnością zastanawiające
jest to skąd dziewczyna bez rodziny ma tyle cennych rzeczy. Minęło trochę czasu
za nim zorientowałam się ile korzyści płynie z handlu lekami. Potrzebowałam
jednak kilku lat by nauczyć się wykorzystywać swoje ciało by dostawać co chcę.
Okazało się to banalnie proste. Może gdybym nie byłam jedyną dziewczyną
akceptującą swoją fizyczność, nie głodzącą się i lubiącą role dziwki. Nie wiem
skąd się to ostatnie wzięło. Z pewnością znalazłoby się na to jakieś
psychologiczne wyjaśnienie, ale była to ostatnia rzecz jakiej mi było potrzeba.
Przewróciłam się na plecy.
Po dziesięciu minutach coś jednak zakłóciło mój spokój i nie była
to żadna pielęgniarka czy nauczyciel albo nawet szczebiocząca Jade. Zaczynało
się w żołądku. Dziwne ssanie wewnątrz brzucha, powoli wędrowało w górę
przełyku. Poczułam swój przyspieszony puls. Drżenie mięśni. I to ostatnie.
Rozpaloną skórę. Dobrze wiedziałam, że to nie była reakcja mojego układu
immunologicznego na drobnoustroje chorobowe. To był inny rodzaj gorączki. I
wiedziałam że jeśli coś z tym nie zrobię ona spali mnie żywcem.
Wstałam z łóżka i wyszłam z pokoju. Włożyłam odtwarzacz muzyki do
kieszeni i ruszyłam korytarzami. Dobrze wiedziałam gdzie idę. Nie zatrzymałam
się przy damskich łazienkach mimo że kilka minut temu padł komunikat że za pół
godziny cisza nocna. Nie obchodziło mnie to. Byłam głodna i ruszyłam na łowy.
Teraz liczyła się tylko zwierzyna. Stanęłam przed linią na dywanie oddzielającymi
skrzydło żeńskie od męskiego. Ruszyłam przed
siebie mijając po bokach białe drzwi z wypisanymi numerkami pokoi oraz z
imionami zakwaterowanych. Nie miało to jednak dla mnie większego znaczenia. Nigdy nie miało. Na nikim mi nie zależało. Dla mnie nie mieli imion. Weszłam
do losowego pokoju zamykając za sobą drzwi.
Światło było zgaszone i jedynie wąski strumień spod drzwi
oświetlał wnętrze. Wystarczyło to jednak abym zauważyła że w pokoju jest tylko
jedna osoba oprócz mnie. Drugi współlokator musiał najwyraźniej pójść się myć
co wywnioskowałam z nienaruszonej pościeli na wolnym łóżku i zabranej piżamy,
która na każdym posłaniu musi leżeć na pościeli. Teraz oba łóżka były już
puste. Chłopak wstał ze swojego i podszedł do mnie. W nikłym świetle widziałam
że się uśmiecha. Znaczyło to że wiedział dlaczego tu jestem, nie były to moje
pierwsze odwiedziny w jego pokoju. Czułam jak żar palący moją skórę osiąga
poziom krytyczny. Jak głód odbiera mi zmysły. Zmusiłam się do uwodzicielskiego
uśmiechu kiedy rozpiął jeansy.
Myślę, że to co było dalej nie muszę opisywać. Nie było to nic
nadzwyczajnego mimo jego krzyków, że jestem najlepsza. Zawsze tak krzyczeli.
Nawet gdy był to tak bardzo zwykły i nudny seks jak ten. Jednak mi to
wystarczyło. Założyłam ubranie i zostawiając dyszącego chłopaka na łóżku
wymknęłam się z pokoju. W drzwiach minęłam się z jego współlokatorem, który
rzeczywiście wracał spod prysznica. Miał mokre włosy i chował coś za
plecami.Korzystając z jego dezorientacje przejechałam pieszczotliwie dłonią po
jego torsie, stanęłam na palcach i pocałowałam go. Zbiło go to z tropu na tyle
że zdążyłam wyrwać mu z rąk flaszkę, którą ukrywał za sobą. Zacisnęłam mocną
dłonie na butelce i pobiegłam przed siebie.
- Dziwka ! - krzyknął za mną. Wolną ręką pokazałam mu środkowy
palec. Nie przejmowałam się tym co mówią o mnie inni. Tyle, że tu wszyscy
byliśmy tacy sami. Nie było różnicy pomiędzy mną zaliczająca wszystkich facetów
(i nie tylko) w szkole a tymi co dają sobie w żyłę czy się tną. Wszyscy w ATM
jesteśmy zwykłymi szmatami a to jak się zeszmacamy to prywatna sprawa każdego z
nas.
Zwolniłam biegu i ruszyłam równym krokiem boso po posadzce. Ale
nie szłam do siebie. Nie mogłam. Było tylko jedne miejsce gdzie mogłam walczyć
ze swoją przewlekłą bezsennością na którą nie pomagały żadne prochy. Sama długo
szukałam lekarstwa na własną rękę bo gdy udało mi się wyjść z otępienia jakie
mi zafundowali po przybyciu do ATM postanowiłam że żadna tabletka jaką mi dadzą
nie przejdzie mi przez gardło. Ciężko było mi bez możliwości ucieczki w świat
sennych marzeń. Noce spędzane na gapieniu się w sufit, czy malowaniu po
ścianach nie ułatwiały mi walki z samą sobą i moją wewnętrzną dziwką. Choć bez
tego nigdy nie znalazłabym lekarstwa.
To było takiego samego wieczora jak dziś. Też szukałam kogoś do
zaliczenia. Też weszłam do Jego pokoju. Tylko że On nie chciał. Nigdy żaden mi
nie odmówił oprócz Niego. Nigdy w życiu nie byłam tak skołowana. Wiedziałam że
muszę iść, bo On mnie nie zaspokoi ale nie chciałam. Zostałam z Nim, bo mnie
poprosił. Poprosił żebym się koło niego położyłam. Jakbyśmy byli równi. I
pierwszy raz spędziłam noc w Jego ramionach. Zrozumiał mnie. Pierwszy raz od
wielu dni spałam. I śniłam. Nie zrozumiałam tego nigdy.
Gdy teraz weszłam do jego pokoju i wsunęłam się do jego łóżka
gdzie otoczył mnie ramieniem nadal zadawałam sobie to samo pytanie. Dlaczego
On? Zawsze do niego przychodziłam, kiedy już nic nie pomagało w ucieczce. Ani
narkotyki, ani alkohol nie uwalniały mnie tak jak On. Kiedy zaczął nucić i
głaskać mnie po włosach poczułam jak obejmują mnie ramiona Morfeusza. Na chwilę
przed tym jak odpłynęłam w sen zrozumiałam dlaczego On. Tylko On widział jak
płaczę. Tamtej nocy, gdy pierwszy raz spojrzałam w jego oczy moje własne były
pełne łez. Pierwszy raz w moim życiu nie wiedziałam co się działo z moim
ciałem. A On podszedł i starł mi je z policzka, założył włosy za ucho i
powiedział : To będzie nasz sekret.
Mocnej wtuliłam się jego ramię i pozwoliłam sobie odpłynąć w świat
sennych marzeń kołysana Jego głosem.
Nie dane było mi jednak długo ukrywać się za zasłoną snu i jak
zwykle obudził mnie pierwszy promień słońca, który prześlizgnąwszy się pomiędzy
roletami w oknie łaskotał mój policzek przyjemnym ciepłem.
Uwielbiałam ten moment. Kiedy budziłam się otulona
Jego ramieniem. Mogłam się wpatrywać godzinami w jego śpiącą twarz leżąc na
jego unoszącym się i opadającym torsie. Wpatrywałam się w każdy detal jego
twarzy jakbym miała widzieć go po raz ostatni, jakby od tego co zapamiętam
miało zależeć moje życie. Studiowałam kształt jego podbródka, ust. Mój wzrok
przesuwał się po Jego wyraźnie zaznaczonych kościach policzkowych - wydawały
się tak ostre, że z pewnością wymierzając Mu siarczysty policzek nie obyłoby
się bez pokaleczenia sobie rąk. Ostatecznie kończyłam na jego złotych włosach
przypominających mi lwią grzywę, której tak bardzo pragnęłam dotknąć, ale bałam
się co by się stało gdybym przypadkiem obudziłam lwa. Pozwalałam sobie jedynie
na obrysowywanie opuszkami palców tatuaży na jego skórze. A było to dość
absorbujące zajęcie ze względu na ich ilość.
Przestałam kreślić łuk na Jego przedramieniu i spojrzałam Mu w oczy. Jego złoto-błękitne oczy. On też na mnie patrzył. Natychmiast zamarłam z dłonią nad Jego skórą. Byłam przerażona, że mogłam Go obudzić.
Przestałam kreślić łuk na Jego przedramieniu i spojrzałam Mu w oczy. Jego złoto-błękitne oczy. On też na mnie patrzył. Natychmiast zamarłam z dłonią nad Jego skórą. Byłam przerażona, że mogłam Go obudzić.
- Nie obudziłaś mnie - powiedział jakby czytał mi w myślach. Było
to bardzo prawdopodobne i z każdą chwilą z Nim spędzoną tylko utwierdzałam się
w tym przekonaniu. Lubiłam myśleć że trafił do ATM właśnie z tego powodu.
- To dobrze - odpowiedziałam posyłając mu uśmiech. Ten specjalny
zarezerwowany tylko dla Niego uśmiech. Odwzajemnił go. - Wyspałeś się ?
- Jak zawsze. A ty ?
- Chyba tak.
Uwielbiałam z Nim spędzać czas między innymi dlatego, że w
przeciwieństwie do innych, Jemu moje ograniczone i często lakoniczne odpowiedzi
wydawały się wystarczać.
Wysunęłam się z Jego ramion i ruszyłam do drzwi. Zawahałam się w
progu.
- Zobacz co przemyciła ta ciota z 134 - powiedziałam rzucając mu
flaszkę, którą zdobyłam w nocy. Uśmiechnął się a ja nacisnęłam klamkę.- Wrócę -
powiedziałam bardziej jakbym pytała o pozwolenie.
Bo rzeczywiście tak było. Nie mogłam przywyknąć do tego, że
przychodziłam do Niego i mnie nie wyganiał. Czekałam, aż któregoś razu da mi w
twarz albo przywiąże do łóżka i zerżnie - nie był by pierwszym i z pewnością
nie ostatnim, który by mi to zrobił. Byłam przecież tylko zwariowaną kurwą.
Starając się nie myśleć o tym poszłam do męskich łazienek na końcu
korytarzu. Jak zwykle o piątej rano nie było w niej żywego ducha. Ściągnęłam z
siebie ubrania i spojrzałam w lustro nad umywalkami. Przeczesałam włosy.
Wyglądałam naprawdę dobrze. Większość siniaków na żebrach już się
wchłonęła. Odwróciłam się tyłem.
- Kurwa. - burknęłam na widok czterech długich zadrapań na
łopatce. Musiał mi je wczoraj zrobić ten chłopak jak się z nim pierdoliłam.
Sprawdziłam czy nie mam więcej zadrapań i odetchnęłam z ulgą bo
nie znalazłam ani jednego. Weszłam pod prysznic i odkręciłam wodę. Użyczyłam
sobie jednego z szamponów, który stał na śliskiej od mydła półce. Nie
przeszkadzały mi męskie perfumy, które były w żelu. Bardziej mi się podobały
niż przesłodzone kosmetyki dziewczyn ze szkoły. Nie mogłam się jednak nacieszyć
w pełni nawet czymś tak przyziemnym jak prysznic - ktoś wszedł do łazienki.
Kto, kurwa normalny wchodzi idzie się kąpać o godzinie piątej nad
ranem ?! Ah, no tak - na śmierć zapomniałam - to ATM, tu nie ma normalnych.
Zakręciłam wodę i wyszłam zobaczyć kto nie może spać. Odsunęłam
zasłonę i stanęłam oko w oko z ostatnią osobą, której mogłabym się spodziewać.
Moje zaskoczenie było jednak niczym w porównaniu do przerażenia na twarzy
mojego niespodziewanego gościa.
- Brooks ! - wyrwało mi się. - Co ty do cholery tu robisz ?!
Nie odpowiedział. Stał jak wryty i gapił się na mnie.
- Nigdy nie widziałeś gołej dziewczyny ?! - znowu cisza. - Kurwa!
Co za dom wariatów !
Wybiegłam z łazienki po drodze wyrywając ręcznik Brooks'owi, który
stał dalej jak słup soli. Obwiązałam się nim i pognałam pustymi korytarzami do
swojego pokoju. Woda z mokrych włosów spływała mi po plecach. Wpadłam do pokoju
i otworzyłam szafę. Chwilę w niej grzebałam aż w końcu znalazłam to czego
szukałam. Założyłam czarny koronkowy stanik i figi do kompletu. Wciągnęłam
czarne dresy i obcisły biały wydekoltowany top. Wsunęłam stopy w air-maxy. Zrobiłam sobie kreski na powiekach i przejechałam usta krwisto-czerwoną
szminką. Lubił mnie taką. Kucnęłam przy łóżku i wyciągnęłam ze swoje skrytki
paczkę prezerwatyw. Upchnęłam je wraz zapalniczką i papierosami w biustonoszu.
Użyłam swoich ulubionych jaśminowych perfum, odrzuciłam mokre włosy do tyłu i
wyszłam z pokoju.
Już dziś miała przyjechać ta pomarańczowa. Zapewne będzie zadawać
miliardy pytań - jak każdy kto tu przybywa. Z tego co dowiedziałyśmy się z
Jade, podsłuchując rozmowy Adelaide w recepcji nowa miała przyjechać koło
czwartej po południu. To dużo czasu. Zdążę się uspokoić w pracowni chemicznej.
Uspokoić się - tylko po czym? Czym się denerwowałam? Tym, że Luke widział moje
cycki? Nie pierwszy raz. Nową
współlokatorką? Czemu miałabym się nią przejmować? Wiele dziewczyn przewinęło
się przez mój pokój. Przychodziły i odchodziły. Więc czemu wypaliłam już pół
paczki papierosów? Czemu? Czułam, że tym razem będzie inaczej.
- Jest i moja pilna uczennica - usłyszałam jego głęboki pomruk
przy uchu. Poczułam jak pod jego wpływem nogi zamieniają mi się w watę. Objął
mnie tali, przyciągając do siebie. Upuściłam papierosa. Poczułam jak krew
zaczyna we mnie wrzeć.
- Panie profesorze, chyba nie do końca zrozumiałam ostatnią lekcję
- wyszeptałam, gdy zdjął moją bluzkę.- Chemia jest dla mnie taka niejasna!
- Chyba będziemy musieli zacząć wszystko od początku – wymruczał
mi do ucha, pieszcząc moje ciało dłońmi.
- Krok po kroku – szepnęłam rozpinając guziki jego koszuli.- Całe
szczęście jest pan moim ulubionym nauczycielem…
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Także ten. Ja jestem do współautorką z zadupia. Chwilowo jestem w mieście więc wrzucam rozdział. Z góry przepraszam jeśli są błędy, sprawdzałam rozdział milion razy bo nic innego nie mogłam robić z braku internetu, zasięgu czy cywilizacji. Mam nadzieję, że rozdział się spodoba i że warto było na niego czekać.
Dziękujemy za komentarze! :)
Sociopathiq
Subskrybuj:
Posty (Atom)