Cześć i czołem!
Moi kochani wiem, że czekacie na kolejny rozdział ale kiespko z tym będzie. Lenny nie daje tu znaku życia, więc są dwie opcje. Albo będę prowadzić to sama, zmieni się wtedy nie co fabuła albo zawieszam i koniec. Blog będzie na bloggerze ale nie będzie kontynowany. W tym momencie to wy decydujecie. Piszcie komentarze, ponieważ nie mam jak zrobić ankiety :/
Pozdrawiam Vicky :*
Rebellion ~Zawieszony
"You know what is rebellion baby?"
środa, 1 lipca 2015
poniedziałek, 16 marca 2015
7 ~ Roxy
Leżałam na łóżku patrząc w sufit i bujałam nogami nad krawędzią łóżka. Kiedy wróciłam do pokoju Jane w nim nie było. Nie wiedziałam gdzie jest ale szerze miałam to gdzieś. Serio. Ta dziewczyna doprowadza mnie do szału, żeby nie powiedzieć, że mnie wkurwia. Zdrzemnęłam się a potem uzupełniłam dziennik. Przekręciłam się na brzuch. Potwornie się nudziłam. Dotarło do mnie, że od prawie dwóch dni nie chodziłam do łazienki. Podreptałam po cichu do toalety i zrobiłam siusiu. Postanowiłam nie wracać do siebie, więc ruszyłam korytarzem. Dopiero teraz zauważyłam, że na drzwiach oprócz numeru są również nazwiska lokatorów. Przyjrzałam się każdej plakietce. Jade mieszkała z niejakimi Miley i Kat, a Demi z Sel. Przeszłam do męskiej części. Luke miał pokój z Niall'em, Calum z Evan'em i Justin'em. Następnie zauważyłam, że Logan ten chłopak, który czytał referat, zamieszkuje z jakimś Mike'iem. Zatrzymałam się przy drzwiach na końcu korytarza. Było miejsce na trzy plakietki jednak na miejscy była tylko jedna : James Wright. Niżej wydrapane były jeszcze dwa nazwiska. Ashton Irwin i Luke Hemmings. To było dziwne. Przejechałam opuszkami palców po metalowej powłoce.
Zanim zamieszkaliśmy w Anglii na stałe, często się przeprowadzaliśmy. Urodziłam się w Nowym Yorku. W wieku moich trzech lat wyjechaliśmy do Kaliforni. Po czterech latach wyprowadziliśmy się do Australii, ojczyzny mamy. Zamieszkaliśmy u babci. Była mi najbliższą osobą. Jej przyjaciółka miała syna. Dowiedziałam się, że w młodości podkochiwał się w mamie. Jego syn nazywał się Luke. Właśnie tak. Miałam nadzieję, że to był tylko zbieg okoliczności. W każdym razie... Przez pięć lat zaprzyjaźniliśmy się. Chodziliśmy razem do szkoły, odrabialiśmy lekcje, nocowaliśmy. Często mi dokuczali z powodu mojej nadwagi, jednak Luke'owi to nie przeszkadzało. Zawsze mnie bronił. Kiedy dziewczyny wplątywały mi gumę do włosów on dzielnie siedział i wycinał ją. Jak podrzucali mi bomby z farbą do szafki, pomagał mi czyścić książki a jeśli jakiś zeszyt ucierpiał przepisywaliśmy go na zmianę. Był przy mnie zawsze gdy go potrzebowałam. Dzień przed moim wylotem do Anglii razem z chłopakiem poszliśmy do naszego miejsca. Było to w lasku za naszymi domami, dziesięć minut marszu. Od starego sąsiada, pana Phisher'a podkradaliśmy deski, gwoździe, farby i inne materiały aż w końcu zbudowaliśmy mały domek na drzewie. Właśnie tam spotkaliśmy się tego wieczora.
-Luke - płakałam. - Ja nie chcę się przeprowadzać. Mam już dość.
-Wiem Roxey - tata wziął to przezwisko dla mnie właśnie od Luke'a. - Ale nie mamy na to wpływu.
Byliśmy bardzo inteligentni jak na dwunastolatków.
-Obiecaj mi coś - oderwałam się od jego niebieskiej koszulki.
-Tak - spojrzał na mnie w dół.
Leżeliśmy na podłodze w domku na drzewie.
-Nigdy o mnie nie zapomnij.
-Oczywiście, że nie zapomnę. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką - ścisnął mnie mocniej.
-Zagraj mi coś - poprosiłam.
Uśmiechnął się. Lubiłam kiedy grał mi na gitarze. Wpatrywałam się zachwycona jak jego palce delikatnie ślizgają się po strunach. Dźwięki były kojące, a ja poczułam, że przestaję płakać i się uśmiecham. Kiedy skończył piosenkę przytulił mnie mocno.
-Kocham Cię Roxey - nie wiedziałam jeszcze do końca co te słowa oznaczają ale słyszałam jak tata mówił tak do mamy a moja starsza kuzynka do młodszego brata.
-Ja Ciebie też Lukey. Zawsze będę.
Zeszliśmy na ziemię. Po raz ostatni się z nim pożegnałam i wróciłam do domu. Tej samej nocy wyjechaliśmy na lotnisko. Potem w szkole dalej mi dokuczali, rodzice zaczęli się od siebie oddalać, chociaż tata walczył o mnie. Wszystko zaczęło się walić. Zapomniałam o Luke'u. Koło czternastego, może piętnastego roku życia odkryłam głupi sposób na odreagowanie tego. Zaczęłam się ciąć. Potem przestałam jeść i wymuszałam wymioty. W końcu mnie złapali i zamknęli tu, w ATM.
Świadomością wróciłam do teraźniejszości. Uśmiechnęłam się na wspomnienia. Ruszyłam powoli czytając po cichu imiona na plakietkach. Usłyszałam czyjś jęk. Zaczęłam iść w tamtym kierunku. Zatrzymałam się pod drzwiami Justin'a, Evan'a i Calum'a. Założyłam, że krzyki należały do tego ostatniego. To możliwe aby nadal cierpiał po bójce? Nie znałam Jane i nie wiedziałam jak bardzo może przyłożyć, jednak sądząc po tym jaki strach budziła, mogła posunąć się nawet do zabójstwa, jeśli ktoś wszedł w jej drogę.
Zapukałam do drzwi i słysząc pozwolenie, weszłam do środka. Pokój był niewiele większy od naszego. Po mojej prawej stronie było jedno łóżko a pod oknem dwa. Na posłaniu pod oknem na lewo leżał zwinięty w kulkę Calum. Nie widziałam jego współlokatorów. Zamknęłam za sobą drzwi i usiadłam obok cierpiącego chłopaka.
-Po co tu przyszłaś?
-Usłyszałam jak krzyczysz.
Chciał kiwnąć głową jednak za bardzo go bolało. Przyjrzałam się jego twarzy. Nikt nie opatrzył mu ran zadanych przez Jane. Od nosa przez wargę aż obojczyki kreśliła się linia zaschniętej krwi.
-Przynieść Ci jakieś leki?
-Po co?
-Może nie będzie tak boleć.
-To załatw morfinę.
-Ćpałeś przed przyjazdem do tego wariatkowa?
Zmieszał się co potwierdziło moje przypuszczenia.
-Mogę Ci przynieść tabletki przeciwbólowe i nasenne - skwitowałam.
-Dzięki. Czekaj - zatrzymał mnie kiedy byłam już przy drzwiach. - Dlaczego to robisz?
Nie znałam odpowiedzi. Zrobiłam to, bo nie chciałam żeby cierpiał. Z natury taka byłam. Starałam się pomóc ludziom - przy okazji zapominając o sobie.
-Po prostu - uśmiechnęłam się i wyszłam.
Za oknami powoli robiło się ciemno. Starając się być niezauważona przemknęłam do skrzydła szpitalnego tylko dwa razy chowając się przed patrolującymi opiekunkami. Próbowałam wejść do gabinetu jednak był zamknięty. Przypomniałam sobie sztuczki, której nauczył mnie tata. W tylnej kieszeni spodni wyciągnęłam wsuwkę i kartę. Po chwili otworzyłam pomieszczenie. Nie znalazłam leków. Jednak natknęłam się na dwie butelki wody, które zabrałam, wodę utlenioną i waciki. Pochowałam wszystko po kieszeniach i wyszłam z gabinetu kierując się do sąsiedniego. Drzwi były otwarte. Uchyliłam je a następnie usłyszałam czyjeś jęki. Jednak to nie były takie jakie wydawał Calum. Na sto procent, ktoś się tam pieprzył. Zacisnęłam szczękę i bez skrupułów weszłam do środka. Spojrzałam szybko na Jane i doktora Green'a. Złapałam za rączkę od jednej z szafek. Chwila... co?! Wróciłam wzrokiem do Cardwish, która leżała na stole z głową lekarza w dekolcie.
-Co ty tu kurwa robisz?! - krzyknęła.
-Szukam leków - założyłam ręce na piersi.
Przewróciłam oczami i odwróciłam się z powrotem do półki. Przeczesywałam półkę i kiedy już złapałam odpowiednie opakowania poczułam śliny ból z tyłu głowy a potem ciecz na czole. Krew. Wszystko przede mną zawirowało a potem spotkałam się podłogą. Jedyne co pamiętam to szept Jane
-No kurwa świetnie.
~*~
Wszystko było we mgle jednak miałam świadomość, że nadal leżę na zimnej posadzce. Słyszałam dwa przyciszone głosy, które zawzięcie o czymś dyskutowały.
-Czekaj... czyli jeśli dobrze rozumiem, właśnie ogłuszyłaś swoją współlokatorkę?
-Mogła tu nie wchodzić. Przysięgam, że jeśli komuś powie to ja zabiję.
-Mówiłaś, że sypiasz z wieloma osobami.
-Ale nikt nie może wiedzieć o tobie.
Wydałam z siebie cichy pomruk dając znać, że się budzę. Przekręciłam się na lewy bok a następnie otworzyłam oczy. Z góry przyglądały mi się dwie pary oczu. Złapałam się za głowę i usiadłam. Chciałam wstać jednak za bardzo zakręciło mi się w głowie. Oparłam się o ścianę. Potem wspierając się na niej stanęłam samodzielnie. Miałam mroczki przed oczami jednak nie poddałam się. Zgarnęłam dwa pudełka leków do kieszeni bluzy i udając, że nic się nie stało, nadal wspierając się na ścianie wyszłam z gabinetu. Nie dane mi było odejść dalej niż na dwa metry, ponieważ Carwish złapała mnie za łokieć ciągając mnie z powrotem do środka.
-O nie. Teraz nie pójdziesz sobie tak, po prostu.
-To co mam zrobić? Nie mam komu powiedzieć, że pieprzysz się z byle kim. Chociaż z tego co mi wiadomo to i tak wszyscy o tym wiedzą. Nie obchodzi mnie twoje życie tak jak Ciebie nie obchodzi moje. Poprzestańmy na tym - odparłam twardo ponownie wychodząc z pomieszczenia.
Tym razem udało mi się. Nadal wspierając się na ścianie podążałam korytarzami szkoły. Ignorowałam krew spływającą po moim nosie. Zamiast pójść od razu do Calum'a aby zostawić leki skierowałam się do łazienki. Nie wiem jak to jest, że zawsze trafiam gdy jest pusta ale podziękowałam szczęściu. Przemyłam twarz. Kiedy miałam pewność, że jest w porządku zabrałam się do Hood'a. Tym razem w na jego łóżku siedział Justin. W rękach trzymał miskę i jakąś szmatkę przecierając twarz chłopaka. Podeszłam do nich.
-Um... mam leki - odparłam.
-Jak je zdobyłaś? - zdziwił się Jus.
-Ukradłam - przyznałam. - Czekaj mam też wodę utlenioną.
Zaczęłam opatrywać bruneta. Krzywił się trochę jednak ścierpiał to.
-Krwawisz - wyszeptał
-Co? Nie? To lekkie draśnięcie.
-Ale krew leci - zaśmiał się.
Nie wiem gdzie i kiedy zniknął Justin. Calum złapał za wacik i przetarł moje czoło.
-To jest dziwne, odłóż to i weź leki - podałam mu podwójną dawkę każdej z tabletek.
-Co to jest? - złapał mnie za podbródek.
-O czym mówisz? - wyrwałam się.
-Ta kreska. Ktoś Cię uderzył? Tutaj? Czy to jeszcze z zewnątrz?
-Z zewnątrz. Nikt mnie nie uderzył. To taka stara blizna.
Zapewne kiedy przemywałam twarz wodą podkład musiał spłynąć. Chłopak nie dawał za wygraną jednak nie zdradziłam mu pochodzenia rany. Przykryłam go drugim kocem i siedziałam dopóki nie zasnął. Usłyszałam trzaśnięcie drzwiami, a następnie na łóżku obok usiadł Justin. Uśmiechnął się kiedy Calum zaczął mamrotać coś pod nosem. Cisza była komfortowa. Nagle blondyn wstał i złapał mnie za nadgarstek. Wstałam nie wiedząc czego chce. Weszliśmy do wnęki i usiedliśmy na podłodze.
-Czego to zrobiłaś?
-Bo krwawił i go bolało a po za tym to wina mojej współlokatorki.
-Po raz pierwszy widzę go tak spokojnego. Często w nocy ma koszmary, krzyczy. Trudno się z nim mieszka ale przywykłem. Masz może ochotę zagrać w karty?
-Jasne czego nie tylko ja nie umiem...
-A wojna?
-Serio? No dobra - westchnęłam, a on zaśmiał się.
Podszedł do szafki z której wyciągnął talię kart. Usadowił się przede mną i je rozdał. Śmialiśmy się cicho, chociaż teraz Calum'a nie obudziłoby nawet trzęsienie ziemi czy napad obcych. Nie wiedziałam gdzie był Evan ale jakoś mnie to nie obchodziło. W towarzystwie Justina świetnie się bawiłam. Nie miałam pojęcia, że wśród tych popapranych dzieciaków możne znaleźć się ktoś z kim można po prostu pogadać. Bez oceniania. Bez wytykania wad i błędów. Pierwsza rudna skończyła się dość szybko, więc zaczęliśmy od nowa. Pomiędzy wyrzucanymi kartami dowiadywałam się coraz więcej o tym miejscu. Jus był otwartą osobą i zastanawiałam się dlaczego tu jest. Nie powstrzymałam się i zadałam to pytanie na głos.
-Narkotyki. Za szybko i za bardzo się w to zatopiłem wciągając w kłopoty Sel a za nią Demi, chociaż ona miała swoje problemy i to pogorszyło jej sytuacje ale nie przydział. Jest... niegroźna. A agresywny narkoman, który bezwiednie kradnie jest niebezpieczniejszy.
-Ćpałeś? - przytaknął. - I... czekaj jak to się nazywało...
-Kleptomania?
-Tak. O to mi chodziło. Kiedy Ci się to wszystko zaczęło?
-Jak byłem młodszy nagrywałem filmiki na YouTube potem miałem swoje pięć minut sławy, które niewłaściwie wykorzystałem. A cudze rzeczy w moich rękach były od kiedy pamiętam. A ty? Niemożliwe, że jesteś tu tylko za to, że się cięłaś. Znam inne osoby, które też tak robiły ale nie wsadzali ich do pomarańczu.
-Sama nie wiem czy chce o tym gadać.
-Ej no! Ja Ci powiedziałem o sobie - odparł wyrzucając na podłogę kolejną kartę.
-No dobra... Od czego by tu zacząć...
-Woah! Aż tyle tego jest?
-Czy ja wiem. Cięłam się, głodziłam a jak coś zjadłam, wymiotowałam. Od zawsze dokuczali mi, że jestem gruba.
-Tak źle z Tobą nie jest - przerwał mi. Podziękowałam i kontynuowałam.
-Ogólnie mówią, że miałam depresję. Kiedyś jakaś dziewczyna zaatakowała mnie na korytarzu, bo nazwała mnie grubą a ja posłałam jej jakąś ciętą ripostę. Wtedy on się wkurzyła i zaczęła mnie bić. Nie przewidziała jednak, że w dzieciństwie coś tam trenowałam a kiedy to połączyło się z moją słabą cierpliwością tak się broniłam, że trafiła do szpitala. A potem przyjechali policjanci, którzy chcieli zabrać mnie na posterunek. Wyrywałam się, więc próbowali mnie obezwładnić lecz ja ich pobiłam i tak do moich akt przypisali podejrzenie, że jestem socjopatką albo psychopatką. Znaczy tyle podejrzałam u Ann. Kilka razy upiłam i raz brałam jakieś dragi ale moja mama od razu robi ze mnie alkoholiczkę i narkomankę. To chyba tyle.
-No nieźle. Do grzecznych dziewczynek nie należysz - parsknął śmiechem.
Nie wytrzymałam i również zaczęłam się śmiać. Kiedyś to wszystko wydawało mi się okropnie smutne i dołujące a teraz było niedorzeczne i idiotyczne. Jak mogłam się tym wszystkim aż tak przejmować? Słuchać uwag na temat mojego wyglądu i wagi. To moja sprawa. I mimo, iż teraz było na to za późno cieszyłam się, że w ogóle sobie to uzmysłowiłam. Rozmowa toczyła się dalej. Nie mogłam przestać rozmawiać z Justin'em. Mieliśmy tak wiele wspólnych tematów. Koło północy wstałam i się przeciągnęłam.
-Będę spadać - szepnęłam.
-Nie idź jeszcze. Może w ogóle zostań na noc? -zaproponował.
-Nie mogę. Nie mam ciuchów i nie myłam się od wczoraj.
-No to mam pomysł - wstał i podszedł do jednej z półek. - Moje koszulki będą na Ciebie na styk a zakładam, że chcesz większe, a Calum jest od Ciebie większy, więc trzymaj - rzucił we mnie szarą z napisem NASA. - W łazience, w części w prysznicami, na samym końcu po lewej znajdziesz niebieską butelkę z szamponem. Jest moja. Częstuj się. A tu masz ręcznik. Spokojnie. Jest świeżo wyprany - zaśmiał się.
Kiwnęłam głową i się uśmiechnęłam w podziękowaniu. Poszłam do łazienki gdzie po cichu rozebrałam się i unikając patrzenia w lustra weszłam pod prysznic. Zanim odkręciłam wodę związałam włosy tak by ich nie zmoczyć. Umyłam się płynem Justina, który pachniał nieziemsko. Omijałam tylko niektóre miejsca gdzie były blizny. Po prysznicu wysuszyłam się i ubrałam w prowizoryczną piżamę. Wróciłam do pokoju chłopaków. Justin był już przebrany a krople wody skapywały z jego włosów. Spojrzałam na niego zaskoczona.
-Nie zauważyłaś mnie - zachichotał.
-Podglądałeś mnie?
-Nie. Byłem na samym początku i umyłem się szybciej.
Wróciliśmy do gry w karty. Gdy zaczynało świtać zdecydowaliśmy, że pora zdrzemnąć się chociaż chwilę. położyłam się w łóżku Evana.
-Dobranoc Justin.
-Kolorowych snów shawty - ziewnął.
Nawet nie zauważyłam jak zasnęłam. Obudził mnie cichy chichot koło mojego ucha i poczułam jak ktoś poprawia moje włosy tak aby nie opadały na moją twarz. Od razu zdzieliłam owe dłonie, ponieważ nienawidzę gdy ktoś dotyka moje włosy. Przewróciłam się na drugi bok i ziewnęłam.
-Pora wstawać Dzwoneczku - usłyszałam koło ucha.
Przeszły mnie ciarki, bo głos każdego faceta/chłopaka o poranku to coś co mnie totalnie zabija. Mruknęłam i powoli otworzyłam oczy. Obraz był trochę zniekształcony a moje rzęsy sklejone. Potałam powieki pięściami i ponownie otworzyłam ślepia. Koło mnie siedział uśmiechnięty Evan.
-Dzień dobry - zaśmiał się.
-Hej - odparłam.
-Jak Ci sie spało w moim łóżku?
-Bardzo dobrze. Dziękuję, że pytasz - zaśmiałam się. - Ale ja już powinnam iść.
Wstałam i ruszyłam w stronę drzwi.
-Dlaczego ona ma na sobie moją koszulkę? - Krzyknął Calum. - Pytam dlaczego ten paszczur ma na sobie moją ulubioną koszulkę?
-Um... Ja Ci ją oddam - stałam oparta o drzwi. - Obiecuję. Upiorę i oddam.
-Teraz to spierdalaj! Nosisz ją pasztecie! Nie chcę jej więcej widzieć! A co mówić o noszeniu!
-Cal... - upomniał go Justin.
-To ty? Ty dałeś tej tłustej świni moją koszulkę? Napierdolić Ci?
Łzy stanęły mi w oczach. Cała pewność siebie jaką wczoraj pozyskałam dzięki Justinowi prysła w ułamku sekundy niczym bańka mydlana.
-Prze... przepraszam - wyszeptałam i nacisnęłam na klamkę wybiegając z pokoju.
Nie zważałam na to czy zauważy mnie którakolwiek z opiekunek czy jakikolwiek uczeń. Biegłam jak najszybciej mogłam. Wpadłam do pokoju i trzasnęłam drzwiami. Rzuciłam się na łóżko i rozpłakałam się jak dziecko. Dopiero po chwili uzmysłowiłam sobie, że Calum i Evan widzieli moje blizny.
~~~~~~~~~~
Hejka! Wiem. Totalnie dałam ciała. Nie pisałam już nic bardzo długo. W ogóle dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że Peril ma już rok. Znaczy teraz rok i trzy miesiące ale mniejsza. Chciałam wszystkich przeprosić ale nie miałam/nie mam komputera i nie mam jak pisać/obrabiać rozdziałów. Do tego nie mam kompletnie weny. I tak, pracuję nad drugą częścią Peril. Ale jak na razie mam dwa rozdziały. Pozdr600. No i trzeci powód. Za miesiąc mam egzaminy gimnazjalne. Chcę się dostać do dobrego liceum żeby potem mieć jakąś nie najgorszą przyszłość. Hm... to chyba tyle. Jeszcze raz przepraszam za opóźnienia. Kochamy was i dziękujemy za opinie :*
Vicky/Vee <3
Zanim zamieszkaliśmy w Anglii na stałe, często się przeprowadzaliśmy. Urodziłam się w Nowym Yorku. W wieku moich trzech lat wyjechaliśmy do Kaliforni. Po czterech latach wyprowadziliśmy się do Australii, ojczyzny mamy. Zamieszkaliśmy u babci. Była mi najbliższą osobą. Jej przyjaciółka miała syna. Dowiedziałam się, że w młodości podkochiwał się w mamie. Jego syn nazywał się Luke. Właśnie tak. Miałam nadzieję, że to był tylko zbieg okoliczności. W każdym razie... Przez pięć lat zaprzyjaźniliśmy się. Chodziliśmy razem do szkoły, odrabialiśmy lekcje, nocowaliśmy. Często mi dokuczali z powodu mojej nadwagi, jednak Luke'owi to nie przeszkadzało. Zawsze mnie bronił. Kiedy dziewczyny wplątywały mi gumę do włosów on dzielnie siedział i wycinał ją. Jak podrzucali mi bomby z farbą do szafki, pomagał mi czyścić książki a jeśli jakiś zeszyt ucierpiał przepisywaliśmy go na zmianę. Był przy mnie zawsze gdy go potrzebowałam. Dzień przed moim wylotem do Anglii razem z chłopakiem poszliśmy do naszego miejsca. Było to w lasku za naszymi domami, dziesięć minut marszu. Od starego sąsiada, pana Phisher'a podkradaliśmy deski, gwoździe, farby i inne materiały aż w końcu zbudowaliśmy mały domek na drzewie. Właśnie tam spotkaliśmy się tego wieczora.
-Luke - płakałam. - Ja nie chcę się przeprowadzać. Mam już dość.
-Wiem Roxey - tata wziął to przezwisko dla mnie właśnie od Luke'a. - Ale nie mamy na to wpływu.
Byliśmy bardzo inteligentni jak na dwunastolatków.
-Obiecaj mi coś - oderwałam się od jego niebieskiej koszulki.
-Tak - spojrzał na mnie w dół.
Leżeliśmy na podłodze w domku na drzewie.
-Nigdy o mnie nie zapomnij.
-Oczywiście, że nie zapomnę. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką - ścisnął mnie mocniej.
-Zagraj mi coś - poprosiłam.
Uśmiechnął się. Lubiłam kiedy grał mi na gitarze. Wpatrywałam się zachwycona jak jego palce delikatnie ślizgają się po strunach. Dźwięki były kojące, a ja poczułam, że przestaję płakać i się uśmiecham. Kiedy skończył piosenkę przytulił mnie mocno.
-Kocham Cię Roxey - nie wiedziałam jeszcze do końca co te słowa oznaczają ale słyszałam jak tata mówił tak do mamy a moja starsza kuzynka do młodszego brata.
-Ja Ciebie też Lukey. Zawsze będę.
Zeszliśmy na ziemię. Po raz ostatni się z nim pożegnałam i wróciłam do domu. Tej samej nocy wyjechaliśmy na lotnisko. Potem w szkole dalej mi dokuczali, rodzice zaczęli się od siebie oddalać, chociaż tata walczył o mnie. Wszystko zaczęło się walić. Zapomniałam o Luke'u. Koło czternastego, może piętnastego roku życia odkryłam głupi sposób na odreagowanie tego. Zaczęłam się ciąć. Potem przestałam jeść i wymuszałam wymioty. W końcu mnie złapali i zamknęli tu, w ATM.
Świadomością wróciłam do teraźniejszości. Uśmiechnęłam się na wspomnienia. Ruszyłam powoli czytając po cichu imiona na plakietkach. Usłyszałam czyjś jęk. Zaczęłam iść w tamtym kierunku. Zatrzymałam się pod drzwiami Justin'a, Evan'a i Calum'a. Założyłam, że krzyki należały do tego ostatniego. To możliwe aby nadal cierpiał po bójce? Nie znałam Jane i nie wiedziałam jak bardzo może przyłożyć, jednak sądząc po tym jaki strach budziła, mogła posunąć się nawet do zabójstwa, jeśli ktoś wszedł w jej drogę.
Zapukałam do drzwi i słysząc pozwolenie, weszłam do środka. Pokój był niewiele większy od naszego. Po mojej prawej stronie było jedno łóżko a pod oknem dwa. Na posłaniu pod oknem na lewo leżał zwinięty w kulkę Calum. Nie widziałam jego współlokatorów. Zamknęłam za sobą drzwi i usiadłam obok cierpiącego chłopaka.
-Po co tu przyszłaś?
-Usłyszałam jak krzyczysz.
Chciał kiwnąć głową jednak za bardzo go bolało. Przyjrzałam się jego twarzy. Nikt nie opatrzył mu ran zadanych przez Jane. Od nosa przez wargę aż obojczyki kreśliła się linia zaschniętej krwi.
-Przynieść Ci jakieś leki?
-Po co?
-Może nie będzie tak boleć.
-To załatw morfinę.
-Ćpałeś przed przyjazdem do tego wariatkowa?
Zmieszał się co potwierdziło moje przypuszczenia.
-Mogę Ci przynieść tabletki przeciwbólowe i nasenne - skwitowałam.
-Dzięki. Czekaj - zatrzymał mnie kiedy byłam już przy drzwiach. - Dlaczego to robisz?
Nie znałam odpowiedzi. Zrobiłam to, bo nie chciałam żeby cierpiał. Z natury taka byłam. Starałam się pomóc ludziom - przy okazji zapominając o sobie.
-Po prostu - uśmiechnęłam się i wyszłam.
Za oknami powoli robiło się ciemno. Starając się być niezauważona przemknęłam do skrzydła szpitalnego tylko dwa razy chowając się przed patrolującymi opiekunkami. Próbowałam wejść do gabinetu jednak był zamknięty. Przypomniałam sobie sztuczki, której nauczył mnie tata. W tylnej kieszeni spodni wyciągnęłam wsuwkę i kartę. Po chwili otworzyłam pomieszczenie. Nie znalazłam leków. Jednak natknęłam się na dwie butelki wody, które zabrałam, wodę utlenioną i waciki. Pochowałam wszystko po kieszeniach i wyszłam z gabinetu kierując się do sąsiedniego. Drzwi były otwarte. Uchyliłam je a następnie usłyszałam czyjeś jęki. Jednak to nie były takie jakie wydawał Calum. Na sto procent, ktoś się tam pieprzył. Zacisnęłam szczękę i bez skrupułów weszłam do środka. Spojrzałam szybko na Jane i doktora Green'a. Złapałam za rączkę od jednej z szafek. Chwila... co?! Wróciłam wzrokiem do Cardwish, która leżała na stole z głową lekarza w dekolcie.
-Co ty tu kurwa robisz?! - krzyknęła.
-Szukam leków - założyłam ręce na piersi.
Przewróciłam oczami i odwróciłam się z powrotem do półki. Przeczesywałam półkę i kiedy już złapałam odpowiednie opakowania poczułam śliny ból z tyłu głowy a potem ciecz na czole. Krew. Wszystko przede mną zawirowało a potem spotkałam się podłogą. Jedyne co pamiętam to szept Jane
-No kurwa świetnie.
~*~
Wszystko było we mgle jednak miałam świadomość, że nadal leżę na zimnej posadzce. Słyszałam dwa przyciszone głosy, które zawzięcie o czymś dyskutowały.
-Czekaj... czyli jeśli dobrze rozumiem, właśnie ogłuszyłaś swoją współlokatorkę?
-Mogła tu nie wchodzić. Przysięgam, że jeśli komuś powie to ja zabiję.
-Mówiłaś, że sypiasz z wieloma osobami.
-Ale nikt nie może wiedzieć o tobie.
Wydałam z siebie cichy pomruk dając znać, że się budzę. Przekręciłam się na lewy bok a następnie otworzyłam oczy. Z góry przyglądały mi się dwie pary oczu. Złapałam się za głowę i usiadłam. Chciałam wstać jednak za bardzo zakręciło mi się w głowie. Oparłam się o ścianę. Potem wspierając się na niej stanęłam samodzielnie. Miałam mroczki przed oczami jednak nie poddałam się. Zgarnęłam dwa pudełka leków do kieszeni bluzy i udając, że nic się nie stało, nadal wspierając się na ścianie wyszłam z gabinetu. Nie dane mi było odejść dalej niż na dwa metry, ponieważ Carwish złapała mnie za łokieć ciągając mnie z powrotem do środka.
-O nie. Teraz nie pójdziesz sobie tak, po prostu.
-To co mam zrobić? Nie mam komu powiedzieć, że pieprzysz się z byle kim. Chociaż z tego co mi wiadomo to i tak wszyscy o tym wiedzą. Nie obchodzi mnie twoje życie tak jak Ciebie nie obchodzi moje. Poprzestańmy na tym - odparłam twardo ponownie wychodząc z pomieszczenia.
Tym razem udało mi się. Nadal wspierając się na ścianie podążałam korytarzami szkoły. Ignorowałam krew spływającą po moim nosie. Zamiast pójść od razu do Calum'a aby zostawić leki skierowałam się do łazienki. Nie wiem jak to jest, że zawsze trafiam gdy jest pusta ale podziękowałam szczęściu. Przemyłam twarz. Kiedy miałam pewność, że jest w porządku zabrałam się do Hood'a. Tym razem w na jego łóżku siedział Justin. W rękach trzymał miskę i jakąś szmatkę przecierając twarz chłopaka. Podeszłam do nich.
-Um... mam leki - odparłam.
-Jak je zdobyłaś? - zdziwił się Jus.
-Ukradłam - przyznałam. - Czekaj mam też wodę utlenioną.
Zaczęłam opatrywać bruneta. Krzywił się trochę jednak ścierpiał to.
-Krwawisz - wyszeptał
-Co? Nie? To lekkie draśnięcie.
-Ale krew leci - zaśmiał się.
Nie wiem gdzie i kiedy zniknął Justin. Calum złapał za wacik i przetarł moje czoło.
-To jest dziwne, odłóż to i weź leki - podałam mu podwójną dawkę każdej z tabletek.
-Co to jest? - złapał mnie za podbródek.
-O czym mówisz? - wyrwałam się.
-Ta kreska. Ktoś Cię uderzył? Tutaj? Czy to jeszcze z zewnątrz?
-Z zewnątrz. Nikt mnie nie uderzył. To taka stara blizna.
Zapewne kiedy przemywałam twarz wodą podkład musiał spłynąć. Chłopak nie dawał za wygraną jednak nie zdradziłam mu pochodzenia rany. Przykryłam go drugim kocem i siedziałam dopóki nie zasnął. Usłyszałam trzaśnięcie drzwiami, a następnie na łóżku obok usiadł Justin. Uśmiechnął się kiedy Calum zaczął mamrotać coś pod nosem. Cisza była komfortowa. Nagle blondyn wstał i złapał mnie za nadgarstek. Wstałam nie wiedząc czego chce. Weszliśmy do wnęki i usiedliśmy na podłodze.
-Czego to zrobiłaś?
-Bo krwawił i go bolało a po za tym to wina mojej współlokatorki.
-Po raz pierwszy widzę go tak spokojnego. Często w nocy ma koszmary, krzyczy. Trudno się z nim mieszka ale przywykłem. Masz może ochotę zagrać w karty?
-Jasne czego nie tylko ja nie umiem...
-A wojna?
-Serio? No dobra - westchnęłam, a on zaśmiał się.
Podszedł do szafki z której wyciągnął talię kart. Usadowił się przede mną i je rozdał. Śmialiśmy się cicho, chociaż teraz Calum'a nie obudziłoby nawet trzęsienie ziemi czy napad obcych. Nie wiedziałam gdzie był Evan ale jakoś mnie to nie obchodziło. W towarzystwie Justina świetnie się bawiłam. Nie miałam pojęcia, że wśród tych popapranych dzieciaków możne znaleźć się ktoś z kim można po prostu pogadać. Bez oceniania. Bez wytykania wad i błędów. Pierwsza rudna skończyła się dość szybko, więc zaczęliśmy od nowa. Pomiędzy wyrzucanymi kartami dowiadywałam się coraz więcej o tym miejscu. Jus był otwartą osobą i zastanawiałam się dlaczego tu jest. Nie powstrzymałam się i zadałam to pytanie na głos.
-Narkotyki. Za szybko i za bardzo się w to zatopiłem wciągając w kłopoty Sel a za nią Demi, chociaż ona miała swoje problemy i to pogorszyło jej sytuacje ale nie przydział. Jest... niegroźna. A agresywny narkoman, który bezwiednie kradnie jest niebezpieczniejszy.
-Ćpałeś? - przytaknął. - I... czekaj jak to się nazywało...
-Kleptomania?
-Tak. O to mi chodziło. Kiedy Ci się to wszystko zaczęło?
-Jak byłem młodszy nagrywałem filmiki na YouTube potem miałem swoje pięć minut sławy, które niewłaściwie wykorzystałem. A cudze rzeczy w moich rękach były od kiedy pamiętam. A ty? Niemożliwe, że jesteś tu tylko za to, że się cięłaś. Znam inne osoby, które też tak robiły ale nie wsadzali ich do pomarańczu.
-Sama nie wiem czy chce o tym gadać.
-Ej no! Ja Ci powiedziałem o sobie - odparł wyrzucając na podłogę kolejną kartę.
-No dobra... Od czego by tu zacząć...
-Woah! Aż tyle tego jest?
-Czy ja wiem. Cięłam się, głodziłam a jak coś zjadłam, wymiotowałam. Od zawsze dokuczali mi, że jestem gruba.
-Tak źle z Tobą nie jest - przerwał mi. Podziękowałam i kontynuowałam.
-Ogólnie mówią, że miałam depresję. Kiedyś jakaś dziewczyna zaatakowała mnie na korytarzu, bo nazwała mnie grubą a ja posłałam jej jakąś ciętą ripostę. Wtedy on się wkurzyła i zaczęła mnie bić. Nie przewidziała jednak, że w dzieciństwie coś tam trenowałam a kiedy to połączyło się z moją słabą cierpliwością tak się broniłam, że trafiła do szpitala. A potem przyjechali policjanci, którzy chcieli zabrać mnie na posterunek. Wyrywałam się, więc próbowali mnie obezwładnić lecz ja ich pobiłam i tak do moich akt przypisali podejrzenie, że jestem socjopatką albo psychopatką. Znaczy tyle podejrzałam u Ann. Kilka razy upiłam i raz brałam jakieś dragi ale moja mama od razu robi ze mnie alkoholiczkę i narkomankę. To chyba tyle.
-No nieźle. Do grzecznych dziewczynek nie należysz - parsknął śmiechem.
Nie wytrzymałam i również zaczęłam się śmiać. Kiedyś to wszystko wydawało mi się okropnie smutne i dołujące a teraz było niedorzeczne i idiotyczne. Jak mogłam się tym wszystkim aż tak przejmować? Słuchać uwag na temat mojego wyglądu i wagi. To moja sprawa. I mimo, iż teraz było na to za późno cieszyłam się, że w ogóle sobie to uzmysłowiłam. Rozmowa toczyła się dalej. Nie mogłam przestać rozmawiać z Justin'em. Mieliśmy tak wiele wspólnych tematów. Koło północy wstałam i się przeciągnęłam.
-Będę spadać - szepnęłam.
-Nie idź jeszcze. Może w ogóle zostań na noc? -zaproponował.
-Nie mogę. Nie mam ciuchów i nie myłam się od wczoraj.
-No to mam pomysł - wstał i podszedł do jednej z półek. - Moje koszulki będą na Ciebie na styk a zakładam, że chcesz większe, a Calum jest od Ciebie większy, więc trzymaj - rzucił we mnie szarą z napisem NASA. - W łazience, w części w prysznicami, na samym końcu po lewej znajdziesz niebieską butelkę z szamponem. Jest moja. Częstuj się. A tu masz ręcznik. Spokojnie. Jest świeżo wyprany - zaśmiał się.
Kiwnęłam głową i się uśmiechnęłam w podziękowaniu. Poszłam do łazienki gdzie po cichu rozebrałam się i unikając patrzenia w lustra weszłam pod prysznic. Zanim odkręciłam wodę związałam włosy tak by ich nie zmoczyć. Umyłam się płynem Justina, który pachniał nieziemsko. Omijałam tylko niektóre miejsca gdzie były blizny. Po prysznicu wysuszyłam się i ubrałam w prowizoryczną piżamę. Wróciłam do pokoju chłopaków. Justin był już przebrany a krople wody skapywały z jego włosów. Spojrzałam na niego zaskoczona.
-Nie zauważyłaś mnie - zachichotał.
-Podglądałeś mnie?
-Nie. Byłem na samym początku i umyłem się szybciej.
Wróciliśmy do gry w karty. Gdy zaczynało świtać zdecydowaliśmy, że pora zdrzemnąć się chociaż chwilę. położyłam się w łóżku Evana.
-Dobranoc Justin.
-Kolorowych snów shawty - ziewnął.
Nawet nie zauważyłam jak zasnęłam. Obudził mnie cichy chichot koło mojego ucha i poczułam jak ktoś poprawia moje włosy tak aby nie opadały na moją twarz. Od razu zdzieliłam owe dłonie, ponieważ nienawidzę gdy ktoś dotyka moje włosy. Przewróciłam się na drugi bok i ziewnęłam.
-Pora wstawać Dzwoneczku - usłyszałam koło ucha.
Przeszły mnie ciarki, bo głos każdego faceta/chłopaka o poranku to coś co mnie totalnie zabija. Mruknęłam i powoli otworzyłam oczy. Obraz był trochę zniekształcony a moje rzęsy sklejone. Potałam powieki pięściami i ponownie otworzyłam ślepia. Koło mnie siedział uśmiechnięty Evan.
-Dzień dobry - zaśmiał się.
-Hej - odparłam.
-Jak Ci sie spało w moim łóżku?
-Bardzo dobrze. Dziękuję, że pytasz - zaśmiałam się. - Ale ja już powinnam iść.
Wstałam i ruszyłam w stronę drzwi.
-Dlaczego ona ma na sobie moją koszulkę? - Krzyknął Calum. - Pytam dlaczego ten paszczur ma na sobie moją ulubioną koszulkę?
-Um... Ja Ci ją oddam - stałam oparta o drzwi. - Obiecuję. Upiorę i oddam.
-Teraz to spierdalaj! Nosisz ją pasztecie! Nie chcę jej więcej widzieć! A co mówić o noszeniu!
-Cal... - upomniał go Justin.
-To ty? Ty dałeś tej tłustej świni moją koszulkę? Napierdolić Ci?
Łzy stanęły mi w oczach. Cała pewność siebie jaką wczoraj pozyskałam dzięki Justinowi prysła w ułamku sekundy niczym bańka mydlana.
-Prze... przepraszam - wyszeptałam i nacisnęłam na klamkę wybiegając z pokoju.
Nie zważałam na to czy zauważy mnie którakolwiek z opiekunek czy jakikolwiek uczeń. Biegłam jak najszybciej mogłam. Wpadłam do pokoju i trzasnęłam drzwiami. Rzuciłam się na łóżko i rozpłakałam się jak dziecko. Dopiero po chwili uzmysłowiłam sobie, że Calum i Evan widzieli moje blizny.
~~~~~~~~~~
Hejka! Wiem. Totalnie dałam ciała. Nie pisałam już nic bardzo długo. W ogóle dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że Peril ma już rok. Znaczy teraz rok i trzy miesiące ale mniejsza. Chciałam wszystkich przeprosić ale nie miałam/nie mam komputera i nie mam jak pisać/obrabiać rozdziałów. Do tego nie mam kompletnie weny. I tak, pracuję nad drugą częścią Peril. Ale jak na razie mam dwa rozdziały. Pozdr600. No i trzeci powód. Za miesiąc mam egzaminy gimnazjalne. Chcę się dostać do dobrego liceum żeby potem mieć jakąś nie najgorszą przyszłość. Hm... to chyba tyle. Jeszcze raz przepraszam za opóźnienia. Kochamy was i dziękujemy za opinie :*
Vicky/Vee <3
niedziela, 18 stycznia 2015
6 ~ Jane
Kiedy miałam
dwanaście lat wbiłam sobie drzazgę w palec. Bałam się cokolwiek z nią zrobić i
zamiast wyciągnąć ją od razu, zostawiłam ją wmawiając sobie, że to cholerstwo
samo wyjdzie. Naturalnie, nic takiego się nie stało. Z każdym ruchem drzazga
wbijała się głębiej sprawiając mi ból a przede wszystkim doprowadzając mnie do
szaleństwa. Coś tak małego a tak denerwującego. Z Roxanne było dokładnie tak samo. Powinnam
była się jej pozbyć od razu, wyrwać z korzeniami, a nie się z nią cackać jakby
miała dla mnie jakieś znaczenie. Z minuty na minutę coraz bardziej żałowałam tej decyzji, bo blondyna
zaczynała mnie najzwyczajniej w świecie wkurwiać. I proszę – nim się obejrzałam
wparadowuje w połowie mojego seksu, bardzo dobrego seksu i długo wyczekiwanego.
- No kurwa
świetnie! – warknęłam, spoglądając z góry na nieprzytomną blondynkę leżącą na
wznak na kafelkowej podłodze gabinetu dr.Ethan’a Green’a. Nie leżała tam sama z
siebie. Przed sekundą z całej siły przywaliłam jej w łeb. Patrzyłam jak na
jasnych włosach dziewczyny odznacza się krew wypływająca z rany po uderzeniu.
- No kurwa
świetnie – powtórzyłam. A przecież nie byłam sama, nielicząc tej
blond-suki płaszczącej mi się u stóp, którą dźgałam właśnie w bok czubkiem
dużego palca mojej lewej stopy.
- Ogłuszyłaś ją ? – odwróciłam się i
spojrzałam na Ethan’a wciągającego właśnie spodnie. Wtedy zorientowałam się, że
nadal jestem naga. Podeszłam do doktora i wyrwałam mu z rąk błękitną koszulę,
którą już zaczynał nakładać.
- Nawet nie waż się tego nakładać – powiedziałam poważnym tonem – To zbrodnia dla ludzkości, zakrywanie czegoś tak pięknego! – przejechałam po raz setny bo jego torsie. Zaśmiał się w odpowiedzi i pochylił się żeby mnie pocałować. Przyciągnęłam go do siebie i mocniej wpiłam w jego usta. Położył dłonie na mojej talii i zaczął zjeżdżać w dół aż poczułam jego palce na swoich nagich pośladkach. Podniósł mnie i oparł się plecami i o stół. Nie dane nam jednak było w spokoju się sobą nacieszyć, gdyż dziewczyna na podłodze zaczęła wydawać z siebie najróżniejsze jęki, jakby pragnąc przypomnieć że jest jeszcze wśród żywych. Westchnęłam. Zeskoczyłam z Ethan’a i narzuciłam na siebie jego koszulę. Za nim udało mi się zapiąć wszystkie guziki i dotrzeć do Roxy, moja współlokatorka usiłowała się postawić do pionu, hałasując i zrzucając połowę rzeczy z półek przy okazji. Stałam z boku i uśmiechając się pod nosem przyglądałam się jej poczynaniom. Zainterweniowałam dopiero gdy usiłowała opuścić gabinet. Złapałam ją za ramię i wciągnęłam z powrotem do środka. Dziewczyna zachwiała się na nogach. Najwyraźniej zdrowo jej przywaliłam. I dobrze.
- Nawet nie waż się tego nakładać – powiedziałam poważnym tonem – To zbrodnia dla ludzkości, zakrywanie czegoś tak pięknego! – przejechałam po raz setny bo jego torsie. Zaśmiał się w odpowiedzi i pochylił się żeby mnie pocałować. Przyciągnęłam go do siebie i mocniej wpiłam w jego usta. Położył dłonie na mojej talii i zaczął zjeżdżać w dół aż poczułam jego palce na swoich nagich pośladkach. Podniósł mnie i oparł się plecami i o stół. Nie dane nam jednak było w spokoju się sobą nacieszyć, gdyż dziewczyna na podłodze zaczęła wydawać z siebie najróżniejsze jęki, jakby pragnąc przypomnieć że jest jeszcze wśród żywych. Westchnęłam. Zeskoczyłam z Ethan’a i narzuciłam na siebie jego koszulę. Za nim udało mi się zapiąć wszystkie guziki i dotrzeć do Roxy, moja współlokatorka usiłowała się postawić do pionu, hałasując i zrzucając połowę rzeczy z półek przy okazji. Stałam z boku i uśmiechając się pod nosem przyglądałam się jej poczynaniom. Zainterweniowałam dopiero gdy usiłowała opuścić gabinet. Złapałam ją za ramię i wciągnęłam z powrotem do środka. Dziewczyna zachwiała się na nogach. Najwyraźniej zdrowo jej przywaliłam. I dobrze.
- Gdzie lecisz
pomarańczowa? O nie. Teraz nie pójdziesz sobie tak,
po prostu.
Zaczęła coś
mówić ale nie wiele z tego zrozumiałam. Odwróciłam się i spojrzałam w głąb
gabinetu na postać w spodniach o zielonych oczach. Mam teraz ważniejsze rzeczy do roboty, zabić mogę ją o każdej porze, stwierdziłam
i puściłam Roxy, która od razu zniknęła za drzwiami gabinetu, a ja pośpiesznie je zamknęłam. I by uniknąć niezapowiedzianych gości, przekręciłam klucz w zamku.
Odetchnęłam z ulgą.
- Przepraszam
cię za tą blondynę – westchnęłam łapiąc Ethan’a za rękę i wpatrując w jego
bajeczne oczy.- Może zaczniemy od tego na czym skończyliśmy – mruknęłam,
przygryzając wargę.
- Z wielką
chęcią – uśmiechnął się sięgając do pierwszego guzika błękitnej koszuli. Byłam
szybsza. Odskoczyłam i pociągnęłam go do leżanki za parawanem. Popchnęłam go na
mebel pokryty warstwą foli ochronnej. Sama usiadłam okrakiem na wysokości
bioder doktora.
Pochyliłam się i
zaczęłam całować jego szyję. Powoli przesuwałam się do góry. Lekki zarost przyjemnie
drapał moje wargi. Jednocześnie czułam jak wkłada swoje ręce pod moją koszulę
pieszcząc moją skórę. Najpierw tą na udach, brzuchu aż zatrzymał się na
piersiach. Dotarłam do jego ust i zaczęłam napierać językiem o dostęp do
środka. Jednak nie odpowiedział. Zamarł ze skupioną miną i dłonią pod moją lewą
piersią.
- Coś nie tak? –
spytałam z przyspieszonym oddechem.
- Nie –odparł z
namysłem.- Zdejmij koszulę. – powiedział poważnym tonem. Byłam przyzwyczajona
do poleceń tego typu ale on nie traktował mnie jak dziwkę. Nie w takim stopniu.
Posłusznie odpięłam jednak koszulę i rzuciłam materiał na podłogę. Spojrzał na
moje piersi. Ale nie tak jak to zawsze robili faceci. Jakby to nie były cycki
tylko jakiś zwykły przedmiot. Patrzył na nie jak lekarz. Wyciągnął rękę i
zaczął oglądać skórę tuż nad sercem. Musiał czuć pod palcami moją dudniącą
pompę tłoczącą krew, która teraz wydawała mi się tak gorąca, że można by zaparzyć nią herbatę.
- Próbowałaś się
zabić? – z namysłu wyrwało mnie to pytanie. Spojrzałam w dół na bliznę pod lewą
piersią. Była tam. Jak mogłam o niej zapomnieć. – Jane ?
Podniosłam wzrok
i spojrzałam mu w oczy. Czemu one muszą być tak bajecznie zielone?! No kurwa
mać, nikt nie powinien mieć takich pięknych oczu. Człowiek raz w nie spojrzy i
już po nim. No przynajmniej teraz było po mnie.
- Jane, skąd
masz tą bliznę? – spytał ponownie i usłyszałam w jego głosie coś jeszcze poza
tą melodyjnością, która to mi się tak podobała. Nie potrafiłam tego nazwać.
Teraz wiem, że była to troska.
- Nie pamiętam – wydusiłam z siebie w końcu i
poczułam ulgę gdy udało mi się przełamać blokadę. Reszta kłamstwa wyleciała ze
mnie jak z odkorkowanego szampana.- Pewnie na coś się nadziałam, nie wiem sama. Może kiedy przechodziłam przez ogrodzenie. W ogóle tego nie zauważyłam – uśmiechnęłam się przelotnie mając nadzieję, że
wypadłam przekonująco. Westchnęłam i opadłam na niego przytulając się do jego
torsu. Objął mnie.
-Skoro tak
uważasz – odparł. Czułam, że nie do końca kupił moje kłamstwo więc postanowiłam
zmienić temat.
- Masz morfinę?
– spytałam bez ogródek.
- Do czego ci
potrzebna?
- Jak to do
czego? – podniosłam się i spojrzałam na niego.- Przecież czytałeś moją kartę.
Wiesz, że kocham narkotyki. I seks. – pogłaskałam go po policzku i zeszłam z
niego. Narzuciłam na siebie koszulę i rozejrzałam się po gabinecie. Próbowałam
sobie przypomnieć gdzie poprzedni lekarz trzymał morfinę. Podeszłam do szafki i
zaczęłam sprawdzać szuflady. Gdy już traciłam nadzieję znalazłam to czego
szukałam. Wróciłam radosnym krokiem do Ethan’a z dwoma torebkami rozpuszczonego
narkotyku i potrzebną aparaturą. Zobaczyłam jego niepewną minę.
- Będzie fajnie
– uśmiechnęłam się do niego i pochyliłam żeby pocałować. – Nie pożałujesz, masz
moje słowo?
- A ile jest
warte? – spytał. Kurde, czego on jest taki bystry z tym swoim pieprzonym akcentem. Zgrywanie przed nim
promiennej dziewczyny nie pomaga. Jakby miał jakiś pojebany rentgen w tych
swoich cholernie zielonych oczach. I ta mina umęczonego księcia, kiedy patrzy
jak montuje kroplówki. Sorry – księżniczka okazała się zwykłą ulicznicą.
- Ethan –
zaczęłam nie bardzo wiedząc co chce powiedzieć.
- Wiem. –
powiedział. – Nie jesteś najlepsza w wyrażaniu tego co czujesz i nie musisz.
Nic mi nie musisz tłumaczyć ani nic udawać. Kochałaś się ze mną dla morfiny, więc
ją sobie weź. Nie musisz odstawiać tej całej szopki. Może poprzedni lekarze się
na to łapali ale nie ja. Wiedziałem to od samego początku..
-Ethan, to nie
tak… Tak, zawsze tak było, ale …
- Ale co? Coś
czujesz? Dobrze wiesz, że nie. I ja też
Kurwa. Jak mam
mu to wyjaśnić. „Gdy zobaczyłam twoje
oczy wiedziałam że muszę cię przlecieć.”- brzmi bardzo normalnie i logicznie.
- Jane, masz
problemy i ja jako twój lekarz to rozumiem.
Chwila, co ?!
- Ja nie mam
żadnych problemów – powiedziałam dumnie. Cholera,
pewnie wyglądałam jak Miss Drama Queen gdy to powiedziałam – goła,z narzuconą
koszulą faceta, którego właśnie zaliczyłam i z torbą morfiny w ręku.
- Jane –
wyciągnął rękę, którą odtrąciłam.
- Skoro ty nie
będziesz z niej korzystać to tym więcej dla mnie – powiedziałam zgarniając
morfinę i pośpiesznie narzucając na siebie ubranie.
- Jane! Zrozum, ja chce ci pomóc- złapał mnie
za ramię. Odwróciłam się. Starałam się ignorować jego szybko podnoszący się i
opadający nagi tors.
- Tak? Jakoś nie
wydawało mi się żebyś chciał mi pomóc. Nie kiedy się pieprzyliśmy. Nie
potrzebuję żadnej pomocy. – wyszłam trzaskając drzwiami. Nie otworzyły się
jednak ponownie i nie wypadł przez nie żaden półnagi doktorek. Szłam sama aż do
pokoju. Czułam jak wrze we mnie krew. Nie z podniecenia, byłam zwyczajnie
wkurwiona!
Czym? Tym, że powiedział prawdę? Że znalazł bliznę?
Że nie chciał z tobą ćpać? Czym Jane? A może ty wcale nie jesteś zła na niego?, odezwał się
cichy głos gdzieś w mojej nabuzowanej głowie. No pięknie, zamieniam się w Brooksa!
Potrząsnęłam
głową chcąc uporządkować wszystko co w niej się kotłowało. Jakby miało mi to
poszufladkować wszystko w moim rozgorączkowanym mózgu.
Sięgnęłam po
Ipod z szafki i puściłam muzykę na full w słuchawkach. Potrzebowałam odskoczni.
Czegoś co da mi uciec od tego gówna. To dawała mi muzyka. Rozkoszowałam się
intrem do A pain that I’m used to. Kochałam to mocne wejście, które nokautowało
poczucie teraźniejszości w moim mózgu. Przez te cztery minuty nie
byłam Jane Cardwish, dziwką z wariatkowa. Byłam wolna od wszystkiego. Od
swojego ciała, tego miejsca, życia.
Pozwoliłam
piosence się skończyć i dopiero wtedy wstałam z łóżka i rozejrzałam się po
pokoju. Byłam sama. Zawsze jestem sama, stwierdziłam.
Ale może to lepiej dla Roxy. Z chęcią bym ją zmasakrowała w tej chwili. Jest tu
drugi dzień a ja już zastanawiam się gdzie upchnąć jej zwłoki. To chyba jakiś
nowy rekord!
Schowałam
morfinę do swojej skrytki pod obluzowaną deską. Spomiędzy torebek z lekami
wyjęłam ostatnią butelkę wódki. Moja stara dobra przyjaciółka pani Czysta.
Odkręciłam butelkę i wzięłam porządny łyk. Poczułam jak alkohol piecze mnie w
przełyku. Miałam mocną głowę do picia, więc jedna flaszka nie sprawi, że urwie
mi się film. Potrzebowałam tylko odrobiny rozluźnienia, czegoś co uniemożliwi
rozmyślanie nad irytującymi mnie tematami.
Po niecałym
kwadransie pusta butelka walała się po podłodze a ja ze słuchawkami na uszach i
z zamkniętymi oczami śpiewałam Days are forogtten zdzierając sobie przy okazji gardło i
kotłując już i tak wymaltretowaną pościel na moim łóżku. Właśnie usiłowałam
wyciągnąć refren na równi z Tom'em Meighan'em, kiedy drzwi się otworzyły i do pokoju On.
- Jane –
spojrzał na mnie z litością. Musiałam rzeczywiście żałośnie wyglądać:
zmechacona bluzka spadająca mi z ramion odsłaniająca krwiście czerwony stanik,
skołtunione włosy, rumieńce od alkoholu no i na dodatek darłam się w niebogłosy
jak wyjątkowo upośledzony jeleń na rykowisku. Z pewnością wyglądam dziewczyna, która nie potrzebuje pomocy,
pomyślałam.
- Jamie, sorry
wyglądam jak menel. – zaczęłam ale podszedł do mnie i pochylił się. Zadrżałam.
Dobrze wiedziałam, że nie pachnę swoimi jaśminowymi perfumami.
- Piłaś? –
spytał a ja unikałam spojrzenia jego złoto-niebieskich oczu. Podniósł rękę i
chudymi palcami odgarnął kruczoczarny kosmyk moich włosów za ucho.- I się ze
mną nie podzieliłaś? – zerknęłam na niego. Uśmiechał się.
- Było przyjść
wcześniej! – odgryzłam się i pokazałam mu język.
- Przyniosłem
fajki. Idziemy zapalić? – powiedział wyciągając paczkę papierosów z kieszeni
luźnych jeansów.
- Jasne. A która
jest w ogóle godzina? – spytałam, bo nie miałam pojęcia ile czasu minęło od
badań kontrolnych.
- Coś koło piątej
chyba – odparł przeglądając stertę książek z biblioteki zalegającą na mojej
półce.- Tego jeszcze nie czytałem- mruknął wskazując na jeden z tomów.
- Co to ? –
zapytałam podchodząc do niego i związując włosy w luźny warkocz. Zerknęłam mu
przez ramię. – A, to- westchnęłam, gdy zauważyłam co przykuło jego uwagę – „Cmętarz
Zwieżąt” King’a? Nie czytałeś ? Weź sobie. Spodoba ci się – rzuciłam z głębi
szafy. Wynurzyłam się i narzuciłam na siebie bluzę.- Idziemy?
Przytaknął głową
i wyszliśmy z pokoju.
- Może wracając
pójdziemy na gimnastyczną, powinna być jeszcze otwarta – rzucił gdy wyszliśmy
ze skrzydła damskiego i minęliśmy grupkę pielęgniarek. Podsłuchałam ich
przyciszone szepty. Zamartwiały się dwiema paczkami morfiny, które zaginęły z
jednego z gabinetów. Wlepiłam wzrok w swoje buty.
- Jane?
- Tak, tak jasne
– odparłam zamyślona.
- A słyszałaś
moje pytanie ? – zapytał podejrzliwie patrząc na mnie.
- Oczywiście,
wiesz, że ciebie zawsze słucham. Pytałeś czy pójdziemy na gimnastyczną.
Reszta drogi do
jego pokoju upłynęła w milczeniu bo Jamie wyjął z kieszeni odtwarzacz muzyki i
szliśmy słuchając wspólnie dzieląc się słuchawkami. Dał mi do posłuchania kilka
nowo ściągniętych piosenek.
- Jak się nazywa
ten zespół? – spytałam wsłuchując się jakiś utwór którego nigdy wcześniej nie
słyszałam, ale bardzo mi się spodobał. Był energiczny i nie mogłam się powstrzymać od poruszania się w rytm lekkiego rock'n'roll'owego brzmienia. Po chwili przyłapałam się na podśpiewywaniu refrenu, którego nauczyłam się już na pamięć.
- The Black Keys. A piosenka Gold on the ceilling. Są
spoko. Kiedyś byłem na ich koncercie, przez przypadek z resztą ale mi się
spodobali – powiedział i odgarnął sobie złote włosy, które opadły mu na czoło.
Dalej mi opowiedział o całym koncercie a ja słuchałam go wpatrując się w jego
profil. Uwielbiałam jak opowiadał mi o swojej przeszłości przed ATM.O koncertach,
życiu w mieście, jeździe na motorze, wakacjach u swojego kuzyna w Stanach,
wolności.
Otworzyliśmy
drzwi do jego pokoju i wyszliśmy na dwór przez okno. Owiało mnie chłodne
jesienne powietrze. Opatuliłam się cieplej bluzą i ruszyliśmy przez zapuszczony
trawnik do jeszcze bardziej zapuszczonego parku. Kiedyś musiał być piękny.
Wyniosłe, wiekowe drzewa rosnące po obu stronach alejek , teraz pokrytych grubą
warstwą opadłych i mokrych liści, z których unosił się lekki odór zgnilizny. Tu
i tam spomiędzy bluszczu i bezimiennych krzaków usiłowały wydostać się
egzotyczne rośliny, których nazw nie potrafiłabym z pewnością wymówić. Zostało
ich z resztą niewiele – tylko te, którym udało się przetrwać w brytyjskim
klimacie bez opieki ogrodnika i walczyć z rodzimymi gatunkami o ziemię, światło
i wodę. A mimo to lubiłam ten park, zwłaszcza o tej porze roku. Latem było tu
pełno tych ATM’owskich pizd i to miejsce traciło cały urok jakim był spokój. Tak, spokój- to było dobre słowo, stwierdziłam
patrząc na drzewa zapadające już w zimową hibernacje i zaciągając się dymem z
papierosa.
Usiedliśmy na
ławce w naszym ulubionym miejscu pod wielkim dębem. Raczej Jamie usiadł, a ja
wywaliłam się na ławce kładąc głowę na jego nogach. Pozwoliłam żeby wolną ręką
przeczesywał moje gęste loki spływające po jego kolanach i prawie muskające
mokrą ziemię pod nami. Zamknęłam oczy.
Tego było mi trzeba, stwierdziłam wsłuchując się w Bullets wlewające mi się
do mózgu ze słuchawki tkwiącej w moim lewym uchu. Zaczęłam wybijać rytm muzyki
palcami na udzie.
- Zostańmy tu –
szepnęłam nie otwierając oczu gdy Archive opuściło scenę w mojej głowie robiąc miejsce dla Arctic Monkyes.
- Wiesz, że nie
możemy – odparł. Gdybym rozchyliła powieki dostrzegłabym, że skończył palić
papierosa i opierając się o ławkę wpatruje się we mnie swoimi złotymi oczami.
- Ale moglibyśmy
spróbować – powiedziałam i spojrzałam na jego piękną twarz wiszącą nade mną.
- Mówisz jak
Ashton. - zaśmiał się. Ale mi nie było do śmiechu. Zesztywniałam, napinając wszystkie mięśnie mojego ciała. Jamie musiał to poczuć bo miał minę jakby chciał cofnąć to co powiedział. Teraz było jednak za późno.
- Jego tu nie ma
– mruknęłam dotknięta do żywego.
- Jane, sorry, nie chciałem... - zaczął zmieszany dalej delikatnie głaszcząc mnie po głowie.
Masz, kurwa szczęście, że nie potrafię się na ciebie gniewać, chciałam powiedzieć ale ugryzłam się w język. Milczałam patrząc na niebo zasłonięte ciężkimi szarymi chmurami. Starałam się za wszelką cenę nie patrzeć mu w oczy, bo wiedziałam, że jak raz w nie spojrzę nie będę mogła przestać. Zaciągnęłam się papierosem.
- Janie - szepnął. Drgnęłam lekko. Tylko on mnie tak nazywał. Nie mogłam się powstrzymać. Spojrzałam mu w oczy. Nie wydusiłam z siebie żadnego słowa. Czemu ty musisz być tak cholernie idealny, pomyślałam patrząc na jego piękną twarz o nieziemskich oczach otoczoną grzywą złotych włosów, silne ramiona i liczne tatuaże wystające spod ubrania. Tak bardzo chciałam go dotknąć, ale czułam się jak sparaliżowana. To pewnie od tego leżenia na mokrej, zimnej ławce . Bo od czego innego?
- Dlaczego nic nie może być proste? - spytałam cicho wdychając wilgotne, chłodne, pachnące liśćmi powietrze w płuca i czułam, że też do mózgu.
Nie odpowiedział. Patrzył mi w oczy a ja Jemu. Ta chwila mogłaby trwać wiecznie, aż czas obrałby nasze kości z mięsa a świadomość ulotniła się wraz z październikowym wiatrem. Nawet gdybym chciała, nie mogłam się ruszyć. Nie byłam w stanie oderwać wzorku od Jego złoto-niebieskich oczu, wyjąć słuchawek z uszu, przestać wdychać chłodne powietrze, nie czuć Jego długich palców w moich włosach. Wiedziałam, że to On będzie musiał przerwać tą cudowną chwilę, sekundę szczęścia pośród oceanu bezcelowych godzin.
- Chodźmy zanim zamkną nam gimnastyczną - mruknął. Westchnęłam i podniosłam głowę z Jego kolan. Ponownie związałam szybko włosy, z których wcześniej zdjął mi gumkę. Wstałam, szybko dopaliłam papierosa i zgasiłam peta butem. Poprawiłam słuchawkę w moim lewym uchu i ruszyliśmy alejką w kompletnej ciszy przez park, w którym popołudnie minęło a teraz wieczór powoli zastępowała noc. Naciągnęłam kaptur na głowę.
Całe szczęście sala gimnastyczna była otwarta i było w niej cieplej niż na zewnątrz. Rozłożyłam się na startym parkiecie czekając na Jamie'go, który skoczył na chwilę do pokoju. Gdy wrócił, nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Zwykle sam Jego widok sprawiał mi przyjemność, zwłaszcza gdy tak jak teraz niósł gitarę przerzuconą przez ramię.
Nie byłam fanką sportu, ale zawsze chętnie z Nim przychodziłam na gimnastyczną tylko po toby posłuchać jak gra na gitarze. Wykorzystywaliśmy do tego to miejsce ze względu na akustykę, która pozwalała mi się w pełni nacieszyć dźwiękami wypływającymi spod Jego długich palców. Przez mniej więcej godzinę dane mi było wsłuchiwać w magnetyczny duet jakim było połączenie gitary i Jego głosu. Po tym czasie, który dla mnie definitywnie zleciał za szybko i bez wątpliwości odpowiadała za to jakaś dziura w czasoprzestrzeni, Jamie postanowił nauczyć mnie rzucania do kosza. Sam nie był w tym wybitny ale zdecydowanie lepszy ode mnie. Nawet trzymiesięczne dziecko z porażeniem mózgowym mogłoby startować do NBA w porównaniu z moimi umiejętnościami a raczej ich brakiem tak samo z resztą jak koordynacji ręka-oko. Ostatecznie udało mi się kilka razy trafić do kosza rzucając w prawidłowy sposób co i tak było już progresem. Wszystko szło dobrze i powoli zaczynało mi się to podobać, a zwłaszcza pochwały Jamie'ego. Za którymś razem niestety piłka odbiła się od obręczy kosza i dostałam pięknego headshot'a. Gdy wstałam na nogi odmówiłam dalszej współpracy w robieniu ze mnie koszykarki.
- Na dziś chyba mi już wystarczy - powiedziałam trzymając rękę na czole gdzie czułam jak robi mi się wielki siniak.
- Dasz radę iść? - spytał patrząc na moją niewyraźną twarz.
- A mam wyjście? - westchnęłam- Mam chyba jeszcze jakieś prochy przeciwbólowe - zaczęłam myśleć nad obecną zawartością mojej skrytki pod deską. Nagle stanęłam. - Ja pierdziele, ale jestem głupia! Przecież mam dwie torebki morfiny!
Spojrzałam na Jego profil. Przez chwilę miał minę jakby chciał o coś zapytać ale po chwili się rozpromienił.
- Może u mnie - zaproponował przytrzymując mi ciężkie drzwi sali gimnastycznej. - Trochę byłoby słabo gdyby ta blondi wlazła do pokoju jak będziemy brać w żyłę.
-O tak, ona jest w tym dobra. Już dziś dostała ode mnie w łeb. Teraz by chyba już się nie podniosła jakbym jej przypierdzieliła.
Patrzył na mnie pytająco, więc szybko opowiedział o wszystkim co miało miejsce w gabinecie dr.Green'a. Nie skomentował tego w żaden sposób, za co byłam mu wdzięczna. Mogłam mu mówić o sobie najgorsze rzeczy a on nigdy mnie nie ganił, wyszydzał. Na pewno mnie oceniał, miał o mnie własne wyrobione zdanie ale nigdy się ze mną tym nie dzielił co sprawiało że czułam się przy nim komfortowo.
- To idziemy? - spytał w końcu. Kiwnęłam głową w odpowiedzi.
Droga pustymi korytarzami do mojego pokoju zajęła nam kilka minut. Gdy stanęliśmy przed drzwiami prawie zapomniałam, że dostałam piłką od kosza.
- Zaczekaj tu -mruknęłam do Jamie'go. - Zobaczę czy ta ciota jest w środku.
Zajrzałam do pokoju ale był pusty. Mojej współlokatorki nie było. Dziwne - gdzie może się podziewać przez ten cały czas będąc tu dopiero drugi dzień. Powinna siedzieć skulona w pozycji embrionalnej na łóżku, płakać i krzyczeć, że jest tu przez pomyłkę. Tak zachowywały się wszystkie moje współlokatorki. Te które były jeszcze przytomne drugiego dnia.
Potrząsnęłam głową. Co mnie obchodzi, co ta ciota robi?, pomyślałam klękając przy swoim łóżku. Wsunęłam dłonie pod spód i paznokciami z odłażącymi resztkami czarnego lakieru podważyłam obluzowaną deskę. Wzięłam dwie kroplówki morfiny i zabezpieczyłam schowek stawiając na nim parę zabłoconych butów. Wyszłam z pokoju wciągając na twarz uśmiech. Myślałam, że wizja wspólnego ćpania przez resztę nocy wprawi mnie w lepszy humor.
Jeszcze raz sprawdziłam czy torebka z płynem dobrze się trzyma i położyłam się obok Jamie’go. Wtuliłam się w jego ramię i pozwoliłam by wolną ręką głaskał mnie po głowie. Poczułam jak całe napięcie znika pod wpływem jego dotyku. Chciałam, żeby to była prawda. Wolałam sobie tłumaczyć, że jest mi lepiej dzięki niemu a nie narkotykowi powoli rozlewającemu się w moim krwiobiegu. Ale nie mogłam zaprzeczyć, że morfina w moim ciele uprzyjemniała ten moment.
- Za czym najbardziej tęsknisz? - przerwałam ciszę. Nie mam pojęcia jak te pytanie wydostało się ze mnie, choć tak długo się we mnie kłębiło szukając wyjścia na zewnątrz. Spojrzałam na niego. Zaśmiał się ale zmarszczył czoło gdy zobaczył, że wpatruje się w niego w skupieniu.
- Pytasz na poważnie? - kiwnęłam głową w odpowiedzi.Westchnął głęboko. - Nie wiem, dużo tego.
- A gdybyś miał wybrać jedną rzecz? Czego ci tutaj najbardziej brakuje? - nie ustępowałam. Cały czas patrzyłam na jego twarz chcąc dostrzec co kłębi się pod czaszką w odmętach jego mózgu.
- Może to głupio zabrzmi - zaczął niepewnie z lekkim uśmiechem błąkającym się na ustach- ale okropnie brakuje mi normalnego żarcia
Normalnie wybuchnęłabym ze śmiechu, ale byłam już na innym poziomie świadomości i aktualnie brałam wszystko bardzo na poważnie. Gapiłam się więc tylko dalej na niego tymi powiększonymi źrenicami.
- Nie żartuję - kontynuował- Od tak dawna nie jadłem nic normalnego poza tym stołówkowym gównem.Wiesz jaką mam ochotę wyskoczyć na pizzę. Poczuć ten smak. Tą normalność. Za nią tęsknie najbardziej.
- Co to normalność? - spytałam automatycznie jak małe dziecko. No bo skąd mogłam wiedzieć? Nie znałam nic poza ATM więc życie w szkole dla wariatów było dla mnie normą. Normą było dla mnie to że nic dla nikogo nie znaczyłam, że dawałam dupy by coś dostać, że nie miałam nikogo. Że byłam nienormalna.
- Mnóstwo rzeczy - spojrzał na mnie w dół i znowu ciężko westchnął- To na przykład to, że mogę spotykać z przyjaciółmi, chodzić na imprezy, umawiać się z dziewczynami do kina na jakieś badziewne filmy. To, że muszę wynieść śmieci, martwić się o studia, kupić mleko. To, że mógłbym teraz wstać i sobie pójść.
Zadrżałam na tą myśl. Nie wiem czemu. Wtuliłam się mocniej w jego ramiona i jeszcze ściślej przyległam do jego torsu (jeśli to było w ogóle możliwe).
- Janie, spokojnie - mruknął kiedy wczepiłam się kurczowo palcami w jego osobę, wbijając paznokcie w jego skórę. - Nigdzie nie idę.
Znowu zaczął głaskać mnie po włosach i dopiero wtedy nieco rozluźniłam mięśnie. Nadal się bałam, że wstanie i zniknie. Nie mogłam zamknąć oczu, bo gdybym je ponownie otworzyła mogłoby go już nie być.
- Dlaczego życie jest takie cholernie niesprawiedliwe? - spytałam wpatrując się w sufit. Poczułam jak pode mną rozbrzmiał śmiech.- Co cię śmieszy?- mruknęłam nieco urażona marszcząc brwi.
- Bo to jest śmieszne - odparł- Zadajesz takie naiwne pytania. Myślałem, że kto jak kto,ale ty wiesz dobrze, że nie ma co szukać sprawiedliwości. Nic nie jest sprawiedliwe.
- Coś musi. Skoro istnieje słowo, które opisuje jakieś zjawisko to to zjawisko musi istnieć.
- Jane, czy ty nie możesz po prostu zaakceptować, że to fakt?
- Nie
- To co twoim zdaniem jest sprawiedliwe? Skoro nie życie to co? Może śmierć? - warknął lekko zirytowany.
Chciałam mu powiedzieć, że sama nie wiem co jest a co nie jest takie a owakie. Ale śmierć?
- Tak -powiedziałam cicho - Tak, śmierć - powtórzyłam pewniejszym głosem.
- Jane, co ty bredzisz - zaczął ale poderwałam się i spojrzałam mu w oczy. Zamilkł. W nikłym świetle panującym w pokoju dostrzegłam coś w jego nienaturalnie rozszerzonych źrenicach. Strach? Niepokój? Musiało mi się przewidzieć. Było ciemno. Byłam zaćpana.
- Śmierć jest sprawiedliwa - szepnęłam - bo w jej obliczu wszyscy są równi. Nie ma taryf ulgowych. Wszyscy umrą, prędzej lub później. Jej nie da się oszukać, przekupić, pokonać. Jest nieunikniona i pewna. Niezależnie co się stanie ona będzie zawsze. Niezmienna. Czeka na nas wszystkich.
- Jane, proszę..- głos mu się... załamał? Nie, przesłyszało mi się. Byłam przecież tak szaleńczo wpatrzona w jego oczy, że mogłam to sobie wymyśleć. Jego błyszczące oczy. Łzy? A może to były moje łzy?
Pamiętał jak znowu opadłam przyciskając twarz do jego piersi. I było mi ciepło. Znowu zatopił palce w moich włosach. A ja wystukiwałam paznokciami na jego ramieniu rytm jego serca, które dudniło pod moim policzkiem. Zamknęłam oczy.
- Wszyscy umrzemy, ale ja umrę bez ciebie.
I potem wszyscy obróciliśmy się w pył.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Mordeczki kochane!
Proszę Was o przebaczenie, że znowu Was zawiodłam. Mam teraz bardzo ciężki okres w życiu więc mam nadzieję,że będziecie dla mnie łaskawi. Liczę też że rozdział 6 Wam się spodoba choć ja najchętniej wyrzuciłabym go do kosza. Ja takie beztalencie :> Przepraszam za wszystkie błędy, które z pewnością wasze bystre oczy znajdą, ale sprawdzałam rozdział jakieś 23484596774653287 razy.
Miłego czytania kochani i zapraszam do komentowania. Każdy komentarz jest dla mnie bardzo ważny :>
Enjoy!
Lov,
Sociopathiq
P.S. Dziękujemy za ponad 9,7k wyświetleń <3
- Jane, sorry, nie chciałem... - zaczął zmieszany dalej delikatnie głaszcząc mnie po głowie.
Masz, kurwa szczęście, że nie potrafię się na ciebie gniewać, chciałam powiedzieć ale ugryzłam się w język. Milczałam patrząc na niebo zasłonięte ciężkimi szarymi chmurami. Starałam się za wszelką cenę nie patrzeć mu w oczy, bo wiedziałam, że jak raz w nie spojrzę nie będę mogła przestać. Zaciągnęłam się papierosem.
- Janie - szepnął. Drgnęłam lekko. Tylko on mnie tak nazywał. Nie mogłam się powstrzymać. Spojrzałam mu w oczy. Nie wydusiłam z siebie żadnego słowa. Czemu ty musisz być tak cholernie idealny, pomyślałam patrząc na jego piękną twarz o nieziemskich oczach otoczoną grzywą złotych włosów, silne ramiona i liczne tatuaże wystające spod ubrania. Tak bardzo chciałam go dotknąć, ale czułam się jak sparaliżowana. To pewnie od tego leżenia na mokrej, zimnej ławce . Bo od czego innego?
- Dlaczego nic nie może być proste? - spytałam cicho wdychając wilgotne, chłodne, pachnące liśćmi powietrze w płuca i czułam, że też do mózgu.
Nie odpowiedział. Patrzył mi w oczy a ja Jemu. Ta chwila mogłaby trwać wiecznie, aż czas obrałby nasze kości z mięsa a świadomość ulotniła się wraz z październikowym wiatrem. Nawet gdybym chciała, nie mogłam się ruszyć. Nie byłam w stanie oderwać wzorku od Jego złoto-niebieskich oczu, wyjąć słuchawek z uszu, przestać wdychać chłodne powietrze, nie czuć Jego długich palców w moich włosach. Wiedziałam, że to On będzie musiał przerwać tą cudowną chwilę, sekundę szczęścia pośród oceanu bezcelowych godzin.
- Chodźmy zanim zamkną nam gimnastyczną - mruknął. Westchnęłam i podniosłam głowę z Jego kolan. Ponownie związałam szybko włosy, z których wcześniej zdjął mi gumkę. Wstałam, szybko dopaliłam papierosa i zgasiłam peta butem. Poprawiłam słuchawkę w moim lewym uchu i ruszyliśmy alejką w kompletnej ciszy przez park, w którym popołudnie minęło a teraz wieczór powoli zastępowała noc. Naciągnęłam kaptur na głowę.
Całe szczęście sala gimnastyczna była otwarta i było w niej cieplej niż na zewnątrz. Rozłożyłam się na startym parkiecie czekając na Jamie'go, który skoczył na chwilę do pokoju. Gdy wrócił, nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Zwykle sam Jego widok sprawiał mi przyjemność, zwłaszcza gdy tak jak teraz niósł gitarę przerzuconą przez ramię.
Nie byłam fanką sportu, ale zawsze chętnie z Nim przychodziłam na gimnastyczną tylko po toby posłuchać jak gra na gitarze. Wykorzystywaliśmy do tego to miejsce ze względu na akustykę, która pozwalała mi się w pełni nacieszyć dźwiękami wypływającymi spod Jego długich palców. Przez mniej więcej godzinę dane mi było wsłuchiwać w magnetyczny duet jakim było połączenie gitary i Jego głosu. Po tym czasie, który dla mnie definitywnie zleciał za szybko i bez wątpliwości odpowiadała za to jakaś dziura w czasoprzestrzeni, Jamie postanowił nauczyć mnie rzucania do kosza. Sam nie był w tym wybitny ale zdecydowanie lepszy ode mnie. Nawet trzymiesięczne dziecko z porażeniem mózgowym mogłoby startować do NBA w porównaniu z moimi umiejętnościami a raczej ich brakiem tak samo z resztą jak koordynacji ręka-oko. Ostatecznie udało mi się kilka razy trafić do kosza rzucając w prawidłowy sposób co i tak było już progresem. Wszystko szło dobrze i powoli zaczynało mi się to podobać, a zwłaszcza pochwały Jamie'ego. Za którymś razem niestety piłka odbiła się od obręczy kosza i dostałam pięknego headshot'a. Gdy wstałam na nogi odmówiłam dalszej współpracy w robieniu ze mnie koszykarki.
- Na dziś chyba mi już wystarczy - powiedziałam trzymając rękę na czole gdzie czułam jak robi mi się wielki siniak.
- Dasz radę iść? - spytał patrząc na moją niewyraźną twarz.
- A mam wyjście? - westchnęłam- Mam chyba jeszcze jakieś prochy przeciwbólowe - zaczęłam myśleć nad obecną zawartością mojej skrytki pod deską. Nagle stanęłam. - Ja pierdziele, ale jestem głupia! Przecież mam dwie torebki morfiny!
Spojrzałam na Jego profil. Przez chwilę miał minę jakby chciał o coś zapytać ale po chwili się rozpromienił.
- Może u mnie - zaproponował przytrzymując mi ciężkie drzwi sali gimnastycznej. - Trochę byłoby słabo gdyby ta blondi wlazła do pokoju jak będziemy brać w żyłę.
-O tak, ona jest w tym dobra. Już dziś dostała ode mnie w łeb. Teraz by chyba już się nie podniosła jakbym jej przypierdzieliła.
Patrzył na mnie pytająco, więc szybko opowiedział o wszystkim co miało miejsce w gabinecie dr.Green'a. Nie skomentował tego w żaden sposób, za co byłam mu wdzięczna. Mogłam mu mówić o sobie najgorsze rzeczy a on nigdy mnie nie ganił, wyszydzał. Na pewno mnie oceniał, miał o mnie własne wyrobione zdanie ale nigdy się ze mną tym nie dzielił co sprawiało że czułam się przy nim komfortowo.
- To idziemy? - spytał w końcu. Kiwnęłam głową w odpowiedzi.
Droga pustymi korytarzami do mojego pokoju zajęła nam kilka minut. Gdy stanęliśmy przed drzwiami prawie zapomniałam, że dostałam piłką od kosza.
- Zaczekaj tu -mruknęłam do Jamie'go. - Zobaczę czy ta ciota jest w środku.
Zajrzałam do pokoju ale był pusty. Mojej współlokatorki nie było. Dziwne - gdzie może się podziewać przez ten cały czas będąc tu dopiero drugi dzień. Powinna siedzieć skulona w pozycji embrionalnej na łóżku, płakać i krzyczeć, że jest tu przez pomyłkę. Tak zachowywały się wszystkie moje współlokatorki. Te które były jeszcze przytomne drugiego dnia.
Potrząsnęłam głową. Co mnie obchodzi, co ta ciota robi?, pomyślałam klękając przy swoim łóżku. Wsunęłam dłonie pod spód i paznokciami z odłażącymi resztkami czarnego lakieru podważyłam obluzowaną deskę. Wzięłam dwie kroplówki morfiny i zabezpieczyłam schowek stawiając na nim parę zabłoconych butów. Wyszłam z pokoju wciągając na twarz uśmiech. Myślałam, że wizja wspólnego ćpania przez resztę nocy wprawi mnie w lepszy humor.
- Proszę – wręczyłam mu jedną z torebek z płynem i plątaninę
kroplówki z welflonem.
- Dzięki – odparł
zaciskając chude palce na torebce, która odkształciła się pod jego naciskiem. Nie
mogłam odgadnąć wyrazu jego twarzy bo była aktualnie ukryta pod kurtyną złotych
włosów. Przez resztę drogi do jego pokoju wpatrywałam się w moje buty. Oderwałam
od nich wzrok dopiero gdy stanęliśmy pod jego drzwiami. Przejechałam wzrokiem
po plakietce „James Wright” i dwóch wyblakłych śladach z których dało się
jeszcze wyczytać „Luke Hemmings” i
„Ashton Irwin”. Szybko oderwałam wzrok od ostatniego nazwiska poczułam jak
skoczył mi puls. Jego tu nie ma, zostawił
cię i musisz o tym pamiętać, rozkazałam sobie i po wzięciu głębokiego
wdechu weszłam do pokoju.
Jamie zdążył już powiesić swoją porcje morfiny na gwoździu nad
łóżkiem. Podwijał sobie właśnie rękaw na swojej lewej ręce. Lustrował swoje
przedramię ściskając pieść i napinając mięśnie szukając odpowiedniej żyły.
Uwielbiałam go oglądać gdy był czymś zajęty. Nie musiałam się wtedy obawiać że
zauważy jak pochłaniam wzorkiem każdy kawałek jego osoby. Mogłam tak jak teraz
patrzeć jak w skupieniu tężeje mu twarz,
jak złota grzywa mu opada na kark, jak jego błyszczące oczy błądzą po skórze szukając
właściwego miejsca by wkłuć igłę.
- Daj, ja to zrobię – zaproponowałam i przycupnęłam koło niego.
Przytaknął skinieniem głowy i wyciągnął rękę. Położyłam ją sobie na udzie i
opuszkami palców zlokalizowałam żyłę. Nie było to trudne zważywszy na to że
wyraźną siatką oplatała napięte mięśnie. Szybko wbiłam igłę pod skórę w zgięciu
łokcia. Gdy upewniłam się, że welflon jest dobrze umocowany podłączyłam
kroplówkę z morfiną.
- Dzięki – mruknął i rozłożył się na łóżku. Sama potrzebowałam niecałej
minuty na wbicie igły. Kiedyś panicznie bałam się wszelkich zastrzyków, szczepionek, strzykawek i wszystkie co wiązało się z przebijaniem skóry. Teraz nie miałam z tym najmniejszego problemu. ATM mnie zahartowało -w szkole dla pojebów nie ma miejsca dla zlęknionych dziewczynek. A przecież są rzeczy znacznie gorsze od igieł.Jeszcze raz sprawdziłam czy torebka z płynem dobrze się trzyma i położyłam się obok Jamie’go. Wtuliłam się w jego ramię i pozwoliłam by wolną ręką głaskał mnie po głowie. Poczułam jak całe napięcie znika pod wpływem jego dotyku. Chciałam, żeby to była prawda. Wolałam sobie tłumaczyć, że jest mi lepiej dzięki niemu a nie narkotykowi powoli rozlewającemu się w moim krwiobiegu. Ale nie mogłam zaprzeczyć, że morfina w moim ciele uprzyjemniała ten moment.
- Za czym najbardziej tęsknisz? - przerwałam ciszę. Nie mam pojęcia jak te pytanie wydostało się ze mnie, choć tak długo się we mnie kłębiło szukając wyjścia na zewnątrz. Spojrzałam na niego. Zaśmiał się ale zmarszczył czoło gdy zobaczył, że wpatruje się w niego w skupieniu.
- Pytasz na poważnie? - kiwnęłam głową w odpowiedzi.Westchnął głęboko. - Nie wiem, dużo tego.
- A gdybyś miał wybrać jedną rzecz? Czego ci tutaj najbardziej brakuje? - nie ustępowałam. Cały czas patrzyłam na jego twarz chcąc dostrzec co kłębi się pod czaszką w odmętach jego mózgu.
- Może to głupio zabrzmi - zaczął niepewnie z lekkim uśmiechem błąkającym się na ustach- ale okropnie brakuje mi normalnego żarcia
Normalnie wybuchnęłabym ze śmiechu, ale byłam już na innym poziomie świadomości i aktualnie brałam wszystko bardzo na poważnie. Gapiłam się więc tylko dalej na niego tymi powiększonymi źrenicami.
- Nie żartuję - kontynuował- Od tak dawna nie jadłem nic normalnego poza tym stołówkowym gównem.Wiesz jaką mam ochotę wyskoczyć na pizzę. Poczuć ten smak. Tą normalność. Za nią tęsknie najbardziej.
- Co to normalność? - spytałam automatycznie jak małe dziecko. No bo skąd mogłam wiedzieć? Nie znałam nic poza ATM więc życie w szkole dla wariatów było dla mnie normą. Normą było dla mnie to że nic dla nikogo nie znaczyłam, że dawałam dupy by coś dostać, że nie miałam nikogo. Że byłam nienormalna.
- Mnóstwo rzeczy - spojrzał na mnie w dół i znowu ciężko westchnął- To na przykład to, że mogę spotykać z przyjaciółmi, chodzić na imprezy, umawiać się z dziewczynami do kina na jakieś badziewne filmy. To, że muszę wynieść śmieci, martwić się o studia, kupić mleko. To, że mógłbym teraz wstać i sobie pójść.
Zadrżałam na tą myśl. Nie wiem czemu. Wtuliłam się mocniej w jego ramiona i jeszcze ściślej przyległam do jego torsu (jeśli to było w ogóle możliwe).
- Janie, spokojnie - mruknął kiedy wczepiłam się kurczowo palcami w jego osobę, wbijając paznokcie w jego skórę. - Nigdzie nie idę.
Znowu zaczął głaskać mnie po włosach i dopiero wtedy nieco rozluźniłam mięśnie. Nadal się bałam, że wstanie i zniknie. Nie mogłam zamknąć oczu, bo gdybym je ponownie otworzyła mogłoby go już nie być.
- Dlaczego życie jest takie cholernie niesprawiedliwe? - spytałam wpatrując się w sufit. Poczułam jak pode mną rozbrzmiał śmiech.- Co cię śmieszy?- mruknęłam nieco urażona marszcząc brwi.
- Bo to jest śmieszne - odparł- Zadajesz takie naiwne pytania. Myślałem, że kto jak kto,ale ty wiesz dobrze, że nie ma co szukać sprawiedliwości. Nic nie jest sprawiedliwe.
- Coś musi. Skoro istnieje słowo, które opisuje jakieś zjawisko to to zjawisko musi istnieć.
- Jane, czy ty nie możesz po prostu zaakceptować, że to fakt?
- Nie
- To co twoim zdaniem jest sprawiedliwe? Skoro nie życie to co? Może śmierć? - warknął lekko zirytowany.
Chciałam mu powiedzieć, że sama nie wiem co jest a co nie jest takie a owakie. Ale śmierć?
- Tak -powiedziałam cicho - Tak, śmierć - powtórzyłam pewniejszym głosem.
- Jane, co ty bredzisz - zaczął ale poderwałam się i spojrzałam mu w oczy. Zamilkł. W nikłym świetle panującym w pokoju dostrzegłam coś w jego nienaturalnie rozszerzonych źrenicach. Strach? Niepokój? Musiało mi się przewidzieć. Było ciemno. Byłam zaćpana.
- Śmierć jest sprawiedliwa - szepnęłam - bo w jej obliczu wszyscy są równi. Nie ma taryf ulgowych. Wszyscy umrą, prędzej lub później. Jej nie da się oszukać, przekupić, pokonać. Jest nieunikniona i pewna. Niezależnie co się stanie ona będzie zawsze. Niezmienna. Czeka na nas wszystkich.
- Jane, proszę..- głos mu się... załamał? Nie, przesłyszało mi się. Byłam przecież tak szaleńczo wpatrzona w jego oczy, że mogłam to sobie wymyśleć. Jego błyszczące oczy. Łzy? A może to były moje łzy?
Pamiętał jak znowu opadłam przyciskając twarz do jego piersi. I było mi ciepło. Znowu zatopił palce w moich włosach. A ja wystukiwałam paznokciami na jego ramieniu rytm jego serca, które dudniło pod moim policzkiem. Zamknęłam oczy.
- Wszyscy umrzemy, ale ja umrę bez ciebie.
I potem wszyscy obróciliśmy się w pył.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Mordeczki kochane!
Proszę Was o przebaczenie, że znowu Was zawiodłam. Mam teraz bardzo ciężki okres w życiu więc mam nadzieję,że będziecie dla mnie łaskawi. Liczę też że rozdział 6 Wam się spodoba choć ja najchętniej wyrzuciłabym go do kosza. Ja takie beztalencie :> Przepraszam za wszystkie błędy, które z pewnością wasze bystre oczy znajdą, ale sprawdzałam rozdział jakieś 23484596774653287 razy.
Miłego czytania kochani i zapraszam do komentowania. Każdy komentarz jest dla mnie bardzo ważny :>
Enjoy!
Lov,
Sociopathiq
P.S. Dziękujemy za ponad 9,7k wyświetleń <3
sobota, 3 stycznia 2015
Witajcie kochani w 2015!
Trochę nas tu nie było z różnych przyczyn (głównie szkoła :< ). W pierwszej kolejności chciałam za to przeprosić a w drugiej życzyć Wam wszystkiego najlepszego w Nowym Roku - mało zmartwień i dużo radości z każdego dnia <3. Jak spędziliście Święta i ferie (które niestety się już kończą ;__; )? Co znaleźliście pod choinką? No i jak Sylwester, o ile coś pamiętacie? :>
Co do kolejnego rozdziału... ma on być mojego autorstwa. Mimo wielu utrudnień (zgon mojego laptopa :<) możecie się spodziewać, że pojawi się w najbliższym czasie na blogu. Niech każdy kto czeka na rozdział 6 zostawi komentarz pod tym postem - chcemy zobaczyć kto tu jeszcze zagląda!
Trzymajcie się mordeczki! LOVE YA!
P.S. Dziękujemy za ponad 9k wyświetleń <3
Lenny
Co do kolejnego rozdziału... ma on być mojego autorstwa. Mimo wielu utrudnień (zgon mojego laptopa :<) możecie się spodziewać, że pojawi się w najbliższym czasie na blogu. Niech każdy kto czeka na rozdział 6 zostawi komentarz pod tym postem - chcemy zobaczyć kto tu jeszcze zagląda!
Trzymajcie się mordeczki! LOVE YA!
P.S. Dziękujemy za ponad 9k wyświetleń <3
Lenny
wtorek, 4 listopada 2014
5 ~ Roxy
Jane była zachwycona, że użyczyłam jej swojego laptopa. Nie zrobiłam tego by się jej przypodobać. Raczej żeby dziewczyna miała coś z dziesięcioletniego życia tu. Ja natomiast pół nocy zastanawiałam się nad tą sytuacją w łazience. Powie komuś? Ale po co miałaby to robić? Powiedziała, że nie wygada. Ale równie dobrze może kłamać. Z drugiej strony nawet jeżeli komuś przekaże to co widziała nic gorszego nie może mnie spotkać. Z takimi rozmyślaniami usnęłam koło trzeciej.
~*~
Z samego rana gdy pierwsze promienie skakały jak małe elfy po mojej twarzy skupiłam swój wzrok na suficie. Niby nie był interesujący ale zawsze kiedy się budziłam musiałam się na coś pogapić przynajmniej minutę dopiero potem normalnie zaczynałam dzień. Spojrzałam na łóżko mojej współlokatorki, które... było puste. Wstałam i rozciągnęłam się jak to miałam w zwyczaju.
-Jane? - spytałam myśląc, że może jest w szafie. - Jane?
Jednak nie było jej. Po spojrzeniu na zegarek upewniłam się, że jest szósta piętnaście. Byłam trochę zdziwiona gdzie o tej porze podziewa się moja współlokatorka. Nie byłam pewna o której godzinie wróci. Postanowiłam doprowadzić się do stanu w którym nie będę przypominać Samary Morgan. Poszłam do łazienki. Ubrałam się w jeansowe rurki, białą koszulkę, szarą bluzę, czarne Convese za kostkę i zajęłam moją buzią na której pojawił się lekki trądzik. Oczywiście nie zapomniałam o nałożeniu maści i podkładu na starą ranę. Wróciłam do pokoju a Jane leżała na łóżku znów używając mojego laptopa.
-Gdzie byłaś?
-Nieważne.
-Okay. Nie wnikam.
Nic nie odpowiedziała. Odłożyłam rzeczy na moją półkę. Była godzina siódma dziesięć kiedy Jane odłożyła mój komputer na łóżko.
-Zaraz jest śniadanie, dokładnie za dziesięć minut. Lekcje zaczynają się o ósmej.
-Dziękuję - oderwałam się od bazgrolenia w zeszycie.
Posłała mi sztuczny uśmiech i odwróciła się by wyjść.
-Gdzie idziesz?
-A co Cię to obchodzi?
-Tylko pytam? - warknęłam.
-Na śniadanie.
Korytarze były puste a my ruszyłyśmy w stronę stołówki. Po przekroczeniu progu szepty ponownie ucichły. Na śniadanie, do wyboru były trzy rodzaje płatków i owsianka, która nie zachęcała ani wyglądem ani zapachem. Jednak skusiłam się na miskę musli. Już miałam odejść za brunetką do naszego stolika, gdy ktoś złapał mnie za łokieć.
-Hej Roxy - przywitał się Luke. - Chciałabyś usiąść ze mną i moimi znajomymi?
-Niekoniecznie - wskazałam na jego niebieską opaskę.
-To tylko zaszufladkowanie. To jak?
Spojrzałam na Jane pytającym wzrokiem a ona tylko wzruszyła ramionami.
-Mówiłam. Nie jestem twoją niańką - prychnęła i siadła zaczynając jeść.
Mimowolnie się uśmiechnęłam. Ruszyłam za brunetem idącym do przeciwnego kąta wielkiej stołówki, w którym stały dwa złączone ze sobą stoliki. Miejsca, które zajęliśmy były ostatnimi wolnymi. Na przeciwko mnie uśmiechał się szatyn o ciemnej karnacji i czekoladowych oczach. Obok niego chichocząca dziewczyna o turkusowych włosach opierała się o brunetkę, która również się śmiała. Dalej ciemny blondyn, z rękami założonymi za głowę i tatuażem na lewym ramieniu opierał się o krzesło lustrując mnie uważnie tak jak ja jego. Uśmiechnął się przyjaźnie a moje policzki zapłonęły ze wstydu. Na rogu przysiadł farbowany blondyn o niebieskich oczach i typowo chłopięcej urodzie.
-Kto to? - spytał nieznajomy z tatuażem.
-Roxy. Wczoraj przyjechała. Ann mnie z nią poznała jak czytałem w bibliotece - wytłumaczył gdy nagle zaczął krzyczeć. - Zamknij się!
Spojrzałam zdziwiona najpierw na niego, który złapał się za głowę kręcąc nią a potem na naszych towarzyszy.
-Ignoruj to. On czasem tak ma - wyjaśnił brunet z naprzeciwka. - Jestem Calum ale wszyscy nazywają mnie Cal - odparł z australijskim akcentem. Wyciągnął do mnie rękę z pomarańczową wstążką a ja znów się na chwilę zawahałam czy odwzajemnić gest. Jednak bluza, którą miałam na sobie opinała nadgarstki co uniemożliwiało podwinięcie się rękawów. Podałam szatynowi dłoń i delikatnie nią potrząsnęłam. Poczułam coś w rodzaju przepływy prądu, więc się cofnęłam. Najwidoczniej on też to poczuł, bo się speszył. - To jest Demi - wskazał na swoją sąsiadkę. - Sel, Justin i Niall. Po twojej stronie koło Luka siedzą Jade i Evan.
Dziewczyna wychyliła się i pomachała energicznie dłonią z zieloną opaską. Dalej jedliśmy w ciszy, którą przerwało pytanie Justina :
-Dlaczego Cię tu zamknęli?
-A Ciebie? - próbowałam wymigać się od odpowiedzi.
-Pierwszy spytałem - wycelował we mnie łyżką.
Nie chcąc się przyznać podniosłam nadgarstek ukazując tasiemkę.
-Hm... pomarańczowa. Nieczęsto się tu takich spotyka - wskazał na przegub z żółtym paskiem.
-A Calum? - spytałam a chłopak słysząc swoje imię spiął się.
-Na cały ośrodek jest tylko jedna czerwona, koło dziesięciu pomarańczowych, pięćdziesiąt żółtych a reszta to niebiescy i zieloni - wytłumaczyła Sel z niebieską opaską.
-Co one w ogóle znaczą? - pytałam między przełykanym jedzeniem, które nie było takie złe.
-Stopień pokręcenia. Im więcej "złych" schorzeń tym mocniejszy kolor przydziału. Nie wiem co zrobiłaś, że zasłużyłaś sobie na pomarańcz ale współczuję - odparła Demi należąca tak ja jej przyjaciółka do niebieskich.
Przytaknęłam kończąc jedzenie. Widziałam Jane stojącą przy drzwiach, więc kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały dała mi znak, że wychodzi. Kiwnęłam i wróciłam do nowych znajomych.
-A więc gdzie i z kim mieszkasz? - odezwał się Niall.
-Pokój 306 z Jane Cardwish.
Nie zdążyłam dokończyć a nastolatkowie z obu stolików nabrali nerwowo powietrza i patrzyli na mnie z przestrachem w oczach.
-Serio? Z Jane? Współczuję - westchnęła Sel, która wcale nie wyglądała na przejętą.
-Dlaczego?
-Jest jedyna czerwoną. To hm... niebezpieczne osoby - wyjaśnił Justin.
-Ashton nie był - burknął Calum.
-Wiemy, że popełnili błąd ale patrz, nie ma go tu. Wypuścili go - wzruszyła Demi.
-Nie sądzę aby Jane była niebezpieczna - powiedziała Jade podnosząc łyżkę na wysokość oczu bacznie przyglądając się jej zawartości.
-Dla Ciebie nawet lew nie jest niebezpieczny - odparł Evan.
-Bo to taka słodka kicia - dziewczyna wypowiedziała to głosem małego dziecka.
Wszyscy się zaśmiali. Podziękowałam za wspólne śniadanie i wstałam od stołu. Odstawiłam tacę z pustą miską następnie stając w kolejce po leki. Wczorajsza procedura powtórzyła się a następnie wyszłam ze stołówki. Kiedy miałam pewność, że korytarz jest pusty wyplułam leki i schowałam je do kieszeni. Wróciłam do pokoju oddając tabletki Jane.
-Dlaczego wszyscy mają Cię za niebezpieczną? - wypaliłam.
-Bo jestem w czerwonych - nie podniosła oczu znad zeszytu w którym coś bazgroliła.
-Inaczej. Dlaczego jesteś w czerwonych?
-Trudno skrócić dziesięć lat życia w dziesięć minut a właśnie tyle nam zostało do lekcji. Masz jakiś zeszyt? - spytała a ja przytaknęłam. - Weź go ze sobą i idziemy.
Wyszłyśmy z pokoju kierując się korytarzem. Przed schodami na chwilę się zatrzymałam aby związać sznurówki. Wtedy właśnie usłyszałam ostrą wymianę zdań.
-Mówiłem Ci żebyś jej nie bił - warknął Evan.
-Nie ja ją uderzyłem - zaprotestował Calum.
-Dość - zaprotestował Justin idący między kłócącymi się nastolatkami. - Okay, może tak. Obaj nie powinniście jej bić, bo to dziewczyna. Może niech jeden z was zmieni pokój albo nie zabawiajcie się z tą samą laską? To wyjdzie na dobre nam wszystkim - warknął odchodząc.
-Ale to ty uderzyłeś ją pierwszy - rzucił szatyn uderzając blondyna w ramię.
Wstałam i dogoniła Jane, która nawet nie zauważyła mojej chwilowej nieobecności. Weszłyśmy do sali od muzyki i angielskiego jak głosiła tabliczka na drzwiach. Sala wykonana wyła w całości z drewna łącznie z ławkami. Urządzona w starym stylu. Idąc za brunetką usiadłam na końcu klasy. Były cztery rzędy pojedynczych stolików ustawionych w równych odstępach. W każdej kolumnie miejsce mogło zając pięć osób. Przede mną siedział Evan. Odwrócił się i uśmiechnął.
-Niby Calum mnie przedstawił ale co tam. Jestem Evan Peters. Z żółtych - wyciągnął do mnie rękę.
-Roxy Malone. Z pomarańczowych - zaśmiałam się.
-Więc co tu robisz? - oparł się na krześle.
Czy to jest standardowy zestaw pytań? Każdy o to pyta?
-Chyba tak. Po prostu ciekawi mnie co musiała zrobić tak śliczna dziewczyna żeby zostać zamknięta w ATM i na dodatek zostać przydzielona do pomarańczowych - wzruszył.
-Zabawne. Dużo się stało. Nie ma co opowiadać.
-I tak chętnie posłucham - posłał mi uśmiech ukazując dołeczki.
Serio?! Czy wszyscy ładni chłopcy mają w tej pojebanej szkole dołeczki?!
-To bardzo dobrze Peters. Dziś mamy bardzo ważny temat. Uwaga się przyda - odparła blondynka stojąca za biurkiem. Włosy miała zebrane w kucyk a z jednego ramienia opadła szary sweterek z pod którego prześwitywał biały top.
-Przepraszam pani Kimberly - odpowiedział ze skruchą.
-I prawidłowo - zaśmiała się. - A z kim to się tak gadało? Ty jesteś Roxy tak?
Złączyłam usta w linią przytakując.
-I co? To tyle? Żadnego "Ja tu nie powinnam być! To nie miejsce dla mnie! Nic nie zrobiłam" - udawała przerażony pisk nastolatki i trzeba jej przyznać, że jej to wychodziło.
-Nie, raczej nie. Można powiedzieć, że sobie zasłużyłam na pobyt tutaj.
-Interesujące - zamyśliła się. - Nie wnikam. Wracając do lekcji. Evan, miło, że zgłosiłeś się na ochotnika. Przeczytaj wypracowanie.
-Um... ja go nie napisałem.
-Peters, Peters, Peters - ruszyła w jego stronę - Dlaczego?
-Zapomniałem - schylił głowę bojąc się.
-Na jutro tysiąc razy "Nigdy więcej nie zapomnę o pracy domowej" i oczywiście zaległe wypracowanie.
Nie co mnie to zdziwiło jednak w mojej szkole też był nie zły wycisk.
-Zostajesz po lekcji. Kto napisał wypracowanie? - spytała surowo a wszyscy się zgłosili.
-Okay, Henderson.
Chłopak z drugiej ławki wstał.
-Mój pierwszy raz... - zaczął a moje oczy wyglądały jak dwa funty - był w zeszłym roku...
-Jak to w zeszłym? - nauczycielka mu przerwała. - Jesteś tu od dwóch lat.
-No tak ale...
-Z kim? Kiedy? Gdzie? W jakiej pozycji? - wypytywała a moje usta ułożyły się w literę 'o'. - Okay, mamy ją - zachichotała patrząc na mnie. - Dobra robota Henderson.
-Co?! - pisnęłam.
-To taki jakby test. Zawsze go robimy kiedy ktoś nowy przychodzi - wyjaśniła. - Ale co do Ciebie Peters nie żartowałam.
-Tak na serio pani Kimberly nie jest suką i nie wymyśla nam idiotycznych i zawstydzających wypracowań - objaśnił Evan.
Odetchnęłam z ulgą, bo nie chciałabym opisywać mojego pierwszego razu, którego gwoli ścisłości nie było. Lekcja minęła dość szybko a Victoria Kimberly okazała się świetną nauczycielką. Kiedy wszyscy wyszli z sali blondynka zatrzymała mnie.
-Powiesz mi dlaczego jesteś w pomarańczowych? - spytała a ja przełknęłam głośno ślinę. - Nie ma się co bać. Nikomu nie powiem.
-Wolałabym nie - odparłam.
-Nie naciskam. Ale jeśli chciałabyś pogadać to wiesz gdzie mnie znaleźć - uśmiechnęła się puszczając do mnie oczko. - A teraz idź na resztę lekcji.
Podziękowałam i wyszłam z sali przy której stała, tupiąca nogą Jane.
-Dłużej się nie dało? - burknęła.
-To nie moja wina.
Ruszyłyśmy na zajęcia chemii. Poznałam sławnego pana Rochester'a. Był intrygującym i przystojnym mężczyzną. Gustuję w starszych facetach ale nie aż tyle. Każdy z uczniów pilnie zapisywał notatki a w sali było cicho jak makiem zasiał. Tak okazywali mu szacunek. Widać było, że z nim nie ma żartów. Był konkretny i ostry a także zdyscyplinowany, budził respekt.
Następnie mieliśmy geografie, fizykę i historię. Potem udaliśmy się na stołówkę. Obiad. Tym razem Luke nie zaprosił mnie do stolika. Usiadłam z Jane, bo chciałam z nią porozmawiać. Miałam nadzieję żeby się z nią zakolegować, bo widać o niej, że nie jest fanką przyjaźni. Niby przyjechałam tu z pewnością, że do nikogo się nie odezwę ale nie przewidziałam, że spotkam tu taką osobę jak Jane. Ciągle zastanawia mnie dlaczego umieścili ją w tym wariatkowie w wieku zaledwie siedmiu lat. Dziś do jedzenia była wątróbka. Widziałam na twarzach wszystkich w stołówce, że nie są zachwyceni ale nikt nie miał wyboru. Musieliśmy zjeść wszystko inaczej podobno podnosili nam dawkę leków. Za blatem stała ta sama kucharka co wczoraj.
-Nie ma nic innego? - spytałam.
-Niestety.
-Ale ja tego nie mogę zjeść.
-Nic nie poradzę, takie zasady. Szczególnie, że dostaliśmy informacje o tobie, tak jak o każdym w tej szkole -dodała ciszej. - Przykro mi ale anoreksja to nie żarty.
-Ja już od dawna się nie głodzę. Czy pani widzi jak ja wyglądam? - rozłożyłam ręce.
-Nie jest z tobą tak źle - uśmiechnęła się.
-I co ja mam zrobić? - westchnęłam.
-Poczekaj.
Zniknęła za drzwiami aby po chwili wrócić z tacą na, której stał talerz z rybą i sałatką. Podała mi go dyskretnie aby nikt się nie przyczepił.
-To będzie nasz tajemnica, dobrze? - spytała.
-Dziękuję - odetchnęłam.
Siadłam przy stoliku. Jane spojrzała zaskoczona na mój talerz a ja tylko przystawiłam palec to ust nakazując milczenie. Nie skomentowała kontynuując posiłek. Wstając brunetka podeszła niebezpiecznie blisko mnie a mnie przeszedł dreszcz, bo się przestraszyłam.
-Następnym razem załatw coś dla mnie - szepnęła a następnie uśmiechnęła zauważając moje przerażenie.
-Zabawne Cardwish - warknęłam udając obrażoną kiedy odstawiałyśmy tace.
-Zdarza mi się.
Stanęłyśmy w kolejce po leki. Kiedy po raz kolejny wymieniałam uśmiech z moją współlokatorką, co jak zauważyłam nie było częste, ktoś klepną mnie w ramię. Niechętnie odwróciłam się stając na wysokości klatki piersiowej Evan'a. Podniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy.
-Hej - powiedzieliśmy w tym samym momencie.
-Co u ciebie? - spytał.
-Nic nowego. Cały czas robią ze mnie wariatkę - odarłam ironicznie a on się zaśmiał.
-Mam to samo od trzech lat.
-Następny! - krzyknęła pielęgniarka a ja zdałam sobie sprawę, że jest kolej Jane, która ciągnie mnie za rękaw abym była bliżej niej. Wszyscy wzięliśmy leki i nie dane było mi dokończyć rozmowy z Evan'em, bo musiałam wypluć tabletki zanim się rozpuszczą. Pożegnałam się z blondynem, który pomachał do nas obu jednak Carwish nie miała nawet zamiaru zwracać na to uwagi. Weszłyśmy standardowo za róg i wyplułyśmy pigułki.
-Co jest teraz? - spytałam rzucając się na łóżko.
-Wszyscy idą do skrzydła szpitalnego na badania kontrolne, które odbywają się raz w miesiącu.
-A kiedy nie ma badań?
-Zazwyczaj mamy sesje z psychologami, WF albo sprzątamy w całej szkole. Różnie. Lekcje są tylko rano - wyjaśniła.
-Czyli będą nam pobierać krew i inne takie?
-Tak, ale nie bój się. Każdego biorą na oddzielnie.
-WOW! To ile to musi trwać? Tu jest chyba z trzystu uczniów.
-Trochę trwa. Szczególnie, że mamy chyba tylko dwóch lekarzy i koło pięciu pielęgniarek.
-Dziwne. Czekaj, a oni każą przychodzić alfabetycznie, czy jak?
-Wstążkami. Najpierw przychodzę ja z pomarańczowymi i żółtymi potem niebiescy a na końcu zieloni.
O więcej nie pytałam. Po jakimś czasie wyszła ja miałam to gdzieś. Wróciłam do czynności, którą Jane przerwała mi w nocy. Z pod poduszki wyciągnęłam zeszyt. Pisałam coś w rodzaju pamiętnika. Nie chciałam tu zwariować, wolałam pamiętać każdy dzień tu. Odliczałam je do wyjazdu. Kiedy spojrzałam na zegarek przypomniałam sobie o badaniach, więc szybko wyłączyłam komputer i zabrałam tyłek na korytarz. Chwile zajęła mi droga do szpitala. Miałam ochotę zamordować tę sukę. Może i nie chce się zaprzyjaźniać, jest aspołeczna (no i co, ja też), nie lubi ludzi (strzelam, że ze wzajemnością) i w ogóle irytuje ją świat no ale beż przesady. Nie powinna była zostawiać mnie samej. Nawet nie wiedziała, że miałam coś co by ją bardzo uszczęśliwiło. Ale jednak chyba się wstrzymam z prezentami. W końcu odnalazłam odpowiedni korytarz i weszłam do skrzydła szpitalnego. Było tam około siedemdziesięcioro nastolatków. Trudno było zliczyć, bo każdy się ruszał. Ściany szpitala były pomalowane na różowy kolor, a drzwi aż raziły bielą. Każdy usadowił się na podłodze. Nie myśląc o tym zrobiłam to samo. Nagle usłyszałam jakieś krzyki. Wstałam i ruszyłam w tamtą stronę. Okazało się, że rozpętała się bójka pomiędzy Jane a Calum'em. Znaczy to ona biła jego. Kilka osób zaczęła odciągać dziewczynę od krwawiącego Hood'a. Co mnie zdziwiło rzuciłam się w stronę chłopaka. Wiedziałam, że teraz była kolej Cardwish i zabiorą ją do lekarza na kontrolę. Razem z Evan'em pomogłam Calum'owi wstać. Od razu podbiegł Niall, który pokazał się znikąd i zajął moje miejsce. We trzech z Justin'em zanieśli mulata do gabinetu obok tego, do którego wrzucili Jane. Oparłam się o ścianę i zjechałam. Nagle koło mnie znalazł się Evan.
-Nie dane mi było dokończyć rozmowy z Tobą - odparł opierając głowę o ścianę.
-Spieszyłam się - wyjaśniłam krótko.
-Teraz możesz mi powiedzieć czego tu jesteś? - odgarnął kosmyki moich włosów za ucho i wyszeptał wprost do niego.
-To chyba nie jest odpowiedni moment - wbiłam wzrok w buty jakiegoś rudego chłopaka, który siedział naprzeciwko mnie.
-Dlaczego?
-Nie wiem jak ty ale ja nie opowiadam o swoich 'schorzeniach' na lewo i prawo. A po za tym jakbyś nie zauważył właśnie moja współlokatorka pobiła twojego kumpla.
-Nie kumplujemy się.
-Cokolwiek.
-Przepraszam - wzruszył ramionami.
-Możesz sobie iść? Muszę pomyśleć - odparłam.
-Jasne - westchnął.
-Pogadamy potem?
-Dobra - rozpromienił się.
Siedziałam jakiś czas, dopóki Jane nie wyszła. Spojrzałam na nią jednak ona miała wzrok wbity w ścianę. Szła korytarzem a potem zniknęła za rogiem. Minęło półtorej godziny a dzieciaków ubywało, po badaniach wracali do swoich pokoi. Wywoływali nazwiska na chybił trafił po dwoje.
-Bieber i Malone - jakiś lekarz wychylił się na chwilę z gabinetu.
Otrzepałam tyłek i podeszłam do drzwi przy, których czekał Justin.
-Panie przodem - machnął ręką.
Weszłam do pokoju. Był przedzielony na pół kotarą. Po obu stronach stały niebieskie fotele i jakieś sprzęty medyczne typu igła, wacik itp. Miałam pewność, że będę pobierać krew, co oznacza zdjęcie bluzy. Zajęłam miejsce. Jakiś doktorek do mnie podszedł i uśmiechnął się.
-Roxanne... Ponieważ dopiero Cię przyjęli musimy zrobić Ci podstawowe badania żeby założyć Ci kartę pacjenta. Nie chcemy żebyś na coś nam tu zachorowała. Najpierw podstawa czyli krew. Możesz zdjąć bluzę?
Spojrzałam na niego ze strachem w oczach.
-Mogę nie? - wyszeptałam.
-Niestety musisz.
Wzięłam głęboki oddech rozpinając bluzę. Zsunęłam ją z ramion rzucając na podłogę. Niechętnie spojrzałam na blizny. Były wszędzie. Od połowy ramienia po nadgarstki. Dopiero teraz dotarło do mnie jak głupia byłam i obiecałam sobie - chyba pierwszy raz czułam to naprawdę -, że już tego nie zrobię. Przypomniały mi się rany, które mam na całym ciele. Doktor Logan Green, bo tak głosiła plakietka, poszedł do Justin'a.
Podeszła do mnie starsza pielęgniarka. Westchnęła widząc moje ręce.
-Jakbym widziała... - zacięła się i nie skończyła.
Podszedł do mnie doktor i również westchnął. Złapał za rękę aby wyprostować ją w łokciu.
-Pani Luos? Znajdzie pani miejsce? Tak żeby nie infekować tych ran? Znaczy nie odkażać, bo nam tu bidulka zejdzie z bólu - odparł i wrócił na drugą stronę kotary
-Oczywiście - poczekała aż doktor zniknie - Oj skarbie - widać było jaką miała cierpliwość do takich jak ja. - I co ja mam z Tobą zrobić? Nie mam jak zapiąć opaski - szepnęła. - Zaciśnij pięść - zacisnęłam prawą rękę. - A spróbujmy tę drugą? Jesteś leworęczna?
-Tak. A dlaczego pani pyta?
-Bo tu masz lepszą żyłę. Nie muszę męczyć cię opaską uciskową.
Złożyła strzykawkę i podeszła aby pobrać mi krew.
-Zaboli tylko troszeczkę - uspokoiła mnie jednak odwróciłam wzrok zaciskając oczy i usta.
Kiedy już zabrała potrzebną ilość krwi kazała mi stanąć na wadzę, która była po drugiej stronie parawanu.
A mogę wziąć bluzę.
-Jeśli musisz.
-Nie chcę żeby kolega się dowiedział - szepnęłam patrząc znacząco na swoją rękę a potem na zasłonę.
Kiwnęła głową. Po chwili stałam na wadzę. Kiedy pielęgniarka oznajmiła, że ważę siedemdziesiąt i pół kilograma miałam ochotę wybiec i zwymiotować wszystko co miałam w żołądku. Jednak powstrzymałam się i wróciłam na fotel.
-Rozbierz się do bielizny - oznajmiła.
-Ale tam jest chłopak - zaprotestowałam.
-Któremu także robią badania.
Niechętnie wykonałam jej prośbę. Zacisnęłam oczy nie chcąc widzieć mojego ciała. Pielęgniarka zmierzyła mnie w pasie, tali etc. po czym kazała mi się ubrać. Zrobili mi jeszcze szybki przegląd zębów a następnie wypuścili naszą dwójkę. Unikałam wzroku Justina. Przed Jane miało być jeszcze koło trzech par jedna kazała mi wracać do siebie. Pokiwałam głową i ruszyłam w stronę schodów. Nagle ktoś szarpnął mnie za ramię wciągając do wnęki.
-Cięłaś się? - spytał prosto z mostu Justin.
-Jakie to ma znaczenie? Po za tym to nie twoja sprawa.
-Dlaczego na siłę to ukrywasz? Tu nikt nie kryje swoich problemów. Staramy się pomóc sobie nawzajem.
-Kiedyś się cięłam - przyznałam.
Chłopak podniósł jedną brew a następnie odsunął rękaw mojej bluzy.
-Takie rany widziałem tylko u jednej osoby - westchnął bardziej do siebie niż do mnie.
-U kogo?
-Nieważne.
Blondyn towarzyszył mi aż do miejsca, w którym nasze skrzydła się rozchodziły. Przystanęłam na moment.
-Um... Justin? - chłopak spojrzał na mnie pytająco. - Nie mów nikomu. Powiem, jak ewentualnie będę gotowa ale na razie wolałabym żeby to była nasza tajemnica. Dobrze?
-Ja sobie życzysz, shawty - uśmiechnął się, lekko ukłonił i odwrócił kierując się w stronę swojego pokoju.
~~~~~~~~~~~~~~~
Cześć i czołem. Witam po długiej przerwie, co było moją winą. PRZEPRASZAM. Nie miałam dostępu do komputera. Oba są w naprawie. Teraz jestem u przyjaciółki/kuzynki i się dorwałam :) Nie miałam także weny. Kompletna pustka. Ale powoli wraca. To skleiłam jako tako z wcześniejszych wypocin. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Wyrażajcie swoje opinie tu i na twitterze pod #Rebellionff Dziękujemy za prawie 6000 wyświetleń i jeszcze raz przepraszam za nieobecność. Co do Peril mam totalną pustkę. Znaczy plan jest gorzej z wykonaniem. Mysterious też stoi ale przysięgam, że wszystko ruszy jeszcze w tym miesiącu. Czekam na wasze opinie :D
Kochająca Vicky :*
~*~
Z samego rana gdy pierwsze promienie skakały jak małe elfy po mojej twarzy skupiłam swój wzrok na suficie. Niby nie był interesujący ale zawsze kiedy się budziłam musiałam się na coś pogapić przynajmniej minutę dopiero potem normalnie zaczynałam dzień. Spojrzałam na łóżko mojej współlokatorki, które... było puste. Wstałam i rozciągnęłam się jak to miałam w zwyczaju.
-Jane? - spytałam myśląc, że może jest w szafie. - Jane?
Jednak nie było jej. Po spojrzeniu na zegarek upewniłam się, że jest szósta piętnaście. Byłam trochę zdziwiona gdzie o tej porze podziewa się moja współlokatorka. Nie byłam pewna o której godzinie wróci. Postanowiłam doprowadzić się do stanu w którym nie będę przypominać Samary Morgan. Poszłam do łazienki. Ubrałam się w jeansowe rurki, białą koszulkę, szarą bluzę, czarne Convese za kostkę i zajęłam moją buzią na której pojawił się lekki trądzik. Oczywiście nie zapomniałam o nałożeniu maści i podkładu na starą ranę. Wróciłam do pokoju a Jane leżała na łóżku znów używając mojego laptopa.
-Gdzie byłaś?
-Nieważne.
-Okay. Nie wnikam.
Nic nie odpowiedziała. Odłożyłam rzeczy na moją półkę. Była godzina siódma dziesięć kiedy Jane odłożyła mój komputer na łóżko.
-Zaraz jest śniadanie, dokładnie za dziesięć minut. Lekcje zaczynają się o ósmej.
-Dziękuję - oderwałam się od bazgrolenia w zeszycie.
Posłała mi sztuczny uśmiech i odwróciła się by wyjść.
-Gdzie idziesz?
-A co Cię to obchodzi?
-Tylko pytam? - warknęłam.
-Na śniadanie.
Korytarze były puste a my ruszyłyśmy w stronę stołówki. Po przekroczeniu progu szepty ponownie ucichły. Na śniadanie, do wyboru były trzy rodzaje płatków i owsianka, która nie zachęcała ani wyglądem ani zapachem. Jednak skusiłam się na miskę musli. Już miałam odejść za brunetką do naszego stolika, gdy ktoś złapał mnie za łokieć.
-Hej Roxy - przywitał się Luke. - Chciałabyś usiąść ze mną i moimi znajomymi?
-Niekoniecznie - wskazałam na jego niebieską opaskę.
-To tylko zaszufladkowanie. To jak?
Spojrzałam na Jane pytającym wzrokiem a ona tylko wzruszyła ramionami.
-Mówiłam. Nie jestem twoją niańką - prychnęła i siadła zaczynając jeść.
Mimowolnie się uśmiechnęłam. Ruszyłam za brunetem idącym do przeciwnego kąta wielkiej stołówki, w którym stały dwa złączone ze sobą stoliki. Miejsca, które zajęliśmy były ostatnimi wolnymi. Na przeciwko mnie uśmiechał się szatyn o ciemnej karnacji i czekoladowych oczach. Obok niego chichocząca dziewczyna o turkusowych włosach opierała się o brunetkę, która również się śmiała. Dalej ciemny blondyn, z rękami założonymi za głowę i tatuażem na lewym ramieniu opierał się o krzesło lustrując mnie uważnie tak jak ja jego. Uśmiechnął się przyjaźnie a moje policzki zapłonęły ze wstydu. Na rogu przysiadł farbowany blondyn o niebieskich oczach i typowo chłopięcej urodzie.
-Kto to? - spytał nieznajomy z tatuażem.
-Roxy. Wczoraj przyjechała. Ann mnie z nią poznała jak czytałem w bibliotece - wytłumaczył gdy nagle zaczął krzyczeć. - Zamknij się!
Spojrzałam zdziwiona najpierw na niego, który złapał się za głowę kręcąc nią a potem na naszych towarzyszy.
-Ignoruj to. On czasem tak ma - wyjaśnił brunet z naprzeciwka. - Jestem Calum ale wszyscy nazywają mnie Cal - odparł z australijskim akcentem. Wyciągnął do mnie rękę z pomarańczową wstążką a ja znów się na chwilę zawahałam czy odwzajemnić gest. Jednak bluza, którą miałam na sobie opinała nadgarstki co uniemożliwiało podwinięcie się rękawów. Podałam szatynowi dłoń i delikatnie nią potrząsnęłam. Poczułam coś w rodzaju przepływy prądu, więc się cofnęłam. Najwidoczniej on też to poczuł, bo się speszył. - To jest Demi - wskazał na swoją sąsiadkę. - Sel, Justin i Niall. Po twojej stronie koło Luka siedzą Jade i Evan.
Dziewczyna wychyliła się i pomachała energicznie dłonią z zieloną opaską. Dalej jedliśmy w ciszy, którą przerwało pytanie Justina :
-Dlaczego Cię tu zamknęli?
-A Ciebie? - próbowałam wymigać się od odpowiedzi.
-Pierwszy spytałem - wycelował we mnie łyżką.
Nie chcąc się przyznać podniosłam nadgarstek ukazując tasiemkę.
-Hm... pomarańczowa. Nieczęsto się tu takich spotyka - wskazał na przegub z żółtym paskiem.
-A Calum? - spytałam a chłopak słysząc swoje imię spiął się.
-Na cały ośrodek jest tylko jedna czerwona, koło dziesięciu pomarańczowych, pięćdziesiąt żółtych a reszta to niebiescy i zieloni - wytłumaczyła Sel z niebieską opaską.
-Co one w ogóle znaczą? - pytałam między przełykanym jedzeniem, które nie było takie złe.
-Stopień pokręcenia. Im więcej "złych" schorzeń tym mocniejszy kolor przydziału. Nie wiem co zrobiłaś, że zasłużyłaś sobie na pomarańcz ale współczuję - odparła Demi należąca tak ja jej przyjaciółka do niebieskich.
Przytaknęłam kończąc jedzenie. Widziałam Jane stojącą przy drzwiach, więc kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały dała mi znak, że wychodzi. Kiwnęłam i wróciłam do nowych znajomych.
-A więc gdzie i z kim mieszkasz? - odezwał się Niall.
-Pokój 306 z Jane Cardwish.
Nie zdążyłam dokończyć a nastolatkowie z obu stolików nabrali nerwowo powietrza i patrzyli na mnie z przestrachem w oczach.
-Serio? Z Jane? Współczuję - westchnęła Sel, która wcale nie wyglądała na przejętą.
-Dlaczego?
-Jest jedyna czerwoną. To hm... niebezpieczne osoby - wyjaśnił Justin.
-Ashton nie był - burknął Calum.
-Wiemy, że popełnili błąd ale patrz, nie ma go tu. Wypuścili go - wzruszyła Demi.
-Nie sądzę aby Jane była niebezpieczna - powiedziała Jade podnosząc łyżkę na wysokość oczu bacznie przyglądając się jej zawartości.
-Dla Ciebie nawet lew nie jest niebezpieczny - odparł Evan.
-Bo to taka słodka kicia - dziewczyna wypowiedziała to głosem małego dziecka.
Wszyscy się zaśmiali. Podziękowałam za wspólne śniadanie i wstałam od stołu. Odstawiłam tacę z pustą miską następnie stając w kolejce po leki. Wczorajsza procedura powtórzyła się a następnie wyszłam ze stołówki. Kiedy miałam pewność, że korytarz jest pusty wyplułam leki i schowałam je do kieszeni. Wróciłam do pokoju oddając tabletki Jane.
-Dlaczego wszyscy mają Cię za niebezpieczną? - wypaliłam.
-Bo jestem w czerwonych - nie podniosła oczu znad zeszytu w którym coś bazgroliła.
-Inaczej. Dlaczego jesteś w czerwonych?
-Trudno skrócić dziesięć lat życia w dziesięć minut a właśnie tyle nam zostało do lekcji. Masz jakiś zeszyt? - spytała a ja przytaknęłam. - Weź go ze sobą i idziemy.
Wyszłyśmy z pokoju kierując się korytarzem. Przed schodami na chwilę się zatrzymałam aby związać sznurówki. Wtedy właśnie usłyszałam ostrą wymianę zdań.
-Mówiłem Ci żebyś jej nie bił - warknął Evan.
-Nie ja ją uderzyłem - zaprotestował Calum.
-Dość - zaprotestował Justin idący między kłócącymi się nastolatkami. - Okay, może tak. Obaj nie powinniście jej bić, bo to dziewczyna. Może niech jeden z was zmieni pokój albo nie zabawiajcie się z tą samą laską? To wyjdzie na dobre nam wszystkim - warknął odchodząc.
-Ale to ty uderzyłeś ją pierwszy - rzucił szatyn uderzając blondyna w ramię.
Wstałam i dogoniła Jane, która nawet nie zauważyła mojej chwilowej nieobecności. Weszłyśmy do sali od muzyki i angielskiego jak głosiła tabliczka na drzwiach. Sala wykonana wyła w całości z drewna łącznie z ławkami. Urządzona w starym stylu. Idąc za brunetką usiadłam na końcu klasy. Były cztery rzędy pojedynczych stolików ustawionych w równych odstępach. W każdej kolumnie miejsce mogło zając pięć osób. Przede mną siedział Evan. Odwrócił się i uśmiechnął.
-Niby Calum mnie przedstawił ale co tam. Jestem Evan Peters. Z żółtych - wyciągnął do mnie rękę.
-Roxy Malone. Z pomarańczowych - zaśmiałam się.
-Więc co tu robisz? - oparł się na krześle.
Czy to jest standardowy zestaw pytań? Każdy o to pyta?
-Chyba tak. Po prostu ciekawi mnie co musiała zrobić tak śliczna dziewczyna żeby zostać zamknięta w ATM i na dodatek zostać przydzielona do pomarańczowych - wzruszył.
-Zabawne. Dużo się stało. Nie ma co opowiadać.
-I tak chętnie posłucham - posłał mi uśmiech ukazując dołeczki.
Serio?! Czy wszyscy ładni chłopcy mają w tej pojebanej szkole dołeczki?!
-To bardzo dobrze Peters. Dziś mamy bardzo ważny temat. Uwaga się przyda - odparła blondynka stojąca za biurkiem. Włosy miała zebrane w kucyk a z jednego ramienia opadła szary sweterek z pod którego prześwitywał biały top.
-Przepraszam pani Kimberly - odpowiedział ze skruchą.
-I prawidłowo - zaśmiała się. - A z kim to się tak gadało? Ty jesteś Roxy tak?
Złączyłam usta w linią przytakując.
-I co? To tyle? Żadnego "Ja tu nie powinnam być! To nie miejsce dla mnie! Nic nie zrobiłam" - udawała przerażony pisk nastolatki i trzeba jej przyznać, że jej to wychodziło.
-Nie, raczej nie. Można powiedzieć, że sobie zasłużyłam na pobyt tutaj.
-Interesujące - zamyśliła się. - Nie wnikam. Wracając do lekcji. Evan, miło, że zgłosiłeś się na ochotnika. Przeczytaj wypracowanie.
-Um... ja go nie napisałem.
-Peters, Peters, Peters - ruszyła w jego stronę - Dlaczego?
-Zapomniałem - schylił głowę bojąc się.
-Na jutro tysiąc razy "Nigdy więcej nie zapomnę o pracy domowej" i oczywiście zaległe wypracowanie.
Nie co mnie to zdziwiło jednak w mojej szkole też był nie zły wycisk.
-Zostajesz po lekcji. Kto napisał wypracowanie? - spytała surowo a wszyscy się zgłosili.
-Okay, Henderson.
Chłopak z drugiej ławki wstał.
-Mój pierwszy raz... - zaczął a moje oczy wyglądały jak dwa funty - był w zeszłym roku...
-Jak to w zeszłym? - nauczycielka mu przerwała. - Jesteś tu od dwóch lat.
-No tak ale...
-Z kim? Kiedy? Gdzie? W jakiej pozycji? - wypytywała a moje usta ułożyły się w literę 'o'. - Okay, mamy ją - zachichotała patrząc na mnie. - Dobra robota Henderson.
-Co?! - pisnęłam.
-To taki jakby test. Zawsze go robimy kiedy ktoś nowy przychodzi - wyjaśniła. - Ale co do Ciebie Peters nie żartowałam.
-Tak na serio pani Kimberly nie jest suką i nie wymyśla nam idiotycznych i zawstydzających wypracowań - objaśnił Evan.
Odetchnęłam z ulgą, bo nie chciałabym opisywać mojego pierwszego razu, którego gwoli ścisłości nie było. Lekcja minęła dość szybko a Victoria Kimberly okazała się świetną nauczycielką. Kiedy wszyscy wyszli z sali blondynka zatrzymała mnie.
-Powiesz mi dlaczego jesteś w pomarańczowych? - spytała a ja przełknęłam głośno ślinę. - Nie ma się co bać. Nikomu nie powiem.
-Wolałabym nie - odparłam.
-Nie naciskam. Ale jeśli chciałabyś pogadać to wiesz gdzie mnie znaleźć - uśmiechnęła się puszczając do mnie oczko. - A teraz idź na resztę lekcji.
Podziękowałam i wyszłam z sali przy której stała, tupiąca nogą Jane.
-Dłużej się nie dało? - burknęła.
-To nie moja wina.
Ruszyłyśmy na zajęcia chemii. Poznałam sławnego pana Rochester'a. Był intrygującym i przystojnym mężczyzną. Gustuję w starszych facetach ale nie aż tyle. Każdy z uczniów pilnie zapisywał notatki a w sali było cicho jak makiem zasiał. Tak okazywali mu szacunek. Widać było, że z nim nie ma żartów. Był konkretny i ostry a także zdyscyplinowany, budził respekt.
Następnie mieliśmy geografie, fizykę i historię. Potem udaliśmy się na stołówkę. Obiad. Tym razem Luke nie zaprosił mnie do stolika. Usiadłam z Jane, bo chciałam z nią porozmawiać. Miałam nadzieję żeby się z nią zakolegować, bo widać o niej, że nie jest fanką przyjaźni. Niby przyjechałam tu z pewnością, że do nikogo się nie odezwę ale nie przewidziałam, że spotkam tu taką osobę jak Jane. Ciągle zastanawia mnie dlaczego umieścili ją w tym wariatkowie w wieku zaledwie siedmiu lat. Dziś do jedzenia była wątróbka. Widziałam na twarzach wszystkich w stołówce, że nie są zachwyceni ale nikt nie miał wyboru. Musieliśmy zjeść wszystko inaczej podobno podnosili nam dawkę leków. Za blatem stała ta sama kucharka co wczoraj.
-Nie ma nic innego? - spytałam.
-Niestety.
-Ale ja tego nie mogę zjeść.
-Nic nie poradzę, takie zasady. Szczególnie, że dostaliśmy informacje o tobie, tak jak o każdym w tej szkole -dodała ciszej. - Przykro mi ale anoreksja to nie żarty.
-Ja już od dawna się nie głodzę. Czy pani widzi jak ja wyglądam? - rozłożyłam ręce.
-Nie jest z tobą tak źle - uśmiechnęła się.
-I co ja mam zrobić? - westchnęłam.
-Poczekaj.
Zniknęła za drzwiami aby po chwili wrócić z tacą na, której stał talerz z rybą i sałatką. Podała mi go dyskretnie aby nikt się nie przyczepił.
-To będzie nasz tajemnica, dobrze? - spytała.
-Dziękuję - odetchnęłam.
Siadłam przy stoliku. Jane spojrzała zaskoczona na mój talerz a ja tylko przystawiłam palec to ust nakazując milczenie. Nie skomentowała kontynuując posiłek. Wstając brunetka podeszła niebezpiecznie blisko mnie a mnie przeszedł dreszcz, bo się przestraszyłam.
-Następnym razem załatw coś dla mnie - szepnęła a następnie uśmiechnęła zauważając moje przerażenie.
-Zabawne Cardwish - warknęłam udając obrażoną kiedy odstawiałyśmy tace.
-Zdarza mi się.
Stanęłyśmy w kolejce po leki. Kiedy po raz kolejny wymieniałam uśmiech z moją współlokatorką, co jak zauważyłam nie było częste, ktoś klepną mnie w ramię. Niechętnie odwróciłam się stając na wysokości klatki piersiowej Evan'a. Podniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy.
-Hej - powiedzieliśmy w tym samym momencie.
-Co u ciebie? - spytał.
-Nic nowego. Cały czas robią ze mnie wariatkę - odarłam ironicznie a on się zaśmiał.
-Mam to samo od trzech lat.
-Następny! - krzyknęła pielęgniarka a ja zdałam sobie sprawę, że jest kolej Jane, która ciągnie mnie za rękaw abym była bliżej niej. Wszyscy wzięliśmy leki i nie dane było mi dokończyć rozmowy z Evan'em, bo musiałam wypluć tabletki zanim się rozpuszczą. Pożegnałam się z blondynem, który pomachał do nas obu jednak Carwish nie miała nawet zamiaru zwracać na to uwagi. Weszłyśmy standardowo za róg i wyplułyśmy pigułki.
-Co jest teraz? - spytałam rzucając się na łóżko.
-Wszyscy idą do skrzydła szpitalnego na badania kontrolne, które odbywają się raz w miesiącu.
-A kiedy nie ma badań?
-Zazwyczaj mamy sesje z psychologami, WF albo sprzątamy w całej szkole. Różnie. Lekcje są tylko rano - wyjaśniła.
-Czyli będą nam pobierać krew i inne takie?
-Tak, ale nie bój się. Każdego biorą na oddzielnie.
-WOW! To ile to musi trwać? Tu jest chyba z trzystu uczniów.
-Trochę trwa. Szczególnie, że mamy chyba tylko dwóch lekarzy i koło pięciu pielęgniarek.
-Dziwne. Czekaj, a oni każą przychodzić alfabetycznie, czy jak?
-Wstążkami. Najpierw przychodzę ja z pomarańczowymi i żółtymi potem niebiescy a na końcu zieloni.
O więcej nie pytałam. Po jakimś czasie wyszła ja miałam to gdzieś. Wróciłam do czynności, którą Jane przerwała mi w nocy. Z pod poduszki wyciągnęłam zeszyt. Pisałam coś w rodzaju pamiętnika. Nie chciałam tu zwariować, wolałam pamiętać każdy dzień tu. Odliczałam je do wyjazdu. Kiedy spojrzałam na zegarek przypomniałam sobie o badaniach, więc szybko wyłączyłam komputer i zabrałam tyłek na korytarz. Chwile zajęła mi droga do szpitala. Miałam ochotę zamordować tę sukę. Może i nie chce się zaprzyjaźniać, jest aspołeczna (no i co, ja też), nie lubi ludzi (strzelam, że ze wzajemnością) i w ogóle irytuje ją świat no ale beż przesady. Nie powinna była zostawiać mnie samej. Nawet nie wiedziała, że miałam coś co by ją bardzo uszczęśliwiło. Ale jednak chyba się wstrzymam z prezentami. W końcu odnalazłam odpowiedni korytarz i weszłam do skrzydła szpitalnego. Było tam około siedemdziesięcioro nastolatków. Trudno było zliczyć, bo każdy się ruszał. Ściany szpitala były pomalowane na różowy kolor, a drzwi aż raziły bielą. Każdy usadowił się na podłodze. Nie myśląc o tym zrobiłam to samo. Nagle usłyszałam jakieś krzyki. Wstałam i ruszyłam w tamtą stronę. Okazało się, że rozpętała się bójka pomiędzy Jane a Calum'em. Znaczy to ona biła jego. Kilka osób zaczęła odciągać dziewczynę od krwawiącego Hood'a. Co mnie zdziwiło rzuciłam się w stronę chłopaka. Wiedziałam, że teraz była kolej Cardwish i zabiorą ją do lekarza na kontrolę. Razem z Evan'em pomogłam Calum'owi wstać. Od razu podbiegł Niall, który pokazał się znikąd i zajął moje miejsce. We trzech z Justin'em zanieśli mulata do gabinetu obok tego, do którego wrzucili Jane. Oparłam się o ścianę i zjechałam. Nagle koło mnie znalazł się Evan.
-Nie dane mi było dokończyć rozmowy z Tobą - odparł opierając głowę o ścianę.
-Spieszyłam się - wyjaśniłam krótko.
-Teraz możesz mi powiedzieć czego tu jesteś? - odgarnął kosmyki moich włosów za ucho i wyszeptał wprost do niego.
-To chyba nie jest odpowiedni moment - wbiłam wzrok w buty jakiegoś rudego chłopaka, który siedział naprzeciwko mnie.
-Dlaczego?
-Nie wiem jak ty ale ja nie opowiadam o swoich 'schorzeniach' na lewo i prawo. A po za tym jakbyś nie zauważył właśnie moja współlokatorka pobiła twojego kumpla.
-Nie kumplujemy się.
-Cokolwiek.
-Przepraszam - wzruszył ramionami.
-Możesz sobie iść? Muszę pomyśleć - odparłam.
-Jasne - westchnął.
-Pogadamy potem?
-Dobra - rozpromienił się.
Siedziałam jakiś czas, dopóki Jane nie wyszła. Spojrzałam na nią jednak ona miała wzrok wbity w ścianę. Szła korytarzem a potem zniknęła za rogiem. Minęło półtorej godziny a dzieciaków ubywało, po badaniach wracali do swoich pokoi. Wywoływali nazwiska na chybił trafił po dwoje.
-Bieber i Malone - jakiś lekarz wychylił się na chwilę z gabinetu.
Otrzepałam tyłek i podeszłam do drzwi przy, których czekał Justin.
-Panie przodem - machnął ręką.
Weszłam do pokoju. Był przedzielony na pół kotarą. Po obu stronach stały niebieskie fotele i jakieś sprzęty medyczne typu igła, wacik itp. Miałam pewność, że będę pobierać krew, co oznacza zdjęcie bluzy. Zajęłam miejsce. Jakiś doktorek do mnie podszedł i uśmiechnął się.
-Roxanne... Ponieważ dopiero Cię przyjęli musimy zrobić Ci podstawowe badania żeby założyć Ci kartę pacjenta. Nie chcemy żebyś na coś nam tu zachorowała. Najpierw podstawa czyli krew. Możesz zdjąć bluzę?
Spojrzałam na niego ze strachem w oczach.
-Mogę nie? - wyszeptałam.
-Niestety musisz.
Wzięłam głęboki oddech rozpinając bluzę. Zsunęłam ją z ramion rzucając na podłogę. Niechętnie spojrzałam na blizny. Były wszędzie. Od połowy ramienia po nadgarstki. Dopiero teraz dotarło do mnie jak głupia byłam i obiecałam sobie - chyba pierwszy raz czułam to naprawdę -, że już tego nie zrobię. Przypomniały mi się rany, które mam na całym ciele. Doktor Logan Green, bo tak głosiła plakietka, poszedł do Justin'a.
Podeszła do mnie starsza pielęgniarka. Westchnęła widząc moje ręce.
-Jakbym widziała... - zacięła się i nie skończyła.
Podszedł do mnie doktor i również westchnął. Złapał za rękę aby wyprostować ją w łokciu.
-Pani Luos? Znajdzie pani miejsce? Tak żeby nie infekować tych ran? Znaczy nie odkażać, bo nam tu bidulka zejdzie z bólu - odparł i wrócił na drugą stronę kotary
-Oczywiście - poczekała aż doktor zniknie - Oj skarbie - widać było jaką miała cierpliwość do takich jak ja. - I co ja mam z Tobą zrobić? Nie mam jak zapiąć opaski - szepnęła. - Zaciśnij pięść - zacisnęłam prawą rękę. - A spróbujmy tę drugą? Jesteś leworęczna?
-Tak. A dlaczego pani pyta?
-Bo tu masz lepszą żyłę. Nie muszę męczyć cię opaską uciskową.
Złożyła strzykawkę i podeszła aby pobrać mi krew.
-Zaboli tylko troszeczkę - uspokoiła mnie jednak odwróciłam wzrok zaciskając oczy i usta.
Kiedy już zabrała potrzebną ilość krwi kazała mi stanąć na wadzę, która była po drugiej stronie parawanu.
A mogę wziąć bluzę.
-Jeśli musisz.
-Nie chcę żeby kolega się dowiedział - szepnęłam patrząc znacząco na swoją rękę a potem na zasłonę.
Kiwnęła głową. Po chwili stałam na wadzę. Kiedy pielęgniarka oznajmiła, że ważę siedemdziesiąt i pół kilograma miałam ochotę wybiec i zwymiotować wszystko co miałam w żołądku. Jednak powstrzymałam się i wróciłam na fotel.
-Rozbierz się do bielizny - oznajmiła.
-Ale tam jest chłopak - zaprotestowałam.
-Któremu także robią badania.
Niechętnie wykonałam jej prośbę. Zacisnęłam oczy nie chcąc widzieć mojego ciała. Pielęgniarka zmierzyła mnie w pasie, tali etc. po czym kazała mi się ubrać. Zrobili mi jeszcze szybki przegląd zębów a następnie wypuścili naszą dwójkę. Unikałam wzroku Justina. Przed Jane miało być jeszcze koło trzech par jedna kazała mi wracać do siebie. Pokiwałam głową i ruszyłam w stronę schodów. Nagle ktoś szarpnął mnie za ramię wciągając do wnęki.
-Cięłaś się? - spytał prosto z mostu Justin.
-Jakie to ma znaczenie? Po za tym to nie twoja sprawa.
-Dlaczego na siłę to ukrywasz? Tu nikt nie kryje swoich problemów. Staramy się pomóc sobie nawzajem.
-Kiedyś się cięłam - przyznałam.
Chłopak podniósł jedną brew a następnie odsunął rękaw mojej bluzy.
-Takie rany widziałem tylko u jednej osoby - westchnął bardziej do siebie niż do mnie.
-U kogo?
-Nieważne.
Blondyn towarzyszył mi aż do miejsca, w którym nasze skrzydła się rozchodziły. Przystanęłam na moment.
-Um... Justin? - chłopak spojrzał na mnie pytająco. - Nie mów nikomu. Powiem, jak ewentualnie będę gotowa ale na razie wolałabym żeby to była nasza tajemnica. Dobrze?
-Ja sobie życzysz, shawty - uśmiechnął się, lekko ukłonił i odwrócił kierując się w stronę swojego pokoju.
~~~~~~~~~~~~~~~
Cześć i czołem. Witam po długiej przerwie, co było moją winą. PRZEPRASZAM. Nie miałam dostępu do komputera. Oba są w naprawie. Teraz jestem u przyjaciółki/kuzynki i się dorwałam :) Nie miałam także weny. Kompletna pustka. Ale powoli wraca. To skleiłam jako tako z wcześniejszych wypocin. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Wyrażajcie swoje opinie tu i na twitterze pod #Rebellionff Dziękujemy za prawie 6000 wyświetleń i jeszcze raz przepraszam za nieobecność. Co do Peril mam totalną pustkę. Znaczy plan jest gorzej z wykonaniem. Mysterious też stoi ale przysięgam, że wszystko ruszy jeszcze w tym miesiącu. Czekam na wasze opinie :D
Kochająca Vicky :*
niedziela, 26 października 2014
Hejeczka mordeczki!
Trochę Was zaniedbałyśmy tym brakiem rozdziałów,ale wiecie jak to jest na początku roku - szkoła daje nam popalić bo obie jesteśmy w ostatniej klasie gimbazy, dodatkowo każda z nas ma inne zajęcia dodatkowe, które też pożerają nasz wolny czas.
Jeżeli chodzi o kolejny rozdział,czyli piąty, to jest on autorstwa Vee więc to do niej musicie kierować komentarze i wiadomości ( tt, ask, wattpad). Może akurat uda Wam się z nią skomunikować gdyż ja aktualnie nie jestem w stanie.
Ze swojej strony mogę dodać, że jestem ogromnie wdzięczna za ponad sześć tysięcy wyświetleń,których liczba ciągle rośnie! To wspaniałe, że ktoś tu zagląda! Szkoda troszkę że tak niewiele osób komentuje, no ale trudno. Obiecuję Wam, że warto czekać na kolejny rozdział bo sporo się w nim wydarzy. Fajnie by było gdyby Ci co czekają na rozdział zostawili komentarz pod tym postem :)
ILY <3
Sociopathiq
Jeżeli chodzi o kolejny rozdział,czyli piąty, to jest on autorstwa Vee więc to do niej musicie kierować komentarze i wiadomości ( tt, ask, wattpad). Może akurat uda Wam się z nią skomunikować gdyż ja aktualnie nie jestem w stanie.
Ze swojej strony mogę dodać, że jestem ogromnie wdzięczna za ponad sześć tysięcy wyświetleń,których liczba ciągle rośnie! To wspaniałe, że ktoś tu zagląda! Szkoda troszkę że tak niewiele osób komentuje, no ale trudno. Obiecuję Wam, że warto czekać na kolejny rozdział bo sporo się w nim wydarzy. Fajnie by było gdyby Ci co czekają na rozdział zostawili komentarz pod tym postem :)
ILY <3
Sociopathiq
czwartek, 11 września 2014
4 ~ Jane
Dokładnie o dziesiątej oznajmiłam mojej nowej współlokatorce, że
jeżeli chce być następnego dnia czysta powinna ruszyć tyłek i iść ze mną do
łazienki. Blondynka bez słowa sprzeciwu posłusznie zebrała kosmetyczkę, piżamę
i klapki po czym ruszyła za mną. Upewniłam się, że korytarz jest pusty i żadna
ATM'oska cipa nam nie przeszkodzi ani nie zrobi dramy na cały budynek
– czasem trudno o odrobinę prywatności w szkole dla pojebów. Gdy byłam już
pewna że nikt nie stanie nam na drodze, zaprowadziłam Roxy do toalet. Pokazałam
jej gdzie co się znajduje- w końcu to blondi, a ja wolałam się obyć bez
zbędnego zamieszania. Położyłam kosmetyczkę, którą zabrałam wcześniej z pokoju
na brzegu umywalki i rozpięłam ją. Zaczęłam zmywać z twarzy ślady dzisiejszego
dnia podczas gdy blondynka udała się do pryszniców. W odbiciu lustra
przyglądałam się nic nieświadomej nastolatce. Nie byłam zboczona.No dobra może
troszkę. Ale nie tym razem. Po prostu chciałam poznać jej nawyki, w
końcu mamy razem mieszkać. Dziewczyna rozebrała się i weszła do jednaj z
kabin. Przez chwilę gdy jeszcze ją widziałam moją uwagę zwróciły mało widoczne już
czerwone linie. Odłożyłam płatek kosmetyczny i ruszyłam w stronę dziewczyny.
Nie mając żadnych skrupułów odsunęłam folię, która powstrzymywała zalanie
łazienki. Roxy podskoczyła jak oparzona. Na czubku jej głowy, włosy związane
były w koka. Chciała zakryć się ręcznikiem, który wisiał tuż przy wejściu do
brodzika jednak w porę go złapałam i rzuciłam za siebie.
-To dlatego tu jesteś - odparłam wskazując na jej ciało.
Nie była ani gruba, ani chuda. Jej ciało pokrywały
cięcia. Były wszędzie. Na udach, biodrach, brzuchu i rękach. Patrzyła na mnie
przerażonym wzrokiem. Wyglądała jakby ktoś pierwszy raz zobaczył ją bez ubrań.
Jakby ktoś pierwszy raz widział jej blizny. Nie przeszkadzała mi jej
nagość. Czułam się dobrze w swoim ciele a obcy mi nie przeszkadzali. Poczułam
jednak obrzydzenie widząc ją taką jak ją Bóg stworzył a ona dopracowała
żyletką.
-Prawda? - spytałam a ona ze strachem pokiwała głową. - I co?
Warto było? Teraz siedzisz w jakiejś popierdolonej akademii i uważają Cię za
wariatkę.
Podeszłam do ręcznika i podałam nadal wystraszonej dziewczynie.
- Nikomu nie powiem. Nie będę miała z tego korzyści. Na razie.
Długo Ci jeszcze zajmie ten prysznic? - odparłam jakby zaistniała sytuacja w
ogóle mnie nie ruszyła, bo tak było. Pokręciła głową a ja wróciłam do
wieczornej toalety.
Po skończonym prysznicu Roxy wysuszyła się a ja rozebrałam i sama
poszłam odświeżyć. Kompletnie zbiłam ją z tropu maszerując nago po całej
łazience.
Obie czyste i przebrane wróciłyśmy do pokoju. Ułożyłam się na
łóżku a po chwili rozmyślałam co będę robić w nocy, bo raczej mój organizm nie
miał zamiaru zapadać w hibernację. Odwróciłam się do nowej. Ona akurat pisała
coś na klawiaturze czarnego laptopa.
-Jak ty to tu przemyciłaś? - krzyknęłam szeptem.
-Normalnie? Spakowałam walizki?
-Jeszcze mi powiedz, że Cię nie sprawdzali.
-Nah. Po prostu rodzice przynieśli moje walizki.
Przewróciłam się na drugi bok. Nie wymknę się z pokoju dopóki nie
zaśnie. Na pewno spytałaby dokąd idę albo poleciała za mną. Wzięłam słuchawki i
Ipod z półki i puściłam na full Arabella- Arctic Monkeys.
Nie wiedziałam co mam zrobić, ani co myśleć o Roxy. Od samego
początku wiedziałam, że coś ukrywa. Niewiniątka nie trafiają do pomarańczowych.
Już po pierwszej wymianie zdań musiałam przyznać, że dziewczyna jest bystra. Po
wizycie na stołówce zrozumiałam, że miała problemy z odżywianiem. Tylko ktoś
kto długotrwale się głodził patrzy z taką niechęcią i nienawiścią na kotleta. Nie
musiałam nawet pytać. Dużo nastolatek w ATM cierpiało na bulimię i anoreksję.
Czasami nawet było mi ich żal, a dokładniej ich głupoty. Myślały, że gdy będą
chodzącymi szkieletami będą atrakcyjne. Jakby to kilogramy świadczyły o
wartości człowieka. Ja nigdy nie byłam patyczakiem, ale nigdy też nie
usłyszałam żebym była gruba. Miałam i biust i tyłek i talię. Wątpię w to czy
bez tych atrybutów byłabym wstanie zaliczyć każdego faceta w obrębie szkoły.
Kolejnym wnioskiem w sprawie Roxanne i przyczyn jej pojawienia się
w moim pokoju było to jak się ubierała. Zawsze miała na sobie długie bluzy, obciągała
rękawy, unikała nawet podawania dłoni. Wiedziałam, że to przez blizny na
nadgarstkach, a cała akcja w łazience tylko potwierdziła moje domysły, że
dziewczyna się okaleczała. Nie potrafiłam tylko zrozumieć dlaczego. Przecież
nie była głupia. Posunę się nawet dalej – mogła być nawet na pewien sposób
prawie inteligentna. Mogłaby- właśnie. Nikt inteligentny nie ciął by się
żyletką. Nawet jeśli sprawiało to chwilową „przyjemność” , zostawiało ślad na
całe życie. Czasami też lubiłam ostrą jazdę ale kończyło się to zwykle na
siniakach, obtarciach i zadrapaniach. Byłam więc w stanie zrozumieć, że ból
mógł być przyjemny, wyzwalający, podniecający. Stosunki sado-maso należały do
miłej odmiany w moim grafiku. Ale kurwa mać, żeby robić coś takiego! Na całym
ciele! Trzeba być naprawdę chorym i pojebanym. Odezwała się ta bardzo zdrowa i niepojebana. Fakt – co ja mogę
wiedzieć o normalności. No ale nawet ja mam jakieś standardy a to co zobaczyłam
pod prysznicem nie mieściło się w skali.
Piosenka się skończyła, ale natychmiast zastąpiła ją kolejna. Nie
mogłam przecież spędzić tak całej nocy. Odwróciłam się na drugi bok i
spojrzałam przez ciemność pokoju na podświetloną przez laptop twarz blondynki.
Jej włosy były przyciśnięte przez słuchawki. Widziałam jak jej usta poruszają
się śpiewając bezgłośnie a palce ganiają po klawiaturze. Mając to cholerstwo, ona nie zaśnie.
- Ej! – krzyknęłam i rzuciłam w nią poduszką. Podskoczyła
wystraszona, ale zadziałało bo ściągnęła słuchawki z uszu i spojrzała na mnie
spojrzenie w stylu : „Kurwa, czego ?!”.
- Pożycz mi laptop – odpowiedziałam na jej niewypowiedziane na
głos pytanie. Dziewczyna zawahała się przez chwilę po czym podała mi
urządzenie. Podziękowałam i powiedziałam, że oddam jej rano. Nie protestowała. Chciała
mi się przypodobać. Wkupić w moje łaski. Było to mądre posunięcie i zyskała
sobie tym u mnie pewien rodzaj aprobaty. Jakby ta nastolatka na sąsiednim łóżku
wyczuła, że w ATM jest hierarchia – co akurat było normalne dla szkoły- i
chciała się w nią wpasować. Była jak nowy wilk w stadzie – uległa. Po akcji pod
prysznicem musiała – skoro jej sekrecik wywołał odruch wymiotny u mnie to
reszcie z pewnością nie przypadł do gustu. Jednak niezależnie od tego jak
bardzo by się przede mną płaszczyła , nie była, nie jest i nie będzie dla mnie
nikim więcej jak jedną z wielu szkolnych pizd.
Podłączyłam Ipod do laptopa i zajęłam się ściąganiem muzyki.
Przejrzałam też utwory jakie były na komputerze i musiałam też przyznać, że
dziewczyna miała przyzwoity gust muzyczny. Ale chyba tyle w tym temacie. Nie
mogła przecież podejmować dobrych życiowych decyzji skoro znalazła się w pokoju
z dziwką-socjopatką jako współlokatorką i z plakietką na czole : WARIATKA.
Spojrzałam na nią znad ekranu. Szkoda, bo była nawet ładna. Jak
znam życie, rano wstanie półgodziny wcześniej żeby wyprostować swoje blond włosy,
które teraz mokre, zamieniły się w burzę loków okalających jej twarz po której
błąkał się już sen i skleja powieki. Nastolatka walczyła z nim jeszcze przez
godzinę, ale potem dała za wygraną i zasnęła. Gdy tylko upewniłam się, że nie
udaję, dosłownie wyskoczyłam z pokoju i przebiegłam sprintem przez korytarz.
Dopiero przy schodach nakazałam sobie spokój i
zatrzymałam się, ślizgając się we frotkowych skarpetkach po posadzce.
Przez resztę drogi przemykałam cicho aż do drzwi nr 276 w skrzydle męskim. Nacisnęłam
klamkę i weszłam do środka. Spojrzałam na jedynego mieszkańca tego pokoju,
który aktualnie spał. Jego nagi tors unosił się i opadał w równym, spokojnym
rytmie. Zawsze spał półnago. Nie dziwiłam się. Za ścianą był punkt grzewczy
więc nawet w środku zimy było tu strasznie duszno. Tak jak teraz. Czułam jak
robi mi się gorąco. W moim pokoju niezależnie od pory roku i ogrzewania było
wiecznie chłodno. Latem dziękowałam losowi za taką wspaniałą chłodnie. Jednak
od października musiałam zaczynać spać w skarpetkach i bluzie, które teraz
zdjęłam z siebie i rzuciłam na podłogę obok Jego łóżka.
Przeskoczyłam nad śpiącą postacią i ułożyłam się obok Niego pod
ścianą. Starałam się Go nie obudzić, ale naturalnie gdy tylko położyłam się i
zaczęłam studiować Jego tatuaże na umięśnionym ciele , przekręcił się w moją
stronę i otworzył oczy.
Uśmiechnęłam się, bo co innego mi zostało.
- Trochę się spóźniłaś – powiedział sennie, lustrując mnie swoimi
oczami, które w ciemności błyszczały złotem.
- Bo ja zawsze jestem punktualna – rzuciłam sarkastycznie. –
Wiesz, że nie zależało to ode mnie.
- Nie mogę uwierzyć by coś cię powstrzymało. Nie ciebie –
stwierdził z pewnością w głosie. Schlebiło mi to, ale naturalnie nie dałam tego
po sobie poznać.
- To lepiej uwierz. Pamiętasz tą blondynę, która pałętała się za
mną cały dzień ? – zapytałam podnosząc głowę na łokciu i patrząc na Niego.
Nawet w tym świetle –a raczej jego braku- widziałam każdy idealnie wyrzeźbiony
mięsień, każdy tatuaż…Po prostu oczy ci
się przyzwyczaiły do tej ciemności, debilko.
- Tą co zrobiła scenę z
obiadem i do której Brooks robił maślane oczy ? – odparł po chwili namysł.
- Tak. To moja nowa współlokatorka.
- To wiele wyjaśnia.- westchnął
- To, że przyszłam dopiero teraz ?
- Też, ale bardziej to, że tolerowałaś jakąś blondi przez cały
dzień. Już myślałem, że jest jakiś dzień dobroci dla zwierząt albo coś.
- Przestań – uderzyłam go pięścią w ramię, ale zaśmiałam się.
- Jaki ma przydział ? – spytał bawiąc się moimi włosami. Był jedną
z niewielu osób, które miały na to przywilej.
- Pomarańczowa. – powiedziałam bezwiednie. Zatrzymał rękę i
spojrzał na mnie pytająco.
- Za co ? Anoreksja, autoagresja, z pewnością alkohol i dragi –
tyle na razie wiem.-Odpowiedziałam na jego niewypowiedziane na głos pytanie. Wolałam
przemilczeć to co zobaczyłam gdy zerwałam zasłonę w łazience. Nie dlatego, że
obiecałam to nowej. Jemu mówiłam wszystko. Chciałam jednak, żeby to co się
stało pod prysznicem w damskiej łazience związało Roxy ze mną, żeby wiedziała,
gdzie jej miejsce.
- Oryginalnie – prychnął.- No ale to najczęstsze przypadłości w
ATM, za to nie wsadzają do pomarańczu.
- Wiem. Samą mnie to ciekawi. W każdym razie będzie mi ciężej się
do ciebie wymykać. Możliwe, że nie codziennie, albo…
- I co ? Znowu będziesz nie spać ? Gapić się w sufit ? Przecież
możesz poczekać aż ona zaśnie i…
- To nie jest takie proste. Ona jest trochę inna. Nie odstępuję
mnie na krok i pyta o różne rzeczy.. Po prostu ja..- zawahałam się, czułam jak
głos mi się zaczyna łamać. Kurwa, co się ze mną dzieje- Ja nie chcę, żeby ona
przylazła tutaj za mną. Żeby odkryła, po co tu przychodzę …i… sama nie wiem –
zaczęłam się trząść.
- Nic się nie stanie – objął mnie ramieniem i poczułam jak całe
napięcie uchodzi ze mnie jak powietrze z przekutego balonu.- Żadna pizda nie
może ci nic zrobić, Jane.
Czy ja się naprawdę boję tej pizdy ? Kurwa, czego ja się właściwie
boję? Co to za jakaś jebana burza hormonów ?!
- Chodźmy zapalić – zaproponowałam.- Nie zasnę teraz.
- Masz fajki ? – spytał i wstał z łóżka by narzucić bluzę na goły
tors.
- Nie – powiedziałam z uśmiechem i wyciągnęłam ze stanika dwa
jointy – Mam to.
Wyszliśmy przez okno na dwór. W przeciwieństwie do mojego pokoju w
męskim skrzydle nie wmontowano krat. Dopóki nikt się nie zabił, nie było
najwyraźniej takiej potrzeby w oczach zarządu.
Wyjął zapalniczkę z kieszeni i zapaliliśmy jointy. Po kilku
zaciągnięciach poczułam jak resztki niepokoju, które nie rozpłynęły się w Jego
ramionach, znikają. Powoli zaczęło zastępować miłe poczucie beztroskiej
radości. Tego potrzebowałam.
Siedzieliśmy na ławce w zapuszczonym parku, paliliśmy i zwyczajnie
cieszyliśmy się swoim towarzystwem. Nie potrzebowaliśmy słów. W odpowiednim towarzystwie cisza nie jest
krępująca. Jest czystą przyjemnością.
Gdy zaczęło się rozjaśniać, wróciliśmy do pokoju ,ułożyliśmy się w
łóżku i wkrótce w Jego objęciach dopadł mnie sen.
Kiedy się obudziłam i zorientowałam, że jest dziesięć minut do
śniadania, wystrzeliłam jak proca z łóżka i pobiegłam do swojego pokoju. Po
drodze wpadłam kogoś, chyba Horan’a. Krzyknęłam tylko „Jak leziesz chuju!” i
pognałam dalej.
Wpadłam do pokoju i ku mojej uldze był pusty. Brakowało Roxy i jej
kosmetyczki więc dziewczyna z pewnością poszła do łazienki. Westchnęłam z ulgą
i rzuciłam się na skotłowane łóżko. Z symulowania gnijących zwłok z miejsca
morderstwa wyrwały mnie kroki na korytarzu. Podniosłam się do pozycji siedzącej
i sięgnęłam po laptopa blondyny, żeby wyglądać naturalnie.
Gdy weszła do pokoju już ubrana i zszokowana moją obecnością, od
razu spytała gdzie byłam jakby to był komisariat ale odwarknęłam jej kilka
wymijających odpowiedzi, oddałam laptop i poszłam na stołówkę a ona ruszyła za
mną jak na niewidzialnym sznurku. Tylko powoli zaczynałam mieć wrażenie, że ten
sznurek biegnie dookoła mojego gardła, dusząc mnie przy każdym kroku. Nawet
porannym papierosem nie mogłam się nacieszyć bo poszła za mną choć ewidentnie
nie paliła regularnie. Czułam, że zaczynam mieć tego dosyć.
Na szczęście mogłam się
od niej uwolnić na śniadaniu, kiedy Luke wpatrując się w nią jak w obrazek,
zaprosił ją do Stolika Gwiazd – tych którzy nie akceptowali tego że są
rozpieszczonymi bachorami, które sobie nie dały rady. Ku mojej radości oni nie znosili
mnie w równym stopniu i mieli o mnie jeszcze gorsze zdanie niż ja o nich. Nie ma to jak zdrowa nienawiść, pomyślałam
przełykając namoczoną mlekiem papkę, którą nazywali owsianką, ale z owsianką to
miała chyba coś wspólnego tylko w nazwie. W końcu jednak udało mi się z nią
uporać i w nagrodę ustawiłam się w kolejce po leki. Potem tradycyjne pozbyłam
się ich za najbliższym zakrętem korytarza. Wzięłam też tabletki od Roxy i poszłyśmy
do pokoju a raczej ja poszłam a ona poszła moim śladem.
Lekcje jak zawsze były nudne a obiad obrzydliwy. Gdy obie mogłyśmy
legnąć na swoich łóżkach, blondynka zapytała o dalszy plan zajęć. Udzieliłam
jej chłodnej odpowiedzi a ona już o więcej nie pytała.
Włożyłam słuchawki w uszy i puściłam świeżo ściągniętą muzykę. Pozwoliłam
by dźwięki zalewały mój zmaltretowany mózg, oblewały go falami, otaczały
membraną oddzielającą mój umysł od ciała i obecnej chwili. Miałam już po
dziurki w nosie tego wszystkiego. Albo zbliżał mi się okres albo kolejna
głębsza depresja. Nie wiem, które z tych dwóch jest gorsze. Wstałam i wyszłam z
pokoju. Ze słuchawkami w uszach ruszyłam przez korytarze. Zostało mi półgodziny
do badań kontrolnych. Półgodzinny snucia się po szkole z muzyką wypełniającą
moje ciało.
Szłam przed siebie, nie ważne gdzie byle by się nie zatrzymywać. Z
początku starałam się nie myśleć o niczym ale z każdym krokiem czułam jak
ciężar rzeczywistości wgniata mnie w pościeraną posadzkę. Roxy, zmiana zarządu
– to wszystko musiało coś oznaczać. Ale nie mogłam zrozumieć czego. A może nie
chciałam zrozumieć. Bo wiedziałam, że będzie to oznaczało zmiany w moim
monotonnym małym świecie. „Ludzie się nie zmieniają. Chcą ale nie mogą. Dlatego
ATM jest bezcelowe.” Łatwo ci mówić
pieprzony szczęściarzu, pomyślałam wspominając co mi powiedział ostatniej
nocy. Nie było co się oszukiwać. Ashton Irwin na zawsze opuścił to więzienie,
zostawiając mnie samą.
Podgłośniłam muzykę w słuchawkach. Irwin był na samym końcu listy
rzeczy, o których mam ochotę rozmyślać wpatrując się krople deszczu spływające
bo szybach wysokich okien. Zaraz po moich rodzicach i życiem przed ATM.
Oderwałam wzrok od kropli wody ścigających się po szkle i dopiero teraz zrozumiałam gdzie jestem. W jakiś
magiczny sposób znalazłam się pod obdrapanymi drzwiami starej pracowni
chemicznej. Przez chwilę wpatrywałam się w przekrzywione cyfry składające się w
numer 177. Jakby wszystkie drogi
prowadziły do tego miejsca.
Wyciągnęłam spod bluzki klucz i po chwili znalazłam się w środku.
Ruszyłam powoli w kierunku jednego z okien pozaklejanego gazetami. Przechodząc
pomiędzy połamanymi krzesłami minęłam blat pod ogromnym okapem. Kiedyś służył
do doświadczeń chemicznych, teraz był moim ulubionym miejscem do mniej
chwalebnych ekseprymentów. Pieszczotliwie przesunęłam dłonią po lekko
wyszczerbionej powierzchni. Jeszcze wczoraj chłodne płytki wydawały się takie
gorące pod naszymi ciałami. Uśmiechnęłam się na wspomnienie wczorajszego
poranku. Aż trudno było uwierzyć, że to był wczoraj. Wydawało się jakby od
tamtego seksu w pracowni chemicznej minęły wieki.
Spojrzałam na swoje odbicie w jednej z tych szyb, z których
zdarłam gazety. Wyglądałam tak samo jak codziennie. Zwykle. Ulżyło mi.
Cieszyłam się, że nikt nie mógł dostrzec tego co tak naprawdę dzieję się w
środku skryte pod maską bez wyrazu. Zapaliłam papierosa i zaciągnęłam się
dymem. Zerknęłam na zegarek w odtwarzaczu muzyki. Zostało mi dwanaście minut by
stawić się w skrzydle szpitalnym. Dopaliłam do końca i wyrzuciłam peta przez
szparę we framudze. Wysunęłam się na korytarz i zamknęłam pośpiesznie drzwi.
Ruszyłam pustym korytarzem. Po ostatnim zakręcie minęłam ekipę ze Stolika
Gwiazd. Stali i zaciekle o czymś dyskutowali. Ku swojemu zaskoczeniu nie
dopatrzyłam się pośród nich mojej nowej współlokatorki. Z boku, z dala od całego
zbiorowiska zobaczyłam Jego. Miałam do Niego podejść gdy wśród chichotów i
śmiechów padło moje imię. Zatrzymałam się zdziwiona. Zwykle nie używali mojego
imienia. Jeśli już w ogóle o mnie mówili używali określeń w stylu : „dziwka z
306”, „czerwona suka”, „psycholka od obciągania” i tym podobne. Moje imię było
czymś czego się nie wypowiada głośno. Jakbym nie była już człowiekiem tylko
czymś obrzydliwym czego nie warto nawet nazywać. To, że często samo tak
uważałam nie upoważniało nikogo a na pewno tych pizd do takiego odnoszenia się
do mnie. Niech znają swoje miejsce w
ogonku, stwierdziłam podchodząc do grupki.
Momentalnie zapadła cisza. Tylko Selena dalej coś trajkotała, ale
przerwała gdy zobaczyła spojrzenia swoich przyjaciół utkwione w jednym punkcie
za swoimi plecami. Odwróciła i zamarła jakby zobaczyła ducha.
- Bu – warknęłam do dziewczyny, która odskoczyła i przesunęła się
bliżej Demi.- Słyszałam, że o mnie rozmawialiście – przebiegłam po całym
towarzystwie. Nikt mi nie odpowiedział.- Aha, czyli jednak nie jesteście tacy
odważni za jakich się uważacie? – rzuciłam wyzywające spojrzenie Evan’owi. –
Ani tacy wygadani. – zlustrowałam Selenę od stóp do głów. Po grymasie na jej
twarzy poznałam że, raczej dziewczynie się to nie spodobało.
-Zastanawialiśmy się gdzie jesteś – oprzytomniała Jade i
spróbowała ratować sytuację.- Jesteś pierwsza na liście badanych i po prostu
martwiliśmy się czy…
- Martwiliście się o mnie? – spytałam przesadnie przesłodzonym
głosem. Jade zaczęła lustrować swoje buty. Podeszłam do Petersa i położyłam mu
dłoń na policzku – O swoją ulubioną dziwkę do bicia, co Evan? – spojrzał na
mnie przerażony i wściekły. Wcisnęłam mu paznokcie w skórę, zostawiając
czerwone szramy na jego twarzy. Chłopak odsunął się jak oparzony.- Peters,
przecież ty lubisz takie rzeczy. Kręci cię to? – spytałam niewinnie, mrugając
do niego okiem.
-Ty... ty jesteś nienormalna – wysyczał przez zaciśnięte zęby.
-Całe szczęście, że
wszyscy tutaj jesteśmy pojebani! Co za ulga! – krzyknęłam wskazując ręką na
wszystkich zebranych. – Kogo oszukujecie? Siebie? Tylko po co?
- Ale wszystko ma swoje granice ! – pisnęła Selena – Chyba nie
próbujesz nam wcisnąć że jesteśmy tacy jak ty ?!
- Sel, przestań… - zaczęła spokojnie Demi, kładąc rękę na ramieniu
przyjaciółki. Strąciła jej dłoń.
- Nie Demi, nie pozwolę jej na to ! Nie będzie się panoszyła po
korytarzach i zachowywała jakby była od nas lepsza! – krzyczała, a ja stałam
uśmiechając się sama do siebie. Poczułam czyjąś dłoń na swoim własnym ramieniu.
To był On.
- Choć szkoda czasu na te pizdy – mruknął mi do ucha i lekko pociągnął
do tyłu. Spojrzałam na Selenę, która ciągle krzyczała i szarpała się z Demi.
Wszyscy usiłowali ją uspokoić ale ona jakby wpadła w szał. Zaczęłam się
wycofywać za Nim uśmiechając się z satysfakcji.
- Suka ! – rzucił za mną Calum. Zmroziłam go wzrokiem. Chyba
pożałował tego co powiedział jeszcze za nim się na niego rzuciłam. Otoczył mnie
pisk dziewczyn i okrzyki chłopaków kiedy przygniatałam Hood’a do podłogi
kolanami i okładałam mu twarz pięściami. Nie przejmowałam się krwią ściekającą
z rozciętej brwi ani pulsującym
policzkiem, bardziej napawałam się złamanym nosem i powoli puchnącą
twarzą chłopaka pode mną. Nagle ponad krzykami przebił się stanowczy kobiecy
głos:
- Jane Cardwish do gabinetu !
Poczułam jak ktoś, a raczej wiele ktosiów odciąga mnie od Calum’a
i ciągnie przez tłum gapiów. Wyrywałam się z całych sił. Chciała tam wrócić.
Stłuc go jeszcze mocnej i każdego kto by mi stanął na drodze. Czułam jak
adrenalina pulsuje mi w żyłach.
- I jak się czujesz teraz gdy suka ci dowaliła! – ryknęłam ponad
kłębowiskiem ludzi w nadziei, że Calum to usłyszał.- Sukinsyn- mruknęłam sama
do siebie.
Poczułam jak ręcę ściskające mnie w ramionach zniknęły. Siedziałam
na krześle w gabinecie lekarskim. Usłyszałam trzask drzwi. To pewnie ta stara jędza co zawsze, westchnęłam.
- Naprawdę, musiałaś mnie wezwać do gabinetu kiedy zaczęło się
robić zabawnie – zaczęłam ironicznie, słysząc kroki za sobą.- Po tylu latach
znajomości, mogłaś to dla mnie zro…- urwałam i osłupiałam. To nie była stara
jędza ze skrzydła szpitalnego.
Na pierwszy rzut oka miał około trzydziestu paru lat. Dobrze
zbudowany, zadbany, z lekim zarostem pasował raczej na okładkę jakiegoś
magazynu o brytyjskich dżentelmenach niż jako lekarz. Kitel do niego nie
pasował, tak samo jak całe to miejsce. Ale to mnie to najbardziej mnie
zszokowało. Jego oczy. Miał piękne zielone oczy. Może to jakiś fetysz ale
zawsze miały dla mnie największe znaczenie oczy. Oczy zwierciadłem duszy. To one nadawały mu wygląd księcia z bajki.
Kogoś takiego na kogo można by czekać całe życie w wysokiej wieży, aż podjedzie
na białym koniu i w lśniącej zbroi. Nigdy nie chciałam zostać księżniczką ale w
tej chwili nie pragnęłam nic więcej jak zostać uwolnioną przez tego rycerza w
białym fartuchu i zamieszkać w jego zamku.
- Jane Cardwish, pokój 306? – spytał zerkając na listę uczniów,
którą trzymał w ręku. Miał bardzo brytyjski akcent.
- Studiował pan medycynę w Londynie? – wyrzuciłam wprost.
- Tak, skąd wiedziałaś? – wyglądał na zaskoczonego. Oderwał wzrok
od mojej karty lekarskiej i zaczął mi się dokładnie przyglądać.
- Ma pan bardzo klasyczny brytyjski akcent, więc pochodzi pan z
pewnością z dobrze prosperującej rodziny z zapewne wieloletnią tradycją i staro
angielską rezydencją. Tacy przeważnie idą na prawo, medycynę, ekonomię. A najbardziej
prestiżowe uczelnie są w stolicy.- uśmiechnęłam się z satysfakcją.
- Jesteś bardzo inteligenta i spostrzegawcza – przyznał.
- Dziękuję. Za to pan jest nieziemsko przystojny. Skoro już
powiedzieliśmy na głos to co jest oczywiste, to może chyba możemy przejść
dalej. – odparłam. Zaśmiał się w odpowiedzi i znowu zerknął do mojej karty.
- Co się stało z poprzednią lekarką? – zapytałam z ciekawości.
- Nie wiem, zostałem zatrudniony tu kilka dni wcześniej, a to mój
pierwszy dzień pracy.
- I od razu rzucili cię na głęboką wodę. Przepraszam, znaczy
pana..
- Nie, tak jest w porządku. Mów mi Ethan. – posłał mi uroczy
uśmiech- Dlaczego twierdzisz, że rzucili
mnie na głęboką wodę?
- Jako pierwszą pacjentkę dostałeś tą socjopatyczną dziwkę z 306 –
westchnęłam przygryzając wargę.
Dr. Green wyraźnie się zmieszał, ale nie odrywał ode mnie wzroku. Ładnie rozegrane Janie, pochwaliłam się
w myślach.
- Może przejdziemy do badań? – zaproponowałam beztrosko. Ethan
wstał zza biurka i poszedł po potrzebny sprzęt. Gdy tylko zniknął za parawanem
szybko zdjęłam bluzkę i spodnie obnażając jeden z moich koronkowych kompletów.
Zdążyłam jeszcze poprawić włosy nim lekarz powrócił niosąc strzykawkę i komplet
próbówek na metalowej tacy ,która z hukiem uderzyła o podłogę gdy doktor mnie
zobaczył. Udałam zdziwioną jego reakcją.
- Pobieranie krwi? Zwykle zaczynamy od badań fizycznych.
- Dobrze – odchrząknął i podszedł do mnie.- Zacznę od zbadania
kręgosłupa – powiedział stając za mną – Mogłabyś ? – spytał dotykając moich
włosów
- Naturalnie – odparłam i zgarnęłam swoje loki do przodu
odsłaniając plecy. W trakcie tej czynności celowo musnęłam jego dłoń swoimi
palcami.
- Boli cię coś szczególnego? – zapytał po chwili spędzonej na
uciskaniu różnych partii moich pleców.
- Właściwie to tak – udałam lekko zmartwioną – Od paru dni dokucza
mi ból w kilku miejscach. Nie mogę sobie z nim poradzić. Może ty mi pomożesz? –
odwróciłam się i spojrzałam w jego niesamowite oczy. Mogłabym w nie patrzeć w
nieskończoność.
- Gdzie cię konkretnie boli? – spytał również patrząc w moje oczy.
- Może najłatwiej będzie jeśli pokażę? Mogę? – złapałam jego dłoń
i zaczęłam ją powoli przesuwać po swoim ciele.- Tu – przejechałam po obojczyku
– I tutaj.- zjechałam w dół jego dłonią, muskając biust, aż do pępka – I tam –
zaczęłam zjeżdżać jeszcze dalej aż skórę przykryła koronka. Zatrzymałam się.
- Nie mogę…- zaczął, ale nie odsunął się.
- Możesz – szepnęłam, kładąc jego drugą rękę na mojej tali.
Stanęłam na palcach i pocałowałam go delikatnie w usta - I co? Było aż tak źle?
– zapytałam ironicznie gładząc go po szorstkim policzku. Nie odpowiedział.
Chyba że za odpowiedź można uznać to że wpił się w moje usta przyciągając do
siebie.
Poczułam jak krew zaczyna dudnić mi w skroniach. Całował
nieziemsko. Kiedy on wsunął jedną dłoń w moje włosy a drugą przyciskał mnie do
siebie, zaczęłam zdejmować z niego kitel, poznając przy tym jego silne ramiona
i wyrzeźbiony tors.
- Jeśli tacy są wszyscy lekarze to ja jestem beznadziejnie chora!
– wyszeptałam –Chcę się z tobą pieprzyć… tu i teraz… muszę…– mruknęłam mu do
ucha w tych krótkich sekundach kiedy nasze usta nie były ze sobą złączone.
Rozległo się pukanie do drzwi. Odskoczyliśmy od siebie jak
oparzeni.
- Doktorze Green, długo jeszcze. Mam tu całą kolejkę uczniów na
badania. Ponoć jest pan sprawny i obeznany w fachu. Mógłby się pan pośpieszyć?
– powiedział zirytowany kobiecy głos za drzwiami gabinetu.
Spojrzeliśmy na siebie dalej ciężko oddychając. Moglibyśmy to
zrobić szybko, ale z nim nie chciałam się śpieszyć. On chyba pomyślał to samo.
- Będę czekał w gabinecie po badaniach. – powiedział poprawiając
rozpiętą do połowy koszulę. Zdążyłam zerknąć na jego idealnie umięśniony
brzuch. Warto będzie poczekać, pomyślałam
wciągając spodnie na tyłek. Ubrałam się i skierowała do wyjścia. Gdy miałam
rękę na klamce, cofnęłam się i podbiegłam do Ethana. Pocałował go z całą pasją
na jaką było mnie stać i szybko się odsunęłam. Chciałam go zostawić z poczuciem
niedosytu, by mieć pewność, że przyjdzie.
- Zobaczymy jak bardzo jest pan sprawny i obeznany w fachu, panie
doktorze – rzuciłam przez ramię wychodząc z gabinetu.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~Siemanko mordeczki!
Gratulacje dla wszystkich, którzy przebrnęli przez moje żałosne wypociny! Serio, szacun ludzie! Zastanawiam się czy jeszcze ktokolwiek to czyta i czy akceptujecie moją osobę i mój brak talentu? Wiem, że przy Vee wypadam suabo ale staram się jak mogę ^^
Jak opinie na temat rozdziału? Jest długi i włożyłam w niego mnóstwo pracy. Mam nadzieję, że dało się to czytać ;) Kolejny rozdział pewnie za tydzień bo chcemy trzymać was troszkę w napięciu (tych którzy jeszcze czytają). Poza tym wróciła nam szkoła i obie kończymy gimbazę więc spinamy tyłki i zakuwamy. Ja mam podwójny zapierdziel ze względu na treningi, zawody oraz chęć poprawienia zeszłorocznego świadectwa.
Nie wiem czemu to piszę >.<
A Wy jak dajecie radę kochani?
Lofki- kofki!
Lenny
P.S. Dziękujemy za ponad 4 tys. wyświetleń! Komentujcie tu i na twitterze (#rebellionff)!
Subskrybuj:
Posty (Atom)