Kiedy miałam
dwanaście lat wbiłam sobie drzazgę w palec. Bałam się cokolwiek z nią zrobić i
zamiast wyciągnąć ją od razu, zostawiłam ją wmawiając sobie, że to cholerstwo
samo wyjdzie. Naturalnie, nic takiego się nie stało. Z każdym ruchem drzazga
wbijała się głębiej sprawiając mi ból a przede wszystkim doprowadzając mnie do
szaleństwa. Coś tak małego a tak denerwującego. Z Roxanne było dokładnie tak samo. Powinnam
była się jej pozbyć od razu, wyrwać z korzeniami, a nie się z nią cackać jakby
miała dla mnie jakieś znaczenie. Z minuty na minutę coraz bardziej żałowałam tej decyzji, bo blondyna
zaczynała mnie najzwyczajniej w świecie wkurwiać. I proszę – nim się obejrzałam
wparadowuje w połowie mojego seksu, bardzo dobrego seksu i długo wyczekiwanego.
- No kurwa
świetnie! – warknęłam, spoglądając z góry na nieprzytomną blondynkę leżącą na
wznak na kafelkowej podłodze gabinetu dr.Ethan’a Green’a. Nie leżała tam sama z
siebie. Przed sekundą z całej siły przywaliłam jej w łeb. Patrzyłam jak na
jasnych włosach dziewczyny odznacza się krew wypływająca z rany po uderzeniu.
- No kurwa
świetnie – powtórzyłam. A przecież nie byłam sama, nielicząc tej
blond-suki płaszczącej mi się u stóp, którą dźgałam właśnie w bok czubkiem
dużego palca mojej lewej stopy.
- Ogłuszyłaś ją ? – odwróciłam się i
spojrzałam na Ethan’a wciągającego właśnie spodnie. Wtedy zorientowałam się, że
nadal jestem naga. Podeszłam do doktora i wyrwałam mu z rąk błękitną koszulę,
którą już zaczynał nakładać.
- Nawet nie waż się tego nakładać – powiedziałam poważnym tonem – To zbrodnia dla ludzkości, zakrywanie czegoś tak pięknego! – przejechałam po raz setny bo jego torsie. Zaśmiał się w odpowiedzi i pochylił się żeby mnie pocałować. Przyciągnęłam go do siebie i mocniej wpiłam w jego usta. Położył dłonie na mojej talii i zaczął zjeżdżać w dół aż poczułam jego palce na swoich nagich pośladkach. Podniósł mnie i oparł się plecami i o stół. Nie dane nam jednak było w spokoju się sobą nacieszyć, gdyż dziewczyna na podłodze zaczęła wydawać z siebie najróżniejsze jęki, jakby pragnąc przypomnieć że jest jeszcze wśród żywych. Westchnęłam. Zeskoczyłam z Ethan’a i narzuciłam na siebie jego koszulę. Za nim udało mi się zapiąć wszystkie guziki i dotrzeć do Roxy, moja współlokatorka usiłowała się postawić do pionu, hałasując i zrzucając połowę rzeczy z półek przy okazji. Stałam z boku i uśmiechając się pod nosem przyglądałam się jej poczynaniom. Zainterweniowałam dopiero gdy usiłowała opuścić gabinet. Złapałam ją za ramię i wciągnęłam z powrotem do środka. Dziewczyna zachwiała się na nogach. Najwyraźniej zdrowo jej przywaliłam. I dobrze.
- Nawet nie waż się tego nakładać – powiedziałam poważnym tonem – To zbrodnia dla ludzkości, zakrywanie czegoś tak pięknego! – przejechałam po raz setny bo jego torsie. Zaśmiał się w odpowiedzi i pochylił się żeby mnie pocałować. Przyciągnęłam go do siebie i mocniej wpiłam w jego usta. Położył dłonie na mojej talii i zaczął zjeżdżać w dół aż poczułam jego palce na swoich nagich pośladkach. Podniósł mnie i oparł się plecami i o stół. Nie dane nam jednak było w spokoju się sobą nacieszyć, gdyż dziewczyna na podłodze zaczęła wydawać z siebie najróżniejsze jęki, jakby pragnąc przypomnieć że jest jeszcze wśród żywych. Westchnęłam. Zeskoczyłam z Ethan’a i narzuciłam na siebie jego koszulę. Za nim udało mi się zapiąć wszystkie guziki i dotrzeć do Roxy, moja współlokatorka usiłowała się postawić do pionu, hałasując i zrzucając połowę rzeczy z półek przy okazji. Stałam z boku i uśmiechając się pod nosem przyglądałam się jej poczynaniom. Zainterweniowałam dopiero gdy usiłowała opuścić gabinet. Złapałam ją za ramię i wciągnęłam z powrotem do środka. Dziewczyna zachwiała się na nogach. Najwyraźniej zdrowo jej przywaliłam. I dobrze.
- Gdzie lecisz
pomarańczowa? O nie. Teraz nie pójdziesz sobie tak,
po prostu.
Zaczęła coś
mówić ale nie wiele z tego zrozumiałam. Odwróciłam się i spojrzałam w głąb
gabinetu na postać w spodniach o zielonych oczach. Mam teraz ważniejsze rzeczy do roboty, zabić mogę ją o każdej porze, stwierdziłam
i puściłam Roxy, która od razu zniknęła za drzwiami gabinetu, a ja pośpiesznie je zamknęłam. I by uniknąć niezapowiedzianych gości, przekręciłam klucz w zamku.
Odetchnęłam z ulgą.
- Przepraszam
cię za tą blondynę – westchnęłam łapiąc Ethan’a za rękę i wpatrując w jego
bajeczne oczy.- Może zaczniemy od tego na czym skończyliśmy – mruknęłam,
przygryzając wargę.
- Z wielką
chęcią – uśmiechnął się sięgając do pierwszego guzika błękitnej koszuli. Byłam
szybsza. Odskoczyłam i pociągnęłam go do leżanki za parawanem. Popchnęłam go na
mebel pokryty warstwą foli ochronnej. Sama usiadłam okrakiem na wysokości
bioder doktora.
Pochyliłam się i
zaczęłam całować jego szyję. Powoli przesuwałam się do góry. Lekki zarost przyjemnie
drapał moje wargi. Jednocześnie czułam jak wkłada swoje ręce pod moją koszulę
pieszcząc moją skórę. Najpierw tą na udach, brzuchu aż zatrzymał się na
piersiach. Dotarłam do jego ust i zaczęłam napierać językiem o dostęp do
środka. Jednak nie odpowiedział. Zamarł ze skupioną miną i dłonią pod moją lewą
piersią.
- Coś nie tak? –
spytałam z przyspieszonym oddechem.
- Nie –odparł z
namysłem.- Zdejmij koszulę. – powiedział poważnym tonem. Byłam przyzwyczajona
do poleceń tego typu ale on nie traktował mnie jak dziwkę. Nie w takim stopniu.
Posłusznie odpięłam jednak koszulę i rzuciłam materiał na podłogę. Spojrzał na
moje piersi. Ale nie tak jak to zawsze robili faceci. Jakby to nie były cycki
tylko jakiś zwykły przedmiot. Patrzył na nie jak lekarz. Wyciągnął rękę i
zaczął oglądać skórę tuż nad sercem. Musiał czuć pod palcami moją dudniącą
pompę tłoczącą krew, która teraz wydawała mi się tak gorąca, że można by zaparzyć nią herbatę.
- Próbowałaś się
zabić? – z namysłu wyrwało mnie to pytanie. Spojrzałam w dół na bliznę pod lewą
piersią. Była tam. Jak mogłam o niej zapomnieć. – Jane ?
Podniosłam wzrok
i spojrzałam mu w oczy. Czemu one muszą być tak bajecznie zielone?! No kurwa
mać, nikt nie powinien mieć takich pięknych oczu. Człowiek raz w nie spojrzy i
już po nim. No przynajmniej teraz było po mnie.
- Jane, skąd
masz tą bliznę? – spytał ponownie i usłyszałam w jego głosie coś jeszcze poza
tą melodyjnością, która to mi się tak podobała. Nie potrafiłam tego nazwać.
Teraz wiem, że była to troska.
- Nie pamiętam – wydusiłam z siebie w końcu i
poczułam ulgę gdy udało mi się przełamać blokadę. Reszta kłamstwa wyleciała ze
mnie jak z odkorkowanego szampana.- Pewnie na coś się nadziałam, nie wiem sama. Może kiedy przechodziłam przez ogrodzenie. W ogóle tego nie zauważyłam – uśmiechnęłam się przelotnie mając nadzieję, że
wypadłam przekonująco. Westchnęłam i opadłam na niego przytulając się do jego
torsu. Objął mnie.
-Skoro tak
uważasz – odparł. Czułam, że nie do końca kupił moje kłamstwo więc postanowiłam
zmienić temat.
- Masz morfinę?
– spytałam bez ogródek.
- Do czego ci
potrzebna?
- Jak to do
czego? – podniosłam się i spojrzałam na niego.- Przecież czytałeś moją kartę.
Wiesz, że kocham narkotyki. I seks. – pogłaskałam go po policzku i zeszłam z
niego. Narzuciłam na siebie koszulę i rozejrzałam się po gabinecie. Próbowałam
sobie przypomnieć gdzie poprzedni lekarz trzymał morfinę. Podeszłam do szafki i
zaczęłam sprawdzać szuflady. Gdy już traciłam nadzieję znalazłam to czego
szukałam. Wróciłam radosnym krokiem do Ethan’a z dwoma torebkami rozpuszczonego
narkotyku i potrzebną aparaturą. Zobaczyłam jego niepewną minę.
- Będzie fajnie
– uśmiechnęłam się do niego i pochyliłam żeby pocałować. – Nie pożałujesz, masz
moje słowo?
- A ile jest
warte? – spytał. Kurde, czego on jest taki bystry z tym swoim pieprzonym akcentem. Zgrywanie przed nim
promiennej dziewczyny nie pomaga. Jakby miał jakiś pojebany rentgen w tych
swoich cholernie zielonych oczach. I ta mina umęczonego księcia, kiedy patrzy
jak montuje kroplówki. Sorry – księżniczka okazała się zwykłą ulicznicą.
- Ethan –
zaczęłam nie bardzo wiedząc co chce powiedzieć.
- Wiem. –
powiedział. – Nie jesteś najlepsza w wyrażaniu tego co czujesz i nie musisz.
Nic mi nie musisz tłumaczyć ani nic udawać. Kochałaś się ze mną dla morfiny, więc
ją sobie weź. Nie musisz odstawiać tej całej szopki. Może poprzedni lekarze się
na to łapali ale nie ja. Wiedziałem to od samego początku..
-Ethan, to nie
tak… Tak, zawsze tak było, ale …
- Ale co? Coś
czujesz? Dobrze wiesz, że nie. I ja też
Kurwa. Jak mam
mu to wyjaśnić. „Gdy zobaczyłam twoje
oczy wiedziałam że muszę cię przlecieć.”- brzmi bardzo normalnie i logicznie.
- Jane, masz
problemy i ja jako twój lekarz to rozumiem.
Chwila, co ?!
- Ja nie mam
żadnych problemów – powiedziałam dumnie. Cholera,
pewnie wyglądałam jak Miss Drama Queen gdy to powiedziałam – goła,z narzuconą
koszulą faceta, którego właśnie zaliczyłam i z torbą morfiny w ręku.
- Jane –
wyciągnął rękę, którą odtrąciłam.
- Skoro ty nie
będziesz z niej korzystać to tym więcej dla mnie – powiedziałam zgarniając
morfinę i pośpiesznie narzucając na siebie ubranie.
- Jane! Zrozum, ja chce ci pomóc- złapał mnie
za ramię. Odwróciłam się. Starałam się ignorować jego szybko podnoszący się i
opadający nagi tors.
- Tak? Jakoś nie
wydawało mi się żebyś chciał mi pomóc. Nie kiedy się pieprzyliśmy. Nie
potrzebuję żadnej pomocy. – wyszłam trzaskając drzwiami. Nie otworzyły się
jednak ponownie i nie wypadł przez nie żaden półnagi doktorek. Szłam sama aż do
pokoju. Czułam jak wrze we mnie krew. Nie z podniecenia, byłam zwyczajnie
wkurwiona!
Czym? Tym, że powiedział prawdę? Że znalazł bliznę?
Że nie chciał z tobą ćpać? Czym Jane? A może ty wcale nie jesteś zła na niego?, odezwał się
cichy głos gdzieś w mojej nabuzowanej głowie. No pięknie, zamieniam się w Brooksa!
Potrząsnęłam
głową chcąc uporządkować wszystko co w niej się kotłowało. Jakby miało mi to
poszufladkować wszystko w moim rozgorączkowanym mózgu.
Sięgnęłam po
Ipod z szafki i puściłam muzykę na full w słuchawkach. Potrzebowałam odskoczni.
Czegoś co da mi uciec od tego gówna. To dawała mi muzyka. Rozkoszowałam się
intrem do A pain that I’m used to. Kochałam to mocne wejście, które nokautowało
poczucie teraźniejszości w moim mózgu. Przez te cztery minuty nie
byłam Jane Cardwish, dziwką z wariatkowa. Byłam wolna od wszystkiego. Od
swojego ciała, tego miejsca, życia.
Pozwoliłam
piosence się skończyć i dopiero wtedy wstałam z łóżka i rozejrzałam się po
pokoju. Byłam sama. Zawsze jestem sama, stwierdziłam.
Ale może to lepiej dla Roxy. Z chęcią bym ją zmasakrowała w tej chwili. Jest tu
drugi dzień a ja już zastanawiam się gdzie upchnąć jej zwłoki. To chyba jakiś
nowy rekord!
Schowałam
morfinę do swojej skrytki pod obluzowaną deską. Spomiędzy torebek z lekami
wyjęłam ostatnią butelkę wódki. Moja stara dobra przyjaciółka pani Czysta.
Odkręciłam butelkę i wzięłam porządny łyk. Poczułam jak alkohol piecze mnie w
przełyku. Miałam mocną głowę do picia, więc jedna flaszka nie sprawi, że urwie
mi się film. Potrzebowałam tylko odrobiny rozluźnienia, czegoś co uniemożliwi
rozmyślanie nad irytującymi mnie tematami.
Po niecałym
kwadransie pusta butelka walała się po podłodze a ja ze słuchawkami na uszach i
z zamkniętymi oczami śpiewałam Days are forogtten zdzierając sobie przy okazji gardło i
kotłując już i tak wymaltretowaną pościel na moim łóżku. Właśnie usiłowałam
wyciągnąć refren na równi z Tom'em Meighan'em, kiedy drzwi się otworzyły i do pokoju On.
- Jane –
spojrzał na mnie z litością. Musiałam rzeczywiście żałośnie wyglądać:
zmechacona bluzka spadająca mi z ramion odsłaniająca krwiście czerwony stanik,
skołtunione włosy, rumieńce od alkoholu no i na dodatek darłam się w niebogłosy
jak wyjątkowo upośledzony jeleń na rykowisku. Z pewnością wyglądam dziewczyna, która nie potrzebuje pomocy,
pomyślałam.
- Jamie, sorry
wyglądam jak menel. – zaczęłam ale podszedł do mnie i pochylił się. Zadrżałam.
Dobrze wiedziałam, że nie pachnę swoimi jaśminowymi perfumami.
- Piłaś? –
spytał a ja unikałam spojrzenia jego złoto-niebieskich oczu. Podniósł rękę i
chudymi palcami odgarnął kruczoczarny kosmyk moich włosów za ucho.- I się ze
mną nie podzieliłaś? – zerknęłam na niego. Uśmiechał się.
- Było przyjść
wcześniej! – odgryzłam się i pokazałam mu język.
- Przyniosłem
fajki. Idziemy zapalić? – powiedział wyciągając paczkę papierosów z kieszeni
luźnych jeansów.
- Jasne. A która
jest w ogóle godzina? – spytałam, bo nie miałam pojęcia ile czasu minęło od
badań kontrolnych.
- Coś koło piątej
chyba – odparł przeglądając stertę książek z biblioteki zalegającą na mojej
półce.- Tego jeszcze nie czytałem- mruknął wskazując na jeden z tomów.
- Co to ? –
zapytałam podchodząc do niego i związując włosy w luźny warkocz. Zerknęłam mu
przez ramię. – A, to- westchnęłam, gdy zauważyłam co przykuło jego uwagę – „Cmętarz
Zwieżąt” King’a? Nie czytałeś ? Weź sobie. Spodoba ci się – rzuciłam z głębi
szafy. Wynurzyłam się i narzuciłam na siebie bluzę.- Idziemy?
Przytaknął głową
i wyszliśmy z pokoju.
- Może wracając
pójdziemy na gimnastyczną, powinna być jeszcze otwarta – rzucił gdy wyszliśmy
ze skrzydła damskiego i minęliśmy grupkę pielęgniarek. Podsłuchałam ich
przyciszone szepty. Zamartwiały się dwiema paczkami morfiny, które zaginęły z
jednego z gabinetów. Wlepiłam wzrok w swoje buty.
- Jane?
- Tak, tak jasne
– odparłam zamyślona.
- A słyszałaś
moje pytanie ? – zapytał podejrzliwie patrząc na mnie.
- Oczywiście,
wiesz, że ciebie zawsze słucham. Pytałeś czy pójdziemy na gimnastyczną.
Reszta drogi do
jego pokoju upłynęła w milczeniu bo Jamie wyjął z kieszeni odtwarzacz muzyki i
szliśmy słuchając wspólnie dzieląc się słuchawkami. Dał mi do posłuchania kilka
nowo ściągniętych piosenek.
- Jak się nazywa
ten zespół? – spytałam wsłuchując się jakiś utwór którego nigdy wcześniej nie
słyszałam, ale bardzo mi się spodobał. Był energiczny i nie mogłam się powstrzymać od poruszania się w rytm lekkiego rock'n'roll'owego brzmienia. Po chwili przyłapałam się na podśpiewywaniu refrenu, którego nauczyłam się już na pamięć.
- The Black Keys. A piosenka Gold on the ceilling. Są
spoko. Kiedyś byłem na ich koncercie, przez przypadek z resztą ale mi się
spodobali – powiedział i odgarnął sobie złote włosy, które opadły mu na czoło.
Dalej mi opowiedział o całym koncercie a ja słuchałam go wpatrując się w jego
profil. Uwielbiałam jak opowiadał mi o swojej przeszłości przed ATM.O koncertach,
życiu w mieście, jeździe na motorze, wakacjach u swojego kuzyna w Stanach,
wolności.
Otworzyliśmy
drzwi do jego pokoju i wyszliśmy na dwór przez okno. Owiało mnie chłodne
jesienne powietrze. Opatuliłam się cieplej bluzą i ruszyliśmy przez zapuszczony
trawnik do jeszcze bardziej zapuszczonego parku. Kiedyś musiał być piękny.
Wyniosłe, wiekowe drzewa rosnące po obu stronach alejek , teraz pokrytych grubą
warstwą opadłych i mokrych liści, z których unosił się lekki odór zgnilizny. Tu
i tam spomiędzy bluszczu i bezimiennych krzaków usiłowały wydostać się
egzotyczne rośliny, których nazw nie potrafiłabym z pewnością wymówić. Zostało
ich z resztą niewiele – tylko te, którym udało się przetrwać w brytyjskim
klimacie bez opieki ogrodnika i walczyć z rodzimymi gatunkami o ziemię, światło
i wodę. A mimo to lubiłam ten park, zwłaszcza o tej porze roku. Latem było tu
pełno tych ATM’owskich pizd i to miejsce traciło cały urok jakim był spokój. Tak, spokój- to było dobre słowo, stwierdziłam
patrząc na drzewa zapadające już w zimową hibernacje i zaciągając się dymem z
papierosa.
Usiedliśmy na
ławce w naszym ulubionym miejscu pod wielkim dębem. Raczej Jamie usiadł, a ja
wywaliłam się na ławce kładąc głowę na jego nogach. Pozwoliłam żeby wolną ręką
przeczesywał moje gęste loki spływające po jego kolanach i prawie muskające
mokrą ziemię pod nami. Zamknęłam oczy.
Tego było mi trzeba, stwierdziłam wsłuchując się w Bullets wlewające mi się
do mózgu ze słuchawki tkwiącej w moim lewym uchu. Zaczęłam wybijać rytm muzyki
palcami na udzie.
- Zostańmy tu –
szepnęłam nie otwierając oczu gdy Archive opuściło scenę w mojej głowie robiąc miejsce dla Arctic Monkyes.
- Wiesz, że nie
możemy – odparł. Gdybym rozchyliła powieki dostrzegłabym, że skończył palić
papierosa i opierając się o ławkę wpatruje się we mnie swoimi złotymi oczami.
- Ale moglibyśmy
spróbować – powiedziałam i spojrzałam na jego piękną twarz wiszącą nade mną.
- Mówisz jak
Ashton. - zaśmiał się. Ale mi nie było do śmiechu. Zesztywniałam, napinając wszystkie mięśnie mojego ciała. Jamie musiał to poczuć bo miał minę jakby chciał cofnąć to co powiedział. Teraz było jednak za późno.
- Jego tu nie ma
– mruknęłam dotknięta do żywego.
- Jane, sorry, nie chciałem... - zaczął zmieszany dalej delikatnie głaszcząc mnie po głowie.
Masz, kurwa szczęście, że nie potrafię się na ciebie gniewać, chciałam powiedzieć ale ugryzłam się w język. Milczałam patrząc na niebo zasłonięte ciężkimi szarymi chmurami. Starałam się za wszelką cenę nie patrzeć mu w oczy, bo wiedziałam, że jak raz w nie spojrzę nie będę mogła przestać. Zaciągnęłam się papierosem.
- Janie - szepnął. Drgnęłam lekko. Tylko on mnie tak nazywał. Nie mogłam się powstrzymać. Spojrzałam mu w oczy. Nie wydusiłam z siebie żadnego słowa. Czemu ty musisz być tak cholernie idealny, pomyślałam patrząc na jego piękną twarz o nieziemskich oczach otoczoną grzywą złotych włosów, silne ramiona i liczne tatuaże wystające spod ubrania. Tak bardzo chciałam go dotknąć, ale czułam się jak sparaliżowana. To pewnie od tego leżenia na mokrej, zimnej ławce . Bo od czego innego?
- Dlaczego nic nie może być proste? - spytałam cicho wdychając wilgotne, chłodne, pachnące liśćmi powietrze w płuca i czułam, że też do mózgu.
Nie odpowiedział. Patrzył mi w oczy a ja Jemu. Ta chwila mogłaby trwać wiecznie, aż czas obrałby nasze kości z mięsa a świadomość ulotniła się wraz z październikowym wiatrem. Nawet gdybym chciała, nie mogłam się ruszyć. Nie byłam w stanie oderwać wzorku od Jego złoto-niebieskich oczu, wyjąć słuchawek z uszu, przestać wdychać chłodne powietrze, nie czuć Jego długich palców w moich włosach. Wiedziałam, że to On będzie musiał przerwać tą cudowną chwilę, sekundę szczęścia pośród oceanu bezcelowych godzin.
- Chodźmy zanim zamkną nam gimnastyczną - mruknął. Westchnęłam i podniosłam głowę z Jego kolan. Ponownie związałam szybko włosy, z których wcześniej zdjął mi gumkę. Wstałam, szybko dopaliłam papierosa i zgasiłam peta butem. Poprawiłam słuchawkę w moim lewym uchu i ruszyliśmy alejką w kompletnej ciszy przez park, w którym popołudnie minęło a teraz wieczór powoli zastępowała noc. Naciągnęłam kaptur na głowę.
Całe szczęście sala gimnastyczna była otwarta i było w niej cieplej niż na zewnątrz. Rozłożyłam się na startym parkiecie czekając na Jamie'go, który skoczył na chwilę do pokoju. Gdy wrócił, nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Zwykle sam Jego widok sprawiał mi przyjemność, zwłaszcza gdy tak jak teraz niósł gitarę przerzuconą przez ramię.
Nie byłam fanką sportu, ale zawsze chętnie z Nim przychodziłam na gimnastyczną tylko po toby posłuchać jak gra na gitarze. Wykorzystywaliśmy do tego to miejsce ze względu na akustykę, która pozwalała mi się w pełni nacieszyć dźwiękami wypływającymi spod Jego długich palców. Przez mniej więcej godzinę dane mi było wsłuchiwać w magnetyczny duet jakim było połączenie gitary i Jego głosu. Po tym czasie, który dla mnie definitywnie zleciał za szybko i bez wątpliwości odpowiadała za to jakaś dziura w czasoprzestrzeni, Jamie postanowił nauczyć mnie rzucania do kosza. Sam nie był w tym wybitny ale zdecydowanie lepszy ode mnie. Nawet trzymiesięczne dziecko z porażeniem mózgowym mogłoby startować do NBA w porównaniu z moimi umiejętnościami a raczej ich brakiem tak samo z resztą jak koordynacji ręka-oko. Ostatecznie udało mi się kilka razy trafić do kosza rzucając w prawidłowy sposób co i tak było już progresem. Wszystko szło dobrze i powoli zaczynało mi się to podobać, a zwłaszcza pochwały Jamie'ego. Za którymś razem niestety piłka odbiła się od obręczy kosza i dostałam pięknego headshot'a. Gdy wstałam na nogi odmówiłam dalszej współpracy w robieniu ze mnie koszykarki.
- Na dziś chyba mi już wystarczy - powiedziałam trzymając rękę na czole gdzie czułam jak robi mi się wielki siniak.
- Dasz radę iść? - spytał patrząc na moją niewyraźną twarz.
- A mam wyjście? - westchnęłam- Mam chyba jeszcze jakieś prochy przeciwbólowe - zaczęłam myśleć nad obecną zawartością mojej skrytki pod deską. Nagle stanęłam. - Ja pierdziele, ale jestem głupia! Przecież mam dwie torebki morfiny!
Spojrzałam na Jego profil. Przez chwilę miał minę jakby chciał o coś zapytać ale po chwili się rozpromienił.
- Może u mnie - zaproponował przytrzymując mi ciężkie drzwi sali gimnastycznej. - Trochę byłoby słabo gdyby ta blondi wlazła do pokoju jak będziemy brać w żyłę.
-O tak, ona jest w tym dobra. Już dziś dostała ode mnie w łeb. Teraz by chyba już się nie podniosła jakbym jej przypierdzieliła.
Patrzył na mnie pytająco, więc szybko opowiedział o wszystkim co miało miejsce w gabinecie dr.Green'a. Nie skomentował tego w żaden sposób, za co byłam mu wdzięczna. Mogłam mu mówić o sobie najgorsze rzeczy a on nigdy mnie nie ganił, wyszydzał. Na pewno mnie oceniał, miał o mnie własne wyrobione zdanie ale nigdy się ze mną tym nie dzielił co sprawiało że czułam się przy nim komfortowo.
- To idziemy? - spytał w końcu. Kiwnęłam głową w odpowiedzi.
Droga pustymi korytarzami do mojego pokoju zajęła nam kilka minut. Gdy stanęliśmy przed drzwiami prawie zapomniałam, że dostałam piłką od kosza.
- Zaczekaj tu -mruknęłam do Jamie'go. - Zobaczę czy ta ciota jest w środku.
Zajrzałam do pokoju ale był pusty. Mojej współlokatorki nie było. Dziwne - gdzie może się podziewać przez ten cały czas będąc tu dopiero drugi dzień. Powinna siedzieć skulona w pozycji embrionalnej na łóżku, płakać i krzyczeć, że jest tu przez pomyłkę. Tak zachowywały się wszystkie moje współlokatorki. Te które były jeszcze przytomne drugiego dnia.
Potrząsnęłam głową. Co mnie obchodzi, co ta ciota robi?, pomyślałam klękając przy swoim łóżku. Wsunęłam dłonie pod spód i paznokciami z odłażącymi resztkami czarnego lakieru podważyłam obluzowaną deskę. Wzięłam dwie kroplówki morfiny i zabezpieczyłam schowek stawiając na nim parę zabłoconych butów. Wyszłam z pokoju wciągając na twarz uśmiech. Myślałam, że wizja wspólnego ćpania przez resztę nocy wprawi mnie w lepszy humor.
Jeszcze raz sprawdziłam czy torebka z płynem dobrze się trzyma i położyłam się obok Jamie’go. Wtuliłam się w jego ramię i pozwoliłam by wolną ręką głaskał mnie po głowie. Poczułam jak całe napięcie znika pod wpływem jego dotyku. Chciałam, żeby to była prawda. Wolałam sobie tłumaczyć, że jest mi lepiej dzięki niemu a nie narkotykowi powoli rozlewającemu się w moim krwiobiegu. Ale nie mogłam zaprzeczyć, że morfina w moim ciele uprzyjemniała ten moment.
- Za czym najbardziej tęsknisz? - przerwałam ciszę. Nie mam pojęcia jak te pytanie wydostało się ze mnie, choć tak długo się we mnie kłębiło szukając wyjścia na zewnątrz. Spojrzałam na niego. Zaśmiał się ale zmarszczył czoło gdy zobaczył, że wpatruje się w niego w skupieniu.
- Pytasz na poważnie? - kiwnęłam głową w odpowiedzi.Westchnął głęboko. - Nie wiem, dużo tego.
- A gdybyś miał wybrać jedną rzecz? Czego ci tutaj najbardziej brakuje? - nie ustępowałam. Cały czas patrzyłam na jego twarz chcąc dostrzec co kłębi się pod czaszką w odmętach jego mózgu.
- Może to głupio zabrzmi - zaczął niepewnie z lekkim uśmiechem błąkającym się na ustach- ale okropnie brakuje mi normalnego żarcia
Normalnie wybuchnęłabym ze śmiechu, ale byłam już na innym poziomie świadomości i aktualnie brałam wszystko bardzo na poważnie. Gapiłam się więc tylko dalej na niego tymi powiększonymi źrenicami.
- Nie żartuję - kontynuował- Od tak dawna nie jadłem nic normalnego poza tym stołówkowym gównem.Wiesz jaką mam ochotę wyskoczyć na pizzę. Poczuć ten smak. Tą normalność. Za nią tęsknie najbardziej.
- Co to normalność? - spytałam automatycznie jak małe dziecko. No bo skąd mogłam wiedzieć? Nie znałam nic poza ATM więc życie w szkole dla wariatów było dla mnie normą. Normą było dla mnie to że nic dla nikogo nie znaczyłam, że dawałam dupy by coś dostać, że nie miałam nikogo. Że byłam nienormalna.
- Mnóstwo rzeczy - spojrzał na mnie w dół i znowu ciężko westchnął- To na przykład to, że mogę spotykać z przyjaciółmi, chodzić na imprezy, umawiać się z dziewczynami do kina na jakieś badziewne filmy. To, że muszę wynieść śmieci, martwić się o studia, kupić mleko. To, że mógłbym teraz wstać i sobie pójść.
Zadrżałam na tą myśl. Nie wiem czemu. Wtuliłam się mocniej w jego ramiona i jeszcze ściślej przyległam do jego torsu (jeśli to było w ogóle możliwe).
- Janie, spokojnie - mruknął kiedy wczepiłam się kurczowo palcami w jego osobę, wbijając paznokcie w jego skórę. - Nigdzie nie idę.
Znowu zaczął głaskać mnie po włosach i dopiero wtedy nieco rozluźniłam mięśnie. Nadal się bałam, że wstanie i zniknie. Nie mogłam zamknąć oczu, bo gdybym je ponownie otworzyła mogłoby go już nie być.
- Dlaczego życie jest takie cholernie niesprawiedliwe? - spytałam wpatrując się w sufit. Poczułam jak pode mną rozbrzmiał śmiech.- Co cię śmieszy?- mruknęłam nieco urażona marszcząc brwi.
- Bo to jest śmieszne - odparł- Zadajesz takie naiwne pytania. Myślałem, że kto jak kto,ale ty wiesz dobrze, że nie ma co szukać sprawiedliwości. Nic nie jest sprawiedliwe.
- Coś musi. Skoro istnieje słowo, które opisuje jakieś zjawisko to to zjawisko musi istnieć.
- Jane, czy ty nie możesz po prostu zaakceptować, że to fakt?
- Nie
- To co twoim zdaniem jest sprawiedliwe? Skoro nie życie to co? Może śmierć? - warknął lekko zirytowany.
Chciałam mu powiedzieć, że sama nie wiem co jest a co nie jest takie a owakie. Ale śmierć?
- Tak -powiedziałam cicho - Tak, śmierć - powtórzyłam pewniejszym głosem.
- Jane, co ty bredzisz - zaczął ale poderwałam się i spojrzałam mu w oczy. Zamilkł. W nikłym świetle panującym w pokoju dostrzegłam coś w jego nienaturalnie rozszerzonych źrenicach. Strach? Niepokój? Musiało mi się przewidzieć. Było ciemno. Byłam zaćpana.
- Śmierć jest sprawiedliwa - szepnęłam - bo w jej obliczu wszyscy są równi. Nie ma taryf ulgowych. Wszyscy umrą, prędzej lub później. Jej nie da się oszukać, przekupić, pokonać. Jest nieunikniona i pewna. Niezależnie co się stanie ona będzie zawsze. Niezmienna. Czeka na nas wszystkich.
- Jane, proszę..- głos mu się... załamał? Nie, przesłyszało mi się. Byłam przecież tak szaleńczo wpatrzona w jego oczy, że mogłam to sobie wymyśleć. Jego błyszczące oczy. Łzy? A może to były moje łzy?
Pamiętał jak znowu opadłam przyciskając twarz do jego piersi. I było mi ciepło. Znowu zatopił palce w moich włosach. A ja wystukiwałam paznokciami na jego ramieniu rytm jego serca, które dudniło pod moim policzkiem. Zamknęłam oczy.
- Wszyscy umrzemy, ale ja umrę bez ciebie.
I potem wszyscy obróciliśmy się w pył.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Mordeczki kochane!
Proszę Was o przebaczenie, że znowu Was zawiodłam. Mam teraz bardzo ciężki okres w życiu więc mam nadzieję,że będziecie dla mnie łaskawi. Liczę też że rozdział 6 Wam się spodoba choć ja najchętniej wyrzuciłabym go do kosza. Ja takie beztalencie :> Przepraszam za wszystkie błędy, które z pewnością wasze bystre oczy znajdą, ale sprawdzałam rozdział jakieś 23484596774653287 razy.
Miłego czytania kochani i zapraszam do komentowania. Każdy komentarz jest dla mnie bardzo ważny :>
Enjoy!
Lov,
Sociopathiq
P.S. Dziękujemy za ponad 9,7k wyświetleń <3
- Jane, sorry, nie chciałem... - zaczął zmieszany dalej delikatnie głaszcząc mnie po głowie.
Masz, kurwa szczęście, że nie potrafię się na ciebie gniewać, chciałam powiedzieć ale ugryzłam się w język. Milczałam patrząc na niebo zasłonięte ciężkimi szarymi chmurami. Starałam się za wszelką cenę nie patrzeć mu w oczy, bo wiedziałam, że jak raz w nie spojrzę nie będę mogła przestać. Zaciągnęłam się papierosem.
- Janie - szepnął. Drgnęłam lekko. Tylko on mnie tak nazywał. Nie mogłam się powstrzymać. Spojrzałam mu w oczy. Nie wydusiłam z siebie żadnego słowa. Czemu ty musisz być tak cholernie idealny, pomyślałam patrząc na jego piękną twarz o nieziemskich oczach otoczoną grzywą złotych włosów, silne ramiona i liczne tatuaże wystające spod ubrania. Tak bardzo chciałam go dotknąć, ale czułam się jak sparaliżowana. To pewnie od tego leżenia na mokrej, zimnej ławce . Bo od czego innego?
- Dlaczego nic nie może być proste? - spytałam cicho wdychając wilgotne, chłodne, pachnące liśćmi powietrze w płuca i czułam, że też do mózgu.
Nie odpowiedział. Patrzył mi w oczy a ja Jemu. Ta chwila mogłaby trwać wiecznie, aż czas obrałby nasze kości z mięsa a świadomość ulotniła się wraz z październikowym wiatrem. Nawet gdybym chciała, nie mogłam się ruszyć. Nie byłam w stanie oderwać wzorku od Jego złoto-niebieskich oczu, wyjąć słuchawek z uszu, przestać wdychać chłodne powietrze, nie czuć Jego długich palców w moich włosach. Wiedziałam, że to On będzie musiał przerwać tą cudowną chwilę, sekundę szczęścia pośród oceanu bezcelowych godzin.
- Chodźmy zanim zamkną nam gimnastyczną - mruknął. Westchnęłam i podniosłam głowę z Jego kolan. Ponownie związałam szybko włosy, z których wcześniej zdjął mi gumkę. Wstałam, szybko dopaliłam papierosa i zgasiłam peta butem. Poprawiłam słuchawkę w moim lewym uchu i ruszyliśmy alejką w kompletnej ciszy przez park, w którym popołudnie minęło a teraz wieczór powoli zastępowała noc. Naciągnęłam kaptur na głowę.
Całe szczęście sala gimnastyczna była otwarta i było w niej cieplej niż na zewnątrz. Rozłożyłam się na startym parkiecie czekając na Jamie'go, który skoczył na chwilę do pokoju. Gdy wrócił, nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Zwykle sam Jego widok sprawiał mi przyjemność, zwłaszcza gdy tak jak teraz niósł gitarę przerzuconą przez ramię.
Nie byłam fanką sportu, ale zawsze chętnie z Nim przychodziłam na gimnastyczną tylko po toby posłuchać jak gra na gitarze. Wykorzystywaliśmy do tego to miejsce ze względu na akustykę, która pozwalała mi się w pełni nacieszyć dźwiękami wypływającymi spod Jego długich palców. Przez mniej więcej godzinę dane mi było wsłuchiwać w magnetyczny duet jakim było połączenie gitary i Jego głosu. Po tym czasie, który dla mnie definitywnie zleciał za szybko i bez wątpliwości odpowiadała za to jakaś dziura w czasoprzestrzeni, Jamie postanowił nauczyć mnie rzucania do kosza. Sam nie był w tym wybitny ale zdecydowanie lepszy ode mnie. Nawet trzymiesięczne dziecko z porażeniem mózgowym mogłoby startować do NBA w porównaniu z moimi umiejętnościami a raczej ich brakiem tak samo z resztą jak koordynacji ręka-oko. Ostatecznie udało mi się kilka razy trafić do kosza rzucając w prawidłowy sposób co i tak było już progresem. Wszystko szło dobrze i powoli zaczynało mi się to podobać, a zwłaszcza pochwały Jamie'ego. Za którymś razem niestety piłka odbiła się od obręczy kosza i dostałam pięknego headshot'a. Gdy wstałam na nogi odmówiłam dalszej współpracy w robieniu ze mnie koszykarki.
- Na dziś chyba mi już wystarczy - powiedziałam trzymając rękę na czole gdzie czułam jak robi mi się wielki siniak.
- Dasz radę iść? - spytał patrząc na moją niewyraźną twarz.
- A mam wyjście? - westchnęłam- Mam chyba jeszcze jakieś prochy przeciwbólowe - zaczęłam myśleć nad obecną zawartością mojej skrytki pod deską. Nagle stanęłam. - Ja pierdziele, ale jestem głupia! Przecież mam dwie torebki morfiny!
Spojrzałam na Jego profil. Przez chwilę miał minę jakby chciał o coś zapytać ale po chwili się rozpromienił.
- Może u mnie - zaproponował przytrzymując mi ciężkie drzwi sali gimnastycznej. - Trochę byłoby słabo gdyby ta blondi wlazła do pokoju jak będziemy brać w żyłę.
-O tak, ona jest w tym dobra. Już dziś dostała ode mnie w łeb. Teraz by chyba już się nie podniosła jakbym jej przypierdzieliła.
Patrzył na mnie pytająco, więc szybko opowiedział o wszystkim co miało miejsce w gabinecie dr.Green'a. Nie skomentował tego w żaden sposób, za co byłam mu wdzięczna. Mogłam mu mówić o sobie najgorsze rzeczy a on nigdy mnie nie ganił, wyszydzał. Na pewno mnie oceniał, miał o mnie własne wyrobione zdanie ale nigdy się ze mną tym nie dzielił co sprawiało że czułam się przy nim komfortowo.
- To idziemy? - spytał w końcu. Kiwnęłam głową w odpowiedzi.
Droga pustymi korytarzami do mojego pokoju zajęła nam kilka minut. Gdy stanęliśmy przed drzwiami prawie zapomniałam, że dostałam piłką od kosza.
- Zaczekaj tu -mruknęłam do Jamie'go. - Zobaczę czy ta ciota jest w środku.
Zajrzałam do pokoju ale był pusty. Mojej współlokatorki nie było. Dziwne - gdzie może się podziewać przez ten cały czas będąc tu dopiero drugi dzień. Powinna siedzieć skulona w pozycji embrionalnej na łóżku, płakać i krzyczeć, że jest tu przez pomyłkę. Tak zachowywały się wszystkie moje współlokatorki. Te które były jeszcze przytomne drugiego dnia.
Potrząsnęłam głową. Co mnie obchodzi, co ta ciota robi?, pomyślałam klękając przy swoim łóżku. Wsunęłam dłonie pod spód i paznokciami z odłażącymi resztkami czarnego lakieru podważyłam obluzowaną deskę. Wzięłam dwie kroplówki morfiny i zabezpieczyłam schowek stawiając na nim parę zabłoconych butów. Wyszłam z pokoju wciągając na twarz uśmiech. Myślałam, że wizja wspólnego ćpania przez resztę nocy wprawi mnie w lepszy humor.
- Proszę – wręczyłam mu jedną z torebek z płynem i plątaninę
kroplówki z welflonem.
- Dzięki – odparł
zaciskając chude palce na torebce, która odkształciła się pod jego naciskiem. Nie
mogłam odgadnąć wyrazu jego twarzy bo była aktualnie ukryta pod kurtyną złotych
włosów. Przez resztę drogi do jego pokoju wpatrywałam się w moje buty. Oderwałam
od nich wzrok dopiero gdy stanęliśmy pod jego drzwiami. Przejechałam wzrokiem
po plakietce „James Wright” i dwóch wyblakłych śladach z których dało się
jeszcze wyczytać „Luke Hemmings” i
„Ashton Irwin”. Szybko oderwałam wzrok od ostatniego nazwiska poczułam jak
skoczył mi puls. Jego tu nie ma, zostawił
cię i musisz o tym pamiętać, rozkazałam sobie i po wzięciu głębokiego
wdechu weszłam do pokoju.
Jamie zdążył już powiesić swoją porcje morfiny na gwoździu nad
łóżkiem. Podwijał sobie właśnie rękaw na swojej lewej ręce. Lustrował swoje
przedramię ściskając pieść i napinając mięśnie szukając odpowiedniej żyły.
Uwielbiałam go oglądać gdy był czymś zajęty. Nie musiałam się wtedy obawiać że
zauważy jak pochłaniam wzorkiem każdy kawałek jego osoby. Mogłam tak jak teraz
patrzeć jak w skupieniu tężeje mu twarz,
jak złota grzywa mu opada na kark, jak jego błyszczące oczy błądzą po skórze szukając
właściwego miejsca by wkłuć igłę.
- Daj, ja to zrobię – zaproponowałam i przycupnęłam koło niego.
Przytaknął skinieniem głowy i wyciągnął rękę. Położyłam ją sobie na udzie i
opuszkami palców zlokalizowałam żyłę. Nie było to trudne zważywszy na to że
wyraźną siatką oplatała napięte mięśnie. Szybko wbiłam igłę pod skórę w zgięciu
łokcia. Gdy upewniłam się, że welflon jest dobrze umocowany podłączyłam
kroplówkę z morfiną.
- Dzięki – mruknął i rozłożył się na łóżku. Sama potrzebowałam niecałej
minuty na wbicie igły. Kiedyś panicznie bałam się wszelkich zastrzyków, szczepionek, strzykawek i wszystkie co wiązało się z przebijaniem skóry. Teraz nie miałam z tym najmniejszego problemu. ATM mnie zahartowało -w szkole dla pojebów nie ma miejsca dla zlęknionych dziewczynek. A przecież są rzeczy znacznie gorsze od igieł.Jeszcze raz sprawdziłam czy torebka z płynem dobrze się trzyma i położyłam się obok Jamie’go. Wtuliłam się w jego ramię i pozwoliłam by wolną ręką głaskał mnie po głowie. Poczułam jak całe napięcie znika pod wpływem jego dotyku. Chciałam, żeby to była prawda. Wolałam sobie tłumaczyć, że jest mi lepiej dzięki niemu a nie narkotykowi powoli rozlewającemu się w moim krwiobiegu. Ale nie mogłam zaprzeczyć, że morfina w moim ciele uprzyjemniała ten moment.
- Za czym najbardziej tęsknisz? - przerwałam ciszę. Nie mam pojęcia jak te pytanie wydostało się ze mnie, choć tak długo się we mnie kłębiło szukając wyjścia na zewnątrz. Spojrzałam na niego. Zaśmiał się ale zmarszczył czoło gdy zobaczył, że wpatruje się w niego w skupieniu.
- Pytasz na poważnie? - kiwnęłam głową w odpowiedzi.Westchnął głęboko. - Nie wiem, dużo tego.
- A gdybyś miał wybrać jedną rzecz? Czego ci tutaj najbardziej brakuje? - nie ustępowałam. Cały czas patrzyłam na jego twarz chcąc dostrzec co kłębi się pod czaszką w odmętach jego mózgu.
- Może to głupio zabrzmi - zaczął niepewnie z lekkim uśmiechem błąkającym się na ustach- ale okropnie brakuje mi normalnego żarcia
Normalnie wybuchnęłabym ze śmiechu, ale byłam już na innym poziomie świadomości i aktualnie brałam wszystko bardzo na poważnie. Gapiłam się więc tylko dalej na niego tymi powiększonymi źrenicami.
- Nie żartuję - kontynuował- Od tak dawna nie jadłem nic normalnego poza tym stołówkowym gównem.Wiesz jaką mam ochotę wyskoczyć na pizzę. Poczuć ten smak. Tą normalność. Za nią tęsknie najbardziej.
- Co to normalność? - spytałam automatycznie jak małe dziecko. No bo skąd mogłam wiedzieć? Nie znałam nic poza ATM więc życie w szkole dla wariatów było dla mnie normą. Normą było dla mnie to że nic dla nikogo nie znaczyłam, że dawałam dupy by coś dostać, że nie miałam nikogo. Że byłam nienormalna.
- Mnóstwo rzeczy - spojrzał na mnie w dół i znowu ciężko westchnął- To na przykład to, że mogę spotykać z przyjaciółmi, chodzić na imprezy, umawiać się z dziewczynami do kina na jakieś badziewne filmy. To, że muszę wynieść śmieci, martwić się o studia, kupić mleko. To, że mógłbym teraz wstać i sobie pójść.
Zadrżałam na tą myśl. Nie wiem czemu. Wtuliłam się mocniej w jego ramiona i jeszcze ściślej przyległam do jego torsu (jeśli to było w ogóle możliwe).
- Janie, spokojnie - mruknął kiedy wczepiłam się kurczowo palcami w jego osobę, wbijając paznokcie w jego skórę. - Nigdzie nie idę.
Znowu zaczął głaskać mnie po włosach i dopiero wtedy nieco rozluźniłam mięśnie. Nadal się bałam, że wstanie i zniknie. Nie mogłam zamknąć oczu, bo gdybym je ponownie otworzyła mogłoby go już nie być.
- Dlaczego życie jest takie cholernie niesprawiedliwe? - spytałam wpatrując się w sufit. Poczułam jak pode mną rozbrzmiał śmiech.- Co cię śmieszy?- mruknęłam nieco urażona marszcząc brwi.
- Bo to jest śmieszne - odparł- Zadajesz takie naiwne pytania. Myślałem, że kto jak kto,ale ty wiesz dobrze, że nie ma co szukać sprawiedliwości. Nic nie jest sprawiedliwe.
- Coś musi. Skoro istnieje słowo, które opisuje jakieś zjawisko to to zjawisko musi istnieć.
- Jane, czy ty nie możesz po prostu zaakceptować, że to fakt?
- Nie
- To co twoim zdaniem jest sprawiedliwe? Skoro nie życie to co? Może śmierć? - warknął lekko zirytowany.
Chciałam mu powiedzieć, że sama nie wiem co jest a co nie jest takie a owakie. Ale śmierć?
- Tak -powiedziałam cicho - Tak, śmierć - powtórzyłam pewniejszym głosem.
- Jane, co ty bredzisz - zaczął ale poderwałam się i spojrzałam mu w oczy. Zamilkł. W nikłym świetle panującym w pokoju dostrzegłam coś w jego nienaturalnie rozszerzonych źrenicach. Strach? Niepokój? Musiało mi się przewidzieć. Było ciemno. Byłam zaćpana.
- Śmierć jest sprawiedliwa - szepnęłam - bo w jej obliczu wszyscy są równi. Nie ma taryf ulgowych. Wszyscy umrą, prędzej lub później. Jej nie da się oszukać, przekupić, pokonać. Jest nieunikniona i pewna. Niezależnie co się stanie ona będzie zawsze. Niezmienna. Czeka na nas wszystkich.
- Jane, proszę..- głos mu się... załamał? Nie, przesłyszało mi się. Byłam przecież tak szaleńczo wpatrzona w jego oczy, że mogłam to sobie wymyśleć. Jego błyszczące oczy. Łzy? A może to były moje łzy?
Pamiętał jak znowu opadłam przyciskając twarz do jego piersi. I było mi ciepło. Znowu zatopił palce w moich włosach. A ja wystukiwałam paznokciami na jego ramieniu rytm jego serca, które dudniło pod moim policzkiem. Zamknęłam oczy.
- Wszyscy umrzemy, ale ja umrę bez ciebie.
I potem wszyscy obróciliśmy się w pył.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Mordeczki kochane!
Proszę Was o przebaczenie, że znowu Was zawiodłam. Mam teraz bardzo ciężki okres w życiu więc mam nadzieję,że będziecie dla mnie łaskawi. Liczę też że rozdział 6 Wam się spodoba choć ja najchętniej wyrzuciłabym go do kosza. Ja takie beztalencie :> Przepraszam za wszystkie błędy, które z pewnością wasze bystre oczy znajdą, ale sprawdzałam rozdział jakieś 23484596774653287 razy.
Miłego czytania kochani i zapraszam do komentowania. Każdy komentarz jest dla mnie bardzo ważny :>
Enjoy!
Lov,
Sociopathiq
P.S. Dziękujemy za ponad 9,7k wyświetleń <3